Ekonomista Markus Krall: Euro prowadzi do dewastacji niemieckiej gospodarki

Markus Krall, niemiecki ekonomista i menadżer zajmujący się oceną ryzyka w gospodarce, w rozmowie z PAP przewiduje załamanie systemu bankowego RFN i głęboki kryzys ekonomiczny. Odpowiedzialnością za to obarcza wspólną unijną walutę, euro.

- Euro jest wadliwą konstrukcją. Może ona być podtrzymywana jedynie dzięki polityce, która trwale niszczy zdolność gospodarki RFN do konkurencji i osłabia system bankowy. Euro jest utrzymywane przy życiu poprzez zerowe stopy procentowe. W przeciwnym wypadku Włochy, Francja, Grecja i inne kraje dawno by zbankrutowały - mówi ekonomista, autor książek nt. polityki finansowej.

W drugim kwartale 2019 roku PKB Niemiec zmniejszył się w porównaniu z pierwszym kwartałem o 0,1 proc. - informował w środę Federalny Urząd Statystyczny (Destatis) w Wiesbaden. W pierwszych trzech miesiącach br. Niemcy zanotowały jeszcze nieznaczny wzrost - 0,4 proc. PKB.

Reklama

- Moim zdaniem dane te są zbyt optymistyczne i minus okaże się większy, kiedy wszystkie statystyki zostaną dokładnie przeliczone. Przecież w tym samym okresie produkcja przemysłowa spadła prawie o 10 proc. Jednocześnie poprzez zerowe odsetki i błędną politykę monetarną wyraźnie osłabiliśmy nasz system bankowy. Mamy do czynienia z erozją dochodów banków, zatruciem ich portfolio przedsiębiorstwami, które dawno powinny były zbankrutować. To są dwa duże niebezpieczeństwa dla Niemiec i dla całej strefy euro - mówi Markus Krall.

Zaznacza, że faktyczna recesja w Niemczech trwa już od dawna i jest ona najbardziej bezpośrednim zagrożeniem dla gospodarki. W średnim okresie - za rok albo półtora - najgroźniejsze jest to, że nagromadzone problemy w systemie finansowym ostatecznie doprowadzą do zapaści. - Recesja może być iskrą, która spowoduje wyładowanie napięcia - uważa Krall, na co dzień dyrektor zarządzający w firmie goetzpartners we Frankfurcie nad Menem, która zajmuje się oceną i minimalizacją ryzyka w przedsiębiorstwach.

- Brak równowagi w niemieckim systemie finansowym wynika z dwóch czynników. Po pierwsze, poprzez zerowe odsetki od kredytów przedsiębiorstwa, które powinny zbankrutować, są sztucznie utrzymywane przy życiu. Zerowe stopy procentowe działają jak subwencja. Firmy nie muszą zarabiać na obsługę swoich kosztów kapitałowych. Dawno by splajtowały, gdyby musiały płacić normalne odsetki. Trwa to już od 10 lat. Przez to istnieje niewiarygodna liczba firm, które w normalnych warunkach podlegałyby rynkowej selekcji - tłumaczy ekonomista.

- Ludwig Erhard (kanclerz RFN w latach 1963-1966 - PAP) powiedział kiedyś, że prawo upadłościowe jest komorą sercową gospodarki rynkowej. W Niemczech co roku upada mniej firm, niż powinno upaść. 15-18 proc. istniejących obecnie przedsiębiorstw powinno zbankrutować. Nie dzieje się tak poprzez zerowe oprocentowanie kredytów - wyjaśnia.

- Drugi czynnik, odpowiadający za brak równowagi, to spadające dochody banków. Poprzez zerowe stopy procentowe nie zarabiają one już pieniędzy. Ukrywa się to przed akcjonariuszami poprzez rozmaite triki księgowe i uruchamianie rezerw. Ale rynek daje się oszukiwać do czasu. Brak dochodów jest coraz bardziej widoczny w bilansach. To jest też główny powód drastycznego spadku cen akcji banków - argumentuje Krall.

Ekonomista jest jednak przekonany, że "zaległości" zostaną nadrobione.

- W momencie kiedy dochody spadną na tyle, że banki znajdą się na minusie - a powinno do tego dojść pod koniec przyszłego roku - będziemy świadkami drastycznego ograniczenia dostępności kredytów, bo straty spowodują erozję funduszy własnych banków. Ich posiadanie jest warunkiem udzielania kredytów. Brak kredytów doprowadzi do fali bankructw niewydolnych, a następnie też zdrowych przedsiębiorstw. Spirala będzie się nakręcać - mówi menedżer.

Jak przewiduje, efektem będzie masowe bezrobocie. Zaczną też upadać instytucje finansowe, gdyż firmy przestana spłacać kredyty. Europejski Bank Centralny będzie próbował sytuację ratować poprzez dodruk pieniędzy - bo państwa nie będą ich miały.

- Bardzo szybko doprowadzi to do nagłego wzrostu ilości pieniędzy na rynku. Deflacja przerodzi się w inflację. Ilość gotówki potrzebna do ratowania banków i wykupywania złych kredytów będzie tak duża, że nie da się jej (inflacji) powstrzymać. Doprowadzi to do utraty oszczędności nie tylko u Niemców, ale wszystkich tych, którzy je ulokowali w euro. Spowoduje to wycofanie poparcia politycznego dla euro i kraje będą wracać do walut narodowych - prognozuje jeden z najbardziej uznanych w Niemczech ekspertów zajmujących się ryzykiem gospodarczym.

Podsumowując, Markus Krall ponownie podkreśla, że zerowe stopy są niezbędne, żeby euro nie eksplodowało. Ale prowadzą do niszczenia systemu gospodarczego - utrzymywania przy życiu nieskutecznych firm oraz niszczenia dochodów banków i systemu finansowego.

- Coraz więcej pieniędzy jest ulokowanych w złych przedsiębiorstwach. Spada wydajność gospodarki. Kurczy się zatem zrównoważony wzrost gospodarczy. Nasz wzrost od lat jest anemiczny. Cieszymy się z 1 proc. PKB. Przyzwyczailiśmy się do tego. Jest on jednak wynikiem dokonanej dewastacji gospodarki. Im więcej pieniędzy jest w złych inwestycjach, złych przedsiębiorstwach, tym bardziej spowalnia gospodarka. I tym trudniej jest nam wydostać się z dołka. W zasadzie euro jest ładunkiem wybuchowym, który kiedy wybuchnie zmiecie całą europejską gospodarkę w otchłań - konkluduje ekonomista.

Z Berlina Artur Ciechanowicz

PAP
Dowiedz się więcej na temat: gospodarka | niemiecka gospodarka | gospodarka Niemiec
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »