Jak sprawnie roztrwonić budżet, czyli o kredycie "Rodzina na swoim"
Z niedowierzaniem obserwuję rozwój wypadków w Polsce od września 2008 roku. Daliśmy sobie najpierw wmówić, że przez upadek jakiegoś banku w USA (o którym nota bene prawie nikt u nas nie słyszał), Polskę ogarnie totalny kryzys. Akcja się udała - uwierzyliśmy, że czeka nas siedem lat chudych. Z tego powodu banki z dnia na dzień zakręciły kurek z kredytami (dla firm i na zakup nieruchomości) co natychmiast uderzyło w gospodarkę. Widzimy więc jak od kilku miesięcy niemal co dzień rząd zamartwia się - publicznie - jak sobie z tym kryzysem poradzimy? I co będzie z budżetem - skoro lawinowo wzrasta bezrobocie a firmy plajtują jedna po drugiej?
W takim momencie nasi parlamentarzyści wprowadzają w życie bezsensowną ustawę o upadłości konsumenckiej, a PO dwoi się i troi, jak najskuteczniej rozdawać pieniądze bezrobotnym spłacającym kredyty hipoteczne (te pomysły już poddałem surowej krytyce w innych publikacjach, nie będę się więc powtarzał).
Ale to wszystko jeszcze "mały pikuś" - jak mawiał niegdyś inny nasz Wielki Polityk. Nie mogę się nadziwić nad zachwytami i wielkim triumfem jaki święci obecnie PiS-owski kredyt (podrasowany przez obecny rząd) - Rodzina na swoim. Przypomnę w dwóch słowach, że uzyskując kredyt hipoteczny w tej formie możemy otrzymać z państwowej kasy nawet ponad 100 000 zł.
Świetny pomysł na czas kryzysu. Moment na rozdawanie wpłacanych przez nas podatków jest najgorszy z możliwych. Przyjrzyjmy się bliżej zasadom udzielania święcącego triumfy kredytu Rodzina na swoim. Na pewno ustawodawcy kierowali się szczytnymi intencjami. A jak to wyszło w praktyce? Zapraszam do lektury.
Kredyt rozrusza budownictwo
Nic takiego się nie stało - jeszcze niedawno warunki jego uzyskania spełniało mniej niż 1 proc. ubiegających się o kredyt. Jest to niestety dość przypadkowa populacja, szans pozbawione są jedynie osoby o niewysokich dochodach. A ponieważ kredyt ten można uzyskać także na zakup mieszkania na rynku wtórnym - dla deweloperów nie jest to wielka pociecha, choć na pewno niektórym udaje się kilka mieszkań w tym systemie sprzedać.
Trzeba pomóc młodym ludziom w zdobyciu własnego mieszkania
Ustawa nie ogranicza wieku kredytobiorcy (na szczęście - inaczej byłaby to dyskryminacja). Jeśli na zakup w tej formie ubiega się małżeństwo po 60. roku życia i spełnione są pozostałe warunki, kredyt taki oczywiście zostanie udzielony.
To będzie pomoc dla ludzi mniej zarabiających
Bzdura - jeśli chodzi o dochody kredytobiorcy, mogą one wynosić i kilkadziesiąt tysięcy miesięcznie. Dopłacamy więc z budżetu do tego kredytu - w niektórych przypadkach - także ludziom bardzo zamożnym. Kredytu oczywiście na pewno nie dostanie rodzina, której dochody nie przekraczają kwoty 2000 zł brutto miesięcznie - ze względu na brak zdolności kredytowej.
Jeszcze więcej słów krytyki należy się twórcom projektu za stworzenie pseudoograniczeń w budżetowej dopłacie. Oto przykłady:
1. Kredyt skierowany jest do osób, które nie posiadają własnego mieszkania.
Dodajmy, że liczy się tu moment podpisania umowy kredytowej (zgodnie z ustawą). Pytanie z serii Audio-Tele: Czy małżeństwo posiadające dom z basenem i trzy wielkie apartamenty może uzyskać kredyt "Rodzina na swoim"? Odpowiedź jest prosta - TAK!
Sposób nie jest skomplikowany - zanim złożymy wniosek o kredyt, trzeba pójść do notariusza i poprzez darowizny (w pierwszej grupie pokrewieństwa, aby nie płacić podatków) pozbyć się - na chwilę - posiadanych nieruchomości. Teraz już bez przeszkód i łamania prawa kredyt z państwową dopłatą otrzymamy. Po uruchomieniu kredytu możemy darowizny odwrócić i odzyskać wcześniej posiadane nieruchomości. A dopłata z budżetu pozostaje. Przez całych osiem lat.
2. Kredyt ten nie powinien obejmować mieszkań ekskluzywnych.
Załóżmy, że znaleźliśmy na rynku wtórnym mieszkanie 45 m kw (oczywiście z garażem) z super wykończeniem. Mieszkanie jest w Warszawie, w dobrej lokalizacji. Cena, to 500 tys. zł, tj. ponad 11 tys. za 1 m kw. Czy możemy pójść do banku po kredyt z rządowym bonusem? Oczywiście, i to w pełnej wysokości! Sposób jest prosty: umowę kupna - sprzedaży dzielimy na dwa odrębne akty. W jednym, który trafi do banku, określamy cenę lokalu na kwotę 326 tys. zł - na ulgę się łapiemy, wychodzi niecałe 7245 zł za 1 m kw. W drugim akcie kupujemy za kwotę 174 tys. zł garaż i to co w lokalu pozostaje (wyposażenie kuchni, szafy w zabudowie, meble). Oczywiście druga część zapłaty musi być sfinansowana z innych środków, ale kwota główna (326 tys. zł) może pochodzić w całości z kredytu "Rodzina na swoim".
3. Małżeństwo jest w lepszej sytuacji niż konkubinat.
Nie do końca się udało to osiągnąć. Jeśli w niesformalizowanym urzędowo związku pojawi się dziecko - obydwoje partnerzy mogą niezależnie ubiegać się o kredyt z dopłatą. Czyli w tej formie mogą kupić dwa mieszkania, a małżeństwo "formalne" - tylko jedno.
Argumentów przeciwko kredytowi z budżetową dopłatą jest stanowczo więcej. Ilość udzielonych kredytów ostatnio lawinowo rośnie : w lutym było ich ok. 1400, ale w marcu ponad 2200. Udzielenie takiego kredytu to nie tylko koszt dopłaty (średnio będzie to pewnie około 70 000 zł na jednego kredytobiorcę), ale także - skomplikowana administracja, z udziałem dwóch banków : tego, który kredytu udzielił i banku BGK, który ma część odsetek za klienta dopłacać. Przez osiem lat. Czy potencjał tego banku nie mógłby być znacznie lepiej wykorzystany? Szczególnie, że mamy obecnie w Polsce tylko 4 naprawdę polskie banki, reszta należy do zagranicznych lub prywatnych inwestorów.
Przedstawione powyżej fakty nie pozostawiają żadnych złudzeń, że z tego projektu rząd powinien się natychmiast wycofać - mam nadzieję, że mój głos w tej sprawie nie będzie odosobniony. Pozwólmy sobie jeszcze na krótkie podsumowanie kilku szalonych pomysłów kolejnych rządów w sferze bankowej. W tej publikacji wymieniłem trzy abstrakcyjne projekty (kredyt "Rodzina na swoim", ustawa o upadłości konsumenckiej i projekt rządowych pożyczek dla bezrobotnych, którzy spłacają kredyt hipoteczny - nad tym pomysłem rząd jeszcze pracuje), do tej "kolekcji" dołóżmy jeszcze super-bubel sprzed kilku lat, tj. "Kredyt Pola".
Zdaję sobie oczywiście sprawę, że nie każdy premier musi znać się na branży finansowej. Pozostaje jednak dla mnie nieodgadnioną zagadką: dlaczego od kilku lat rządzące partie (z różnych opcji politycznych) dobierają na doradców w tej branży wciąż tylko bankowych laików?
Krzysztof Oppenheim
Ekspert od kredytów hipotecznych