Toronto i Vancouver na wielkiej bańce
Kredyt hipoteczny w Kanadzie jest dziś tani jak nigdy, ale i tak w największych miastach młodych ludzi nie stać na kupno własnego domu. Cześć ekspertów ostrzega przed przegrzaniem na rynku nieruchomości. Bank of Canada uważa, że rynek nieruchomości jest przeszacowany o 30 proc. Jednak szaleństwo cenowe widać tylko w dwóch ośrodkach - Toronto i Vancouver.
Jedni rozładowują złość na Twitterze, inni zaczynają przyglądać się, co w takich sytuacjach robi Europa. Kanada nie przeżyła takiego załamania na rynku nieruchomości jak USA kilka lat temu, ale rząd wprowadził wiele ograniczeń w udzielaniu kredytów hipotecznych, utrudniając dostęp do nich osobom o najniższych dochodach. Mimo to obecne niskie stopy procentowe kredytów hipotecznych - w okolicach 2,7-2,8 proc. - sprawiają, że rynek jest bardzo aktywny.
70 proc. Kanadyjczyków mieszka we własnym domu lub mieszkaniu. Przeciętna cena parterowego domu w Kanadzie, według kwietniowego raportu firmy brokerskiej Royal LePage, wyniosła prawie 406 tys. dolarów kanadyjskich (wzrost w ciągu roku o 6,6 proc.), a cena piętrowego domu - prawie 451,5 tys. dolarów (wzrost w ciągu roku o 5,3 proc. przy rocznej inflacji CPI w marcu br. na poziomie 1,2 proc.).
Na atrakcyjnym rynku nieruchomości w Vancouver cena parterowego domu wzrosła w tym czasie o 10,6 proc., zaś domu piętrowego - o 10,3 proc. Średnio parterowy dom w Vancouver kosztuje obecnie prawie 1,18 mln dolarów, a piętrowy - 1,27 mln dolarów. W największym kanadyjskim mieście, Toronto, średnia cena jednorodzinnego domu przekroczyła niedawno 1 mln dolarów.
Dla młodych ludzi, także tych, którzy ukończyli dobre studia i pracują w zawodzie, oznacza to, że nie stać ich nawet na myślenie o kupnie domu. Według danych urzędu statystycznego StatsCan w latach 1981-2011 odsetek osób w wieku 20-29 lat mieszkających z rodzicami wzrósł z 26,9 do 42,3 proc.
Media kanadyjskie w ostatnich dniach wiele uwagi poświęciły więc "kampanii narzekania" na Twitterze, prowadzonej pod hashtagiem #DontHave1Million (ang. nie mam miliona).
Młodzi ludzie spotykają się też z krytyką, ale - na co zwraca uwagę jeden ze specjalistów cytowanych przez portal CBC.com - problem rzeczywiście istnieje. Młodych nie stać na mieszkanie tam, gdzie dorastali. O ile czterdzieści lat temu osoba w wieku 25-34 lat przy średnich zarobkach musiała oszczędzać przez pięć lat, by zebrać 20 proc. wkładu własnego, o tyle w ostatnich latach niezbędny czas pracy wynosi ponad 10 lat, a w Vancouver raczej ok. 20.
Stąd też coraz częściej specjaliści dyskutują na temat innych opcji "bycia na swoim" i przyglądają się Europie, gdzie średnio 70 proc. mieszkańców wynajmuje swoje lokum, co oznacza proporcje dokładnie odwrotne od kanadyjskich.
Uczestnicy dyskusji prowadzonych na Twitterze uważają, że ich protest to początek swoistej "rewolty", choć komentatorzy wskazują, że aby polityczna debata o dostępności mieszkań w ogóle się rozpoczęła, młodzi ludzie muszą znaleźć reprezentantów w polityce, a to oznacza chociażby udział w wyborach.
Ceny domów rosną nie tylko ze względu na naturalny popyt krajowy. Komentatorzy zwracają uwagę, że Kanadyjczycy coraz częściej szukają domów większych, o wysokiej jakości wykończeniu, a więc droższych. Do tego w miastach takich jak Vancouver dochodzi popyt inwestorów zagranicznych, uważających kanadyjski rynek nieruchomości za bezpieczne źródło dochodów.
Ponadto inwestorzy krajowi wykupują tanie domy, by je wyremontować i sprzedać z zyskiem (tzw. flips); to zarówno firmy budujące domy, jak i osoby prywatne, dysponujące nadwyżkami finansowymi.
Jak wielką popularnością cieszy się taki sposób inwestowania, pokazuje przykład z minionego czwartku - jedna z agentek nieruchomości opowiedziała korespondentce PAP o tanim domu do kapitalnego remontu, położonym w bardzo dobrym miejscu, który został wystawiony na rynek rano i w ciągu dwóch godzin przyciągnął cztery oferty kupna od osób, które nawet go nie obejrzały. Przy czym, według danych Royal LePage, szaleństwo cenowe widać właściwie tylko w dwóch ośrodkach - Toronto i Vancouver.
Bank of Canada ostrzegał niedawno, że rynek nieruchomości jest przeszacowany o 30 proc., a według tygodnika "The Economist" nawet o 35 proc. Ostrzeżenia wydawała też agencja ratingowa Fitch oraz Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Część analityków wieszczących załamanie na rynku sądzi, że ceny nieruchomości w Kanadzie mogą dość nagle spaść nawet o połowę. Dla inwestorów to mało korzystna perspektywa, jednak dla młodych, rozdrażnionych brakiem perspektyw na własny dom, kryzys może być niezłą okazją.