Rafał Woś: Gierek lepszy niż III RP

W temacie mieszkalnictwa żaden polityk III RP nie umiał się nawet zbliżyć do poprzeczki zawieszonej w latach 70. przez Edwarda Gierka - pisze w najnowszym felietonie dla Interii Biznes Rafał Woś.

Polscy politycy od lat krążą wokół problemu mieszkaniowego tak samo, jak krąży w porzekadle pies wokół jeża. Nikt nie ma dobrego pomysłu, jak się do tego zabrać. Owszem, próby były. Ale kończyły się one zawsze bolesną kompromitacją. Nawet PiS - skądinąd mający się przecież czym w kwestiach gospodarczych i społecznych pochwalić - poranił się tu dotkliwie. A ich program Mieszkanie+ spokojnie można już zupełnie nazwać największą porażką PiSonomiki minionych ośmiu lat. Jeśli już szukać jakichś sukcesów mieszkaniowych w Polsce PiS, to będzie nią raczej polityka niskich stóp procentowych NBP z lat 2015-2021, która otworzyła wielu Polkom i Polakom drogę do taniego kredytu hipotecznego. Niestety - od 2022 stopy poszły ostro w górę - a wraz z nimi koszt obsługi mieszkaniowego długu. Coś za coś.

Reklama

Ale i poprzednicy PiS-u też nie zdziałali w temacie mieszkaniowym wiele. Koalicja PO-PSL próbowała dopłacać do rat kredytów hipotecznych (programy Rodzina na Swoim czy Mieszkanie dla Młodych). Ale pomoc była zbyt mała i zbyt krótka, by dokonać na polu dostępności mieszkań jakiegoś znaczącego przełomu. Na dodatek nie trafiała w ogóle do setek tysięcy Polaków, dla których lata 2007-2015 (a szczególnie 2009-2014) stały raczej pod znakiem permanentnej walki o mityczną "zdolność kredytową". Tym trudniejszą do uzyskania, im bardziej "uśmieczowiony" był wówczas polski rynek pracy. A "uśmieczowiony" był - jak pamiętamy - straszliwie. To właśnie wtedy wielu wpadło w pułapkę kredytów walutowych - których banki udzielały dużo chętniej.

A wcześniej? Wcześniej było... jeszcze gorzej. A w zasadzie nic nie było. Trudno bowiem uznać programy takie jak Towarzystwa Budownictwa Społecznego (czyli tzw. TBS-y) z czasów pierwszego SLD-PSL (lata 90.) za rozwiązania systemowe. Wyróżnić można jeszcze ofertę uwłaszczenia (wykupu) mieszkań spółdzielczych (czasy pierwszego PiS-u). Pomysł, był mocno kontrowersyjny - bo bardzo nierówny. Skorzystali ci, którzy mieli co wykupić. Jednak tak czy inaczej to też było tylko dzielenie zasobów odziedziczonych po Polsce Ludowej. Nie zaś budowa czegoś nowego. Coś za coś.

Głód mieszkaniowy narasta od lat

Efektem tych wszystkich zaniedbań jest odczuwalny już od wielu lat głód mieszkaniowy w Polsce. Przejawia się on w dwóch równoległych problemach. Pierwszym jest brak odpowiedniej podaży lokali (za mało mieszkań). Drugi to ich cena (zbyt wysoka jak na siłę nabywczą polskiego społeczeństwa). Szukanie przyczyn tego głodu poprowadzić nas musi znów do wielkiej smuty lat 90. Gdy nad Wisłą nastał kapitalizm i okazało się, że zamiast manny z nieba przyniósł na przykład... dekadę kompletnego zastoju polskiej budowlanki. W 1993 roku oddano w Polsce do użytku 93 tysiące mieszkań. Czyli mniej więcej tyle co w... 1956 roku. W połowie lat 90. było jeszcze gorzej. Lata 1996-1997 to ledwo 60 tys. mieszkań rocznie. To znaczy tyle, co w wyciszonym drugą wojną światową wczesnym PRL-u. Powyżej poziomu 100 tys. mieszkań rocznie udało się wrócić dopiero w 2003 roku.

Drugim problemem jest oczywiście stale wysoka cena mieszkań. Ciągle uciekająca wzrostowi płac i zamożności polskiego społeczeństwa. Te wysokie ceny wynikają po części z niedostatków po stronie podaży (nadal za mało mieszkań). Ale także z tego, że w III RP mieszkanie stało się podstawowym dobrem inwestycyjno-spekulacyjnym. A nawet rodzajem alternatywnego zabezpieczania emerytalnego. Marna przy tym pociecha, że drogie mieszkania nie są dziś tylko polską specjalnością. A na podobne problemy narzeka dziś większość mieszkańców bogatych krajów Europy Zachodniej.

Rekord 1978 r. Wybudowano 290 tys. mieszkań

Na tym tle widać, jak wielkie dokonania ma Polska Ludowa - latami tak chętnie wyszydzana przez niektórych krótkowzrocznych komentatorów. Z dzisiejszej perspektywy zwłaszcza epoka gierkowska (lata 1970-1980) jawi się jako prawdziwy złoty okres. I trudno się temu dziwić. Za Gierka budowano w Polsce między 200 a 290 tysięcy (rekordowy 1978 rok) mieszkań rocznie. W sumie daje to oszałamiającą liczbę prawie 2,5 mln mieszkań w ciągu dekady. To jakieś cztery razy więcej niż w latach 90.

Gdy idzie o tempo rozbudowy tkanki mieszkaniowej, sytuacja zaczęła się poprawiać po roku 2003. W latach 2019-2021 budowlanka zaczęła - po raz pierwszy - wchodzić na gierkowskie poziomy - głównie z powodu rosnącego popytu napędzanego niskimi stopami procentowymi. Gierek wciąż jednak bije III RP na głowę pod względem dostępności. Wtedy bowiem mieszkanie faktycznie było prawem. I przysługiwało większości obywateli niezależnie od sytuacji majątkowej. Oczywiście olbrzymi popyt sprawiał, że tworzyły się kolejki chętnych. Co rodziło wiele frustracji. Jednak po otrzymaniu mieszkania nie było już jednak zagrożenia "pętlą kredytową" oraz pułapek z tym związanych. Coś za coś.
Dziś mieszkanie jest faktycznie towarem. To znaczy dobrem dostępnych dla tych, których stać na jego kupienie. Dla pozostałych stanowi zaś niedostępny obiekt marzeń i westchnień. A systemowych rozwiązań tego stanu rzeczy na horyzoncie nie widać.

Rafał Woś

Autor felietonu wyraża własne opnie

(śródtytuły od redakcji) 

Zobacz również:

Felietony Interia.pl Biznes
Dowiedz się więcej na temat: Rafał Woś | nieruchomości | mieszkanie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »