Zagrożone miejscowości w Niemczech. Mają ustąpić miejsca kopalni odkrywkowej
Lutzerath ma być zrównane z ziemią, ale ostatni rolnik walczy o przetrwanie miejscowości. Toczy bój z energetycznym gigantem.
Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze
Keyenberg jeszcze do niedawna miał zostać zrównany z ziemią. To niewielka wiejska dzielnica Erkelenz w zachodnich Niemczech, około 50 kilometrów od Kolonii. Dziś opustoszała, w domach spuszczone rolety. Ze sklepów została tylko piekarnia. Niedawno zdesakralizowano kościół.
Każdy, kto się wyprowadza dostaje, od niemieckiego koncernu energetycznego RWE duży kontener. Można tam wrzucić niepotrzebny już dorobek życia. Taki kontener stoi przed jednym z domów jednorodzinnych. Tę rodzinę zmiana polityki zastała w trakcie przygotowań do przeprowadzki. Opuszczają swój dom na darmo. Tak samo jak ponad tysiąc osób objętych trzecią fazą wysiedleń, związanych z ekspansją kopalni węgla brunatnego Garzweiler II. Większość z nich już się przeprowadziła, choć teraz - jak deklaruje nowy rząd Niemiec - pięć do niedawna zagrożonych wiosek zostanie ocalonych. Keyenberg jest jedną z nich.
- Wiele z tych osób złości się i ma żal, że kazano się im wynieść - mówi Christopher Laumanns z inicjatywy "Alle Doerfer bleiben" ("Wszystkie wioski zostają"), która zrzesza osoby walczące przeciwko przymusowym przesiedleniom i niszczeniu klimatu.
Decyzja polityczna nie objęła Lutzerath, które jest ostatnią wioską zagrożoną przez kopalnię Garzweiler II. O losy tej miejscowości walczy przed sądem jedyny pozostały tam mieszkaniec, Eckardt Heukamp. Wyrok miał zapaść 7 stycznia, ale rozprawa została odroczona. Tymczasem koparki wydobywające węgiel znajdują się jedynie 200 metrów od jego domu.
Eckardt Heukamp reprezentuje czwarte pokolenie w rodzinie, która tu żyje. Jest rolnikiem i na tych żyznych ziemiach uprawia zboże i warzywa. Wychował się w Lutzerath w domu, w którym obecnie mieszkają wspierające go aktywistki i aktywiści.
Jak mówi, obecność koncernu RWE, eksploatującego pobliskie kopalnie, zawsze była w centrum. Sam już raz doświadczył wywłaszczenia przez RWE w zrównanym w 2015 roku z ziemią Borschemich, gdzie mieszkał przez 15 lat. - Doszliśmy do porozumienia, ale to były intensywne dwa lata ogromnego stresu i presji. Dziś nie pozwoliłbym, żeby mnie tak traktowali. Mam tego dość - mówi Eckardt Heukamp, który w ostatnich latach obserwuje jak kopalnia niszczy kolejne wioski i najlepsze uprawne ziemie.
Lutzerath jest jak samotna wyspa. Immarath, miasteczko, do którego należał Lutzerath, zostało zniszczone w 2018 roku. Świat obiegły wtedy zdjęcia niszczonego neoromańskiego kościoła i ogromnych koparek usuwających gruz.
W Lutzerath wyburzone zostały domy naprzeciwko posesji Eckardta, a te, które jeszcze stoją, należą już do RWE i czekają na wyburzenie. Tym razem jednak farmer postanowił walczyć o swoją własność. Obecnie przed Wyższym Sądem Administracyjnym w Muenster toczy się proces przeciwko wywłaszczeniu go przez energetycznego giganta. - To bardzo trudny proces, bo prawo górnicze znacznie ogranicza prawo własności. Myślę, że mam mniej niż pięćdziesiąt procent szans, ale wszystko może się zdarzyć - mówi. Czuje żal do polityków, których sytuacja takich jak on nie interesuje. - Mówią: "Wynajmij adwokatów, ekspertów", ale oni mogą zrobić tylko to, co nakazuje prawo. To jest główny problem i presja, bo za mną nie stoi żadne prawo - żali się.
Mimo to mężczyzna nie stracił jeszcze nadziei. Może sąd nie będzie chciał poświęcić Lutzerath? Jak mówi, udokumentowano, że jest wystarczająco rezerw węgla. RWE mógłby kopać dalej, do 2030 roku, omijając Lutzerath. - Straciliby trochę pieniędzy, ale przecież by nie zbankrutowali - rozmyśla Eckardt Heukamp. Takiej opcji nie dopuszcza jednak koncern RWE, który zapytany o taką możliwość odpowiada, że "plany dotyczące działalności kopalni Garzweiler zostały już dawno zatwierdzone".
Jak informuje organizacja "Menschenrecht vor Bergrecht" ("Prawa człowieka ponad prawem górniczym"), zgodnie z prawem "można pozbawić ludzi własności tylko wtedy, gdy jest to konieczne ze względu na nadrzędny interes publiczny. Nie jest tak jednak w przypadku, gdy proponowany projekt, w związku z którym trzeba będzie wysiedlić ludzi, nie jest zgodny z wszystkimi innymi przepisami prawa - w tym m.in. z przepisami dotyczącymi ochrony środowiska". W ich ocenie, to ochrona klimatu jest w interesie publicznym, a nie przymusowe wysiedlenia dla umożliwienia wydobywania węgla.
Zgadza się z tym również Eckardt Heukamp. - Węgiel był potrzebny, aby dostarczyć energię do domów i dla przemysłu, ale te czasy już minęły. Mamy alternatywy i polityka powinna skupić się na ich wdrażaniu - mówi.
Nowy rząd w Berlinie - koalicja SPD, Zielonych i FDP - wytyczył nowy kurs klimatyczny. W umowie koalicyjnej zapisano odejście od węgla do 2030 roku (a nie, jak przewidywano wcześniej, do 2038 r.). Nowy rząd chce również, żeby do 2030 roku 80 procent energii pochodziło ze źródeł odnawialnych.
W umowie koalicyjnej zapisano, że w górniczym regionie Nadrenii zachowanych zostanie pięć wiosek, do ostatniej chwili zagrożonych przez ekspansję kopalni Garzweiler II. To Berverath, Keyenberg, Kuckum, Oberwestrich i Unterwestrich, należące do trzeciej fazy wysiedleń. O Lutzerath, należącym do drugiej fazy wysiedleń, zadecyduje sąd.
Ekspansja kopalni Garzweiler przyczyniła się do wysiedleń około siedmiu tysięcy osób, a ostatnia faza rozszerzenia dotknęła półtora tysiąca osób. Mimo tego niedawnego zwrotu polityki, większość z nich i tak już zdążyła opuścić swoje domy. RWE wyznaczył im specjalne lokalizacje, gdzie mogą się osiedlić, które niejednokrotnie noszą te same nazwy, co stare miejscowości, tylko z dodatkiem "neu" - "nowy". Również ulice mają te same nazwy. Nowe miejscowości są nienaturalnie równe i często jeszcze przypominają plac budowy. Przesiedleńcy za swoje domy dostają więcej niż rynkowa wartość nieruchomości, ale nie tyle, żeby móc kupić tak samo dużo ziemi. Również ich domy są mniejsze, ale za to bardziej nowoczesne.
Część ludzi decyduje się przeprowadzić zupełnie gdzie indziej. - Wspólnota jest zniszczona. Zdarzają się też przypadki, że starsze osoby zmarły tuż przed lub zaraz po przeprowadzce - opowiada Laumanns. - Starych drzew się nie przesadza - dodaje.
Zachowanie pięciu wiosek to dobra wiadomość dla tych, którzy zdecydowali się zostać. I duży sukces lokalnej społeczności oraz organizacji na rzecz klimatu. - Pracuję w "Alle Doerfer bleiben" od trzech i pół roku i często słyszę, że nie mamy szans albo że jest za późno. Teraz pokazaliśmy, że to możliwe - komentuje Christopher Laumanns. Aktywista nie szczędzi też krytyki pod adresem rządu. - Przypuszczaliśmy, że tak się stanie, bo niszczenie tych pięciu wiosek się nie opłacało - stwierdza.
Już wcześniej organizacje przygotowały różne scenariusze zużycia węgla potrzebnego do produkcji energii do 2038 roku. Przy przyjęciu trzech wariantów zużycia - dużego, średniego i małego - przewidziano, że przy małym i średnim zużyciu wyburzenie pięciu miasteczek nie byłoby potrzebne. Tylko, gdyby spalana była duża ilość węgla - co było i tak bardzo mało prawdopodobne, biorąc pod uwagę rynek węgla w ostatnich latach - byłoby potrzebne zniszczenie pięciu miejscowości.
Podobny wniosek prezentował raport przygotowany przez organizację BET na zlecenie poprzedniego rządu. W powstałym w 2019 roku i opublikowanym rok później dokumencie, zauważono, że przy zrezygnowaniu z węgla do 2038 roku nie jest potrzebne niszczenie pięciu miasteczek. - To, co zrobił rząd jest sięgnięciem po łatwo osiągalny cel. Poszli na łatwiznę, ale nic zrobili nic, co byłoby odważne. Imponujące byłoby ocalenie Lutzerath, a ocalenie pięciu wiosek było oczywiste - komentuje Laumanns.
Jak dalej argumentuje, Lutzerath znajduje się na środku kopalni Garzweiler II, a pięć ocalonych wiosek leży na jej północnym końcu, więc łatwo było je ominąć. Dodatkowo nie ma tam dużych złóż węgla. Najbogatsze znajdują się właśnie pod Lutzerath. - Dla klimatu nie ma dużego znaczenia ocalenie tych pięciu wiosek, dlatego walczymy o ocalenie Lutzerath.
Głównym celem ruchu ekologicznego i lokalnej społeczności jest teraz ocalenie Lutzerath i takie zrezygnowanie z węgla, które pozwoli zatrzymać wzrost temperatury, do maksymalnie półtora stopnia Celsjusza.
Dwa badania przeprowadzone przez Niemiecki Instytut Badań Ekonomicznych na zlecenie organizacji Greenpeace i "Alle Doerfer bleiben" wykazały odpowiednio, że przy wycofaniu węgla do 2030 roku nie jest konieczne niszczenie Lutzerath, a kopalnia nie powinna się rozbudowywać, aby osiągnąć cel półtora stopnia Celsjusza.
Nie zgadza się z tym koncern RWE. - Wydobycie węgla pod Lutzerath jest częścią zatwierdzonego i zaplanowanego postępowania w kopalni Garzweiler, a to ostatnie przez kilka lat będzie konieczne dla zapewnienia bezpieczeństwa dostaw energii elektrycznej w Niemczech - mówi Guido Steffen, rzecznik prasowy RWE.
Według koncernu dla ocalenia Lutzerath bez znaczenia jest też przyspieszenie daty wycofania się z węgla. - Niezależnie od tego, jaki będzie termin, węgiel brunatny w rejonie Lutzerath będzie wydobywany w bardzo niedalekiej przyszłości, a nie pod koniec dekady czy w następnym dziesięcioleciu - komentuje rzecznik. Wyjaśnia, że krawędź kopalni znajduje się tuż obok wioski.
Walka o Lutzerath może przerodzić się w kolejny symbol niemieckiego ruchu ekologicznego. Mobilizacja została zainspirowana walką o las Hambach, który zagrożony był przez kopalnię odkrywkową. Okupacja jednego z najstarszych lasów w Niemczech, rozpoczęła się w 2012 roku i trwa do dziś. Stworzona na drzewach wioska stała się symbolem ruchu ekologicznego w Niemczech i zdołała zatrzymać wycinkę unikatowego lasu.
Punktem kulminacyjnym była jesień 2018, kiedy to policja siłą próbowała usunąć aktywistów. Spotkało się to z ogromną mobilizacją i protestami, które zgromadziły 50 tys. osób. Ostatecznie na początku 2020 roku uzgodniono, że las zostanie ocalony.
Również w Lutzerath powstała wioska na drzewach, w której mieszka od 50 do 100 osób. Część z nich zajmuje okoliczne domy, którym grozi wyburzenie. Pod hasłem "Lutzeath zostaje" w miejscowości cyklicznie odbywają się manifestacje.
Jak mówi Eckardt Heukamp, w przypadku lasu Hambach, to nie prawo się zmieniło, tylko politycy ustąpili. - To samo jest z ocalałym Keyenberg. Gdyby nie było "Piątków dla przyszłości" i protestów, to zniszczyliby wioski. Bez naszej mobilizacji nic by się nie zmieniło - mówi. Dodaje, że państwo posiada środki, żeby przeprowadzić eksmisję siłą, ale nie będzie to łatwe.
Z danych organizacji "Menschenrecht vor Bergrecht" wynika, że do 2018 roku w związku z wydobyciem węgla brunatnego w Niemczech częściowo lub całkowicie zniszczono 372 miejscowości i przesiedlono 125 tys. osób. Jeszcze do niedawna w Niemczech zagrożonych było osiem miejscowości. Teraz tylko trzy.
Emilia Bromber, Redakcja Polska Deutsche Welle