WIRF zastąpi WIBOR. Zmiana będzie miała spore konsekwencje
Nowy wskaźnik referencyjny WIRF, wybrany przez Narodową Grupę Roboczą, wejdzie do użytku w tym roku, a do końca 2027 roku zastąpi obecną stopę WIBOR, którą zna każdy, kto spłaca kredyt. Ta zmiana będzie miała spore konsekwencje dla samych banków i dla polityki pieniężnej NBP. Stosunkowo najmniejsze dla kredytobiorców. Zobaczmy - jakie?
- Zamiana wskaźników referencyjnych utrudni transmisję polityki pieniężnej - mówi Interii Ludwik Kotecki, członek Rady Polityki Pieniężnej.
Zanim przejdziemy do sedna sprawy przypomnijmy najpierw historię reformy wskaźników referencyjnych, która rozpoczęła się jak z kopyta w 2022 roku i w dodatku falstartem, choć większość państw Europy miała ją już za sobą. Pamiętnego dnia w kwietniu ówczesny premier rządu PiS Mateusz Morawiecki nakazał zmianę wskaźnika, żeby dotknięci podwyżkami stóp procentowych kredytobiorcy płacili niższe raty.
Argument, że wskutek zamiany wskaźników kredytobiorcy mogliby płacić niższe raty był z natury swej fałszywy i prawdopodobnie przez byłego premiera i byłego bankiera został użyty w złej wierze. Dlaczego? Bo stopy procentowe NBP były wysoko, a wtedy jeszcze rosły. Kiedy bank centralny podnosi stopy procentowe, to właśnie po to, żeby kredytobiorcy płacili wyższe raty, a nie niższe.
Jak to działa? Tłumaczył to kiedyś na łamach miesięcznika "Bank" Błażej Wajszczuk, dyrektor Departamentu Skarbu w BNP Paribas Bank Polska. Jeśli bank ma nadmiar płynności, to zawsze może kupić bony skarbowe NBP, które oprocentowane są po stopie referencyjnej, czyli obecnie 5,75 proc. w skali roku. Jeśli równocześnie rozważa możliwość przeznaczenia tych pieniędzy na udzielenie kredytu, to powinien zażądać więcej niż gwarantowane mu przez bank centralny 5,75 proc. - żaden bank nie udzieli kredytu taniej, niż może dostać z NBP i to bez ryzyka. Dlatego też stopa WIBOR nie może być niższa, chyba, że rynek oczekuje wyraźnej obniżki stóp NBP. Ale wtedy oczekiwał kolejnych podwyżek.
Premier kazał - banki musiały i zajęły się reformą. Odpowiedzialna za "produkcję" rozmaitych wskaźników była GPW Benchmark.
Najpierw miał to być WIRON. Jeden z banków zaczął już nawet udzielać kredytów hipotecznych na WIRON-ie, potem dołączył jeszcze inny, dwie instytucje zawarły ze sobą transakcje swapowe, żeby "wykreować rynek instrumentów pochodnych".
Wszystko na nic, bo kolejne audyty przynosiły o WIRON-ie jak najgorsze wieści. Po pierwsze - trzeba było go korygować wstecz. Każdy, kto zawiera jakąkolwiek transakcję, chce wierzyć, że zostanie ona dowieziona. A tu mielibyśmy do czynienia z sytuacją, że kontrahent powie - hej, kolego, skorygowali WIRON, więc jesteś mi winien tyle a tyle.
Po drugie - WIRON był bardzo zmienny. To miało kolosalne znaczenie dla największego użytkownika wskaźnika, jakim jest Skarb Państwa, który emituje oprocentowane na jego podstawie obligacje. Rentowność polskich obligacji zmieniałaby się tak, jak w przypadku papierów krajów o ratingach śmieciowych. Na to minister finansów nie mógł sobie pozwolić.
Kiedy już rząd PiS sobie poszedł, były premier Mateusz Morawiecki nie mógł straszyć banków, odpowiedzialna za reformę Narodowa Grupa Robocza przestała działać pod polityczną presją. Ministerstwo Finansów na wiosnę tego roku poprosiło NGR, żeby go w WIRON nie wkręcać. Przez kilka miesięcy trwały konsultacje publiczne, a terminy ich zakończenia wielokrotnie przekładano. Po pierwszej rundzie - zrezygnowano z WIRON-u. Po drugiej - wybrano wskaźnik z rodziny WIRF, tzw. WIRF minus. Do wskaźnika WIRF minus liczone są depozyty banków i SKOK-ów. Co można na jego temat powiedzieć dobrego?
- To wskaźnik typu risk-free rate, czyli oparty na transakcjach overnightowych i depozytowych ale z wyłączeniami. Po pierwsze nie ma tam komponentu depozytów przedsiębiorstw i to jest bardzo duży plus tego wskaźnika, ponieważ te depozyty były powodem błędów w poprzednim wskaźniku WIRON. W WIRF nie widzimy ryzyka generowania błędów. WIRF minus to wskaźnik z wyłączeniem tzw. pozostałych instytucji finansowych, czyli np. zakładów ubezpieczeń, funduszy inwestycyjnych. Zostajemy w kręgu banków i SKOK-ów - mówi Interii Tadeusz Białek, prezes Związku Banków Polskich i przewodniczący Komitetu Sterującego NGR.
Faktycznie uwzględnianie w "zasobie transakcyjnym" WIRON depozytów dużych przedsiębiorstw było głównym powodem potrzeby korygowania wskaźnika wstecz. Niby mamy dość precyzyjną klasyfikację, które przedsiębiorstwo jest duże, ale może być ono "duże" pod względem liczby zatrudnionych, a pod względem wielkości obrotów - już nie. Średnie przedsiębiorstwo może urosnąć do dużego, a duże spaść do kategorii - "średnie" itp. To faktycznie powodowało spore zamieszanie. Dodając "minus" do WIRF nowy wskaźnik tego unika.
- WIRF minus cechuje się też tym, że ma znacznie mniejszą zmienność i jego wykres przypomina wykres normalnych wskaźników, a nie EKG, jak to było w przypadku WIRON - mówi Tadeusz Białek.
Dodaje, że wszystkie instytucje publiczne, NBP, Ministerstwo Finansów, Komisja Nadzoru Finansowego zgodziły się, że wskaźnik WIRF będzie najbardziej optymalny. Jego nazwa ma się zmienić, bo - przyznajmy - trudno wymówić "WIRF".
- Jest konsensus i w sektorze finansowym, i sektorze publicznym - dodaje przewodniczący KS NGR.
To bardzo duży sukces reformy, ale tylko częściowy. Bo gdyby kłopoty z wymówieniem akronimu WIRF były jedynymi, jakie czekają sektor finansowy, moglibyśmy powiedzieć, że żyjemy w idealnym świecie. Ta nie jest. W polskim sektorze bankowym jest nadpłynność, którą można szacować na kilkaset miliardów zł. I to ona właśnie może reformę skomplikować, a może nawet wywrócić.
Aby to dobrze zrozumieć wyobraźmy sobie taki dialog pomiędzy Bankiem 1 i Bankiem 2:
- Hej kolego, mam 10 dużych baniek na przechowanie do jutra (overnight), weźmiesz?
- Uhmmmm
- No weź, proszę
- No dobra
- A ile mi dasz?
- 2 proc.
- Chyba kpisz, jak zaniosę do NBP dostanę 5,25 proc.
- To zabieraj swoją kasę i nie marudź. Zwykłemu frajerowi z ulicy daję 0,7 proc. (średnie oprocentowanie depozytów bieżących w październiku, według danych NBP), a i tak mam depozytów po dziurki w nosie. Spadaj do NBP.
Banki - rzecz jasna - rozmawiają sobie bardziej uprzejmie, i dużo bardziej elegancko wyrażają się o klientach, ale użyliśmy takiego języka, żeby unaocznić o co chodzi.
Faktycznie stopa depozytowa NBP wynosi 5,25 proc. i każdy bank może ulokować tam swoje nadwyżki płynności. Nadpłynność oznacza, że wszyscy chcieliby gdzieś ulokować depozyty i dostać za nie jak najwięcej, ale nikomu nie są potrzebne i nikt nie ma ochoty za nie płacić. Jak w takich warunkach ma działać rynek? Nie wiemy. Ale może nas czekać wiele niespodzianek. Tadeusz Białek uważa jednak, że rynek transakcji depozytowych będzie głębszy niż obecnie na WIBOR.
- WIRF w obecnej konstrukcji ma znacznie szerszy zasób transakcji niż WIBOR. Wolumen transakcji będzie większy - powiedział.
Wspomnieliśmy stopę depozytową NBP, która wynosi 5,25 proc., czyli o 50 punktów bazowych mniej niż stopa referencyjna. Prawdopodobnie wprowadzenie WIRF spowoduje, że stanie się ona główną stopą polityki pieniężnej banku centralnego (tak jest w Europejskim Banku Centralnym). Jak NBP na nią przeskoczy i czy nie skręci sobie przy tym kostki? Być może ostatni "jastrzębi zwrot" prezesa NBP i jego zapowiedź, że stopy procentowe będą wyższe dłużej wynika właśnie z perspektywy wprowadzenia wskaźnika WIRF. Bo WIRF oznacza efektywna obniżkę stóp o 50 punktów bazowych.
Dlaczego? To mechanizm symetryczny jak w przypadku stopy referencyjnej i obecnie używanego wskaźnika WIBOR. Stopa referencyjna wyznacza dolny koszt pieniądza, gdyż bank może zawsze takie oprocentowanie bez żadnego wysiłku dostać kupując bony pieniężne NBP. Teraz dolny koszt pieniądza będzie wyznaczać stopa depozytowa NBP, bo stanie się alternatywą dla ulokowania pieniędzy u kolegi.
Czy skorzystają na tym kredytobiorcy? Ci, którzy wezmą kredyty na WIRF powinni teoretycznie skorzystać 50 punktów bazowych. Czy zatem spełni się pragnienie Mateusza Morawieckiego? Niekoniecznie, ponieważ stopy będą wyższe dłużej. W związku z tym być może kredytobiorcy w sumie stracą.
Czy skorzystają kredytobiorcy, którzy zaciągnęli kredyty na WIBOR? Pod koniec 2027 roku WIBOR ma zostać zastąpiona przez nowy wskaźnik. WIRF zostanie wtedy podwyższony o tzw. spread korygujący, czyli średnią wieloletnia różnicę pomiędzy obydwoma benchmarkami. Ktoś, kto zaciągnął kredyt na WIRF będzie więc płacił trochę więcej. Kredytobiorca WIBOR-owy - nieco mniej.
Czy zyska Skarb Państwa emitując obligacje oprocentowane według stopy WIRF? Wszystko zależy od tego, jak rynek przyjmie nowy wskaźnik. Zależy to również od tego, czy powstanie rynek instrumentów pochodnych zabezpieczających stopę WIRF. Stworzenie takiego rynku nie będzie łatwe.
- (...) określenie terminu kiedy Skarb Państwa będzie emitować obligacje oparte o ten wskaźnik (...) jest krytycznie ważne, (bo to) uznanie, że jest to wskaźnik, który ze strony Skarbu Państwa ma poparcie - mówi Tadeusz Białek.
Co się będzie dalej działo z reformą? NGR zamierza aktualizować "mapę drogową", choć Tadeusz Białek zastrzega, że termin "uśmiercenia" WIBOR z końcem 2027 roku się nie zmieni, a na początku 2028 roku nie powinno być już żadnych umów opartych na WIBOR. NGR wskaże także datę rozpoczęcia nowej produkcji kredytów opartych na WIRF.
- Będzie to wymagało sporo wysiłku od banków. Szacujemy ostrożnie, że w sześć miesięcy od zakończenia przygotowania dokumentacji będziemy mogli rozpocząć nową produkcję - powiedział.
Diabeł tkwi teraz w dokumentacji i regulaminie. Na pewno będzie pewna grupa banków-panelistów (tak jak w przypadku WIBOR). Jak liczna - tego nie wiemy. Kwestią kluczową może być to, czy banki będą zmuszone do realizacji transakcji po zadeklarowanej stawce. Musi być podana i zatwierdzona metodologia liczenia stóp terminowych (na miesiąc, trzy miesiące itp.) na podstawie stopy WIRF overnight.
NGR będzie się także zastanawiać, kiedy wydać rekomendację odnoszącą się do przeniesienia portfela instrumentów opartych na WIBOR na nowy wskaźnik. Banki oczekują, że kredytobiorcy na WIBOR-ze zgodzą się dobrowolnie przejść na WIRF poprzez podpisanie aneksów do umów. Nie łudzą się, że będzie to możliwe w każdym przypadku i konwersja nastąpi z mocy prawa poprzez rozporządzenie Ministerstwa Finansów.
Wprowadzenie WIRF to nie koniec reformy. WIRF jest w pewnym sensie wskaźnikiem przejściowym. Docelowym ma być WRR odzwierciedlający stopę transakcji zabezpieczonych typu repo. Polega to na tym, że bank bankowi pożycza gotówkę, a ten drugi daje mu pod zastaw np. obligacje skarbowe. Wskaźniki na podstawie transakcji repo obowiązują m.in. w USA, Wielkiej Brytanii i Szwajcarii. Dlaczego nie w Polsce?
- Konsekwentnie podtrzymujemy, że prace nad wzmocnieniem rynku transakcji repo, który będzie dawał podstawę dla wskaźnika WRR, będą kontynuowane. Zakładamy, że po pewnym czasie WRR może stać się nowym wskaźnikiem - mówi Tadeusz Białek.
- (...) obecnie nie można przyjmować wskaźnika, który jest oparty na nierozwiniętym rynku - dodaje.
Jacek Ramotowski