Zajęcia w podgrupach mają dać efekt synergii

Tematem numer jeden w Polsce pozostaje sukcesja po wicepremierze Marku Belce, ale wczorajszy rodzinny wyjazd Leszka Millera na Ukrainę (planowany wcześniej) chwilowo zawiesił podjęcie przez premiera personalnej decyzji.

Tematem numer jeden w Polsce pozostaje sukcesja po wicepremierze Marku Belce, ale wczorajszy rodzinny wyjazd Leszka Millera na Ukrainę (planowany wcześniej) chwilowo zawiesił podjęcie przez premiera personalnej decyzji.

W związku z tym niniejszy komentarz dotyczy spraw z zupełnie innej półki.

Ledwie duńska prezydencja w UE się zaczęła, a już tamtejsi politycy formułują rozbieżne opinie na temat, czy ăpiętnastkaÓ ma przy rozszerzaniu czekać na negocjacyjnych maruderów. Można się z ich tezami zgadzać lub nie, ale na pewno świadomość tego, że od poniedziałku przewodzi Dania, jest w krajach unijnych powszechna. Trudno natomiast oczekiwać od statystycznego obywatela Polski, Czech, Węgier czy Słowacji podobnej wiedzy o tym, iż również od 1 lipca zmieniła się prezydencja w Grupie Wyszehradzkiej, zwanej V4 (Visegrad Four). Ba, często z zaskoczeniem przyjmowane jest samo... istnienie owej grupy. I nie ma się temu co dziwić, jako że ten powołany w 1991 r. polityczno-konsultacyjny twór kilkakrotnie już zamierał. Aktualnie wszedł jednak w fazę ożywienia.

Reklama

Polska ma w nim komfortową sytuację, ponieważ utrzymujemy dobre stosunki ze wszystkimi partnerami i stoimy z boku ich konfliktów - a to o zaporę, a to o Kartę Węgra, a to o dekrety Benesza - rozpalających społeczeństwa i powodujących obrażalstwo polityków. Spotkanie czterech premierów na zamku w węgierskim Esztergom (Ostrzyhom) w minioną sobotę służyło przede wszystkim normalizacji stosunków wewnątrz V4. Nie da się jednak uciec od refleksji, iż zewnętrzne formy funkcjonowania Wyszehradu są niczym naśladowanie dorosłych (w tym wypadku UE) przez dzieci. Realnie V4 może stanowić w przyszłości tylko dyskusyjną podgrupę wewnątrz Unii. Konstrukcji Beneluksu nie da się skopiować.

Najgorętszym orędownikiem trzymania się czworokąta razem na ostatniej prostej unijnych negocjacji jest Polska. Staramy się przekonać partnerów, iż da to efekt synergii, czyli wzmocnienia sumy wysiłków podejmowanych osobno. Trzeba jednak mieć świadomość, że dla UE pojęcie Grupy Wyszehradzkiej formalnie nie istnieje i każdy jej członek traktowany jest odrębnie. Zresztą i premierom V4 z trudem udaje się znaleźć punkty naprawdę wspólne. W Ostrzyhomiu naliczyliśmy dwa - że nowi członkowie UE nie mogą być na początku płatnikami netto oraz że konieczne jest stworzenie producentom na obszarze całej poszerzonej UE rzeczywiście równych szans.

Gdyby Polska nie zakończyła na czas negocjacji i sprawa naszego członkostwa stanęłaby w grudniu na ostrzu noża - to Praga, Budapeszt i Bratysława na pewno nie "ginęłyby" za Warszawę i bez zmrużenia oka podpisałyby z UE traktaty akcesyjne. Dokładnie tak samo my postąpilibyśmy w stosunku do każdego z tych państw. To scenariusz dość ponury - i oby pozostał tylko hipotezą.

Puls Biznesu
Dowiedz się więcej na temat: efekt
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »