Złe wieści to dobry interes
Podczas swojej 40-letniej kariery, komornik Hank Leleu był świadkiem tylu zawirowań gospodarczych, że wie czego się spodziewać. "Wszystko się zacznie, gdy ludzie będą spóźniać się ze spłatą rat za swoje "zabawki"". Hank wie, co mówi.
Mniej więcej co dziesięć lat jego kariery zdarzała się zapaść rynku i ponoć za każdym razem powtarzała się ta sama historia. Gdy czasy są dobre, ludzie często kupują ponad stan. Gdy dzieje się źle, jak obecnie w USA, windykatorzy i komornicy pukają do drzwi. W pewnym sensie, korzystają oni z nieszczęścia innych - i zazwyczaj starcza zajęcia dla wszystkich. "Jednak tym razem sprawa wygląda nieco inaczej", mówi Leleu, "zwłaszcza, jeśli spojrzeć na dzisiejszych dłużników". "Zdaje się, że nikt nie jest poza kręgiem zadłużenia", dodaje Leleu, który zarządza firmą ARB w Las Vegas. Od listopada 2006 do marca 2007, ARB rekwirowała średnio 43 luksusowe samochody miesięcznie. W tym samym okresie rok później, ARB odholowywała przeciętnie 55 kosztownych pojazdów na miesiąc. Wśród nich trafiały się marki, takie jak Mercedes, Porsche i Bentley.
Slajdy: Zawody, które warto wybierać w ciężkich czasach
Slajdy: Plan uczciwej kariery
Slajdy: Najlepsze amerykańskie restauracje dla biznesu
Slajdy: Sekrety osób, które same doszły do wszystkiego
Slajdy: Kto na świecie poszukuje pracowników?
Leleu mówi, że przed rokiem 75% rekwirowanych samochodów były to Mercedesy klasy C i E w cenie od 35 000 do 80 000 dolarów. Rok później, jego firma zatrzymuje o 20% samochodów więcej, ale tym razem 75% z nich to modele kosztujące od 100 000 do 500 000 dolarów. "Zabieramy samochody bankierom i agentom obrotu nieruchomościami" mówi Leleu. "Mówimy tu o ludziach z wyższych sfer. To jakby nikt już nie miał oszczędności lub zdolności kredytowej, aby przetrzymać ciężkie chwile".
Te ciężkie chwile nadeszły bowiem bez ostrzeżenia. Dopóki nie minie kryzys, ludzie zarabiający na finansowych kłopotach innych, czy będą to właściciele lombardów czy likwidatorzy majątku, będą prosperować. To przecież nie jest nic osobistego, tylko zwykły biznes. Istnieją sektory gospodarki, które rozkwitają podczas ogólnie panującej recesji. Jednym z nich jest windykacja majątku. Od lat Amerykanie pieszczotliwie mówią o specjalistach z tej branży "repo men". Lecz skąd wszyscy oni wiedzą gdzie szukać dłużników? Na przykład dzięki serwisowi Skip Smasher. Firma ta, zarządzana przez byłego prywatnego detektywa z Kalifornii, Roberta Scotta, zajmuje się odszukiwaniem ludzi. To działająca zgodnie z prawem baza danych, z której za odpowiednią opłatą mogą korzystać komornicy i wierzyciele.
Scott mówi, że liczba użytkowników jego serwisu internetowego wzrosła o 30%, i od listopada utrzymuje się na tym samym poziomie. Jednakże nie podał nam żadnych konkretnych liczb. "Moim zdaniem, nie ma wątpliwości, że przechodzimy recesję, jeśli spojrzeć na wzrost naszych obrotów", mówi Scott. Być może rozwój firmy Leleu nawet lepiej świadczy o faktycznej sytuacji. Poinformował on nas, że w październiku i listopadzie ARB z Las Vegas obsługiwała już nie 18 do 20, lecz od 40 do 45 klientów. Liczba przedmiotów zgłaszanych przez poszczególnych klientów jest różna; może to być samochód, dwie maszyny do zamiatania ulic, albo sprzęt budowlany. Leleu, pamięta, że 10 albo 15 lat temu rekwirował komuś samolot, a kiedyś musiał zabrać nawet sztuczną szczękę.
Jeśli chodzi o samochody, które tradycyjnie są najczęściej zajmowane przez komorników, Leleu mówi, że jego firma rekwiruje nawet 160 pojazdów miesięcznie, podczas gdy w zeszłym roku średnia wynosiła 100. Jego dwaj agenci zarabiają po 2000 dolarów tygodniowo, lub od 65 do 100 dolarów za samochód. ARB z Las Vegas pobiera od kredytodawców opłaty w wysokości średnio od 300 do 325 dolarów z zajęcie pojazdu oraz dodatkowe 125 do 150 dolarów za kluczyki. Wzrost liczby interwencji nie dotyczy jedynie regionu Leleu. Mówi on, że taką samą sytuację zgłaszają komornicy z całego kraju, od Oklahomy po Virginię i od Kolorado po Florydę. To nic osobistego.
Wystarczy spytać Billa Bartmanna. Ten były miliarder z listy Forbes'a w połowie lat 1980' wziął pożyczkę w banku na 13 000 dolarów, aby wraz z żoną rozpocząć działalność windykacyjną. Jego nie istniejąca już firma, Commercial Financial Services, trafiła nawet na giełdę, a u szczytu potęgi miała obroty rzędu 3,5 miliarda dolarów i roczny przychód 1 miliarda dolarów. "Taki był biznes, a ci ludzie byli winni pieniądze", mówi Bartmann. Jednocześnie, wyraża on współczucie dla dłużników, gdyż sam też był kiedyś w tarapatach finansowych. "Ci ludzie po prostu korzystali z wydawanych pieniędzy, a ja musiałem próbować pomagać im wypełniać późniejsze zobowiązania".
Bartmann mówi, że miał specjalne podejście do swojej pracy, która polegała głównie na dzwonieniu do osób, które go ignorowały i nigdy nie oddzwaniały. Wkrótce przekonał się, że 90% dłużników chce spłacać długi, ale ma fundusze na zapłatę średnio sześciu z dziesięciu otrzymywanych rachunków. Jego zadaniem było znaleźć się w tej szóstce, która otrzymywała pieniądze. Jeśli miałby jeszcze raz wszystko zaczynać, to, jak przyznaje, właśnie teraz na rynku panują idealne warunki dla tego typu działalności.
Slajdy: Najlepsze globalne korporacje
Matthew Kirdahy