Felieton Gwiazdowskiego: Futbol, czyli w poszukiwaniu bardziej przyjaznych podatków
Podatki mają konsekwencje. Wpływają także na wyniki Ligi Mistrzów. O czym warto pamiętać przy okazji zawieruchy z utworzeniem przez najbogatsze kluby piłkarskiej Superligi.
To, gdzie grają najlepsi piłkarze, wynika bowiem w pewnym stopniu z polityki podatkowej państwa, w którym grają. Tak twierdzą Henrik Kleven z London School of Economics, Camille Landais z Stanford Institute for Economic Policy Research i Emmanuel Saez z University of California. Ich pracę "Taxation and migration of international superstars: evidence from the European footbal market" wydało National Bureau of Economic Research, Cambridge, Massachussets.
Potwierdzają to sportowe fakty.
Co prawda piłka "ustawiana" (od "ustawiania wyników" przez działaczy, sędziów, piłkarzy i "mafie totalizatorskie") stanowi margines europejskiego rynku pracy, jeśli chodzi o liczbę miejsc pracy, ale znajduje się chyba zaraz za sektorem finansowym, jeśli chodzi o wysokość wynagrodzeń przypadających na "top management".
Piłkarze to, co prawda, nie menedżerowie, ale pewne odniesienia jak najbardziej do nich pasują. Zwłaszcza, że na boisku niektórzy rzeczywiście pokazują cuda, za które pobierane przez nich wynagrodzenia są bardziej uzasadnione niż wynagrodzenia niektórych, pożal się Boże, "finansistów" wykonujących "Boską robotę" (God’s work) - jak stwierdził Lloyd Blankfein, prezes Goldman Sachs w 2009 roku, zaraz po krachu finansowym, gdy się dziennikarze dopytywali o wysokie premie, jakie sobie bankierzy bankrutujących banków wypłacili z pieniędzy podatników przeznaczonych na ich ratowanie. Sam "God" Blankfein, według "Forbesa" zgromadził dzięki tej "robocie" 1,2 mld dolarów.
BIZNES INTERIA na Facebooku i jesteś na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami
Piłkarze zarabiają mniej, choć ich robota czasami jest bardziej boska i daje milionom ludzi na świecie przyjemność.
To chyba nie liczba dni słonecznych w roku, tylko zapowiadane w 2009 roku przez ówczesnego premiera Gordona Browna zmiany przepisów podatkowych w Wielkiej Brytanii dla "najbogatszych" spowodowały, że Cristiano Ronaldo postanowił przenieść się z Manchesteru do Madrytu, gdyż w Hiszpanii obowiązywało wówczas od 2005 roku tak zwane prawo Beckhama - czyli linowy podatek dochodowy od nierezydentów w wysokości 24 proc. Zostało wprowadzone w czasie gdy inny gwiazdor "Czerwonych Diabłów" i reprezentacji Albionu - David Beckham - zaczynał grać w Realu.
W 2010 roku hiszpański premier José Zapatero z Socjalistycznej Partii Robotniczej miał plan zmiany tych przepisów, ale się z niego w ostatniej chwili wycofał, bo futbol w Hiszpanii odpowiada za spory kawałek (prawie 1,5 proc.) PKB (185 tys. zatrudnionych, prawie 16 mld euro obrotów). A po roku socjaliści przegrali wybory między innymi na skutek kryzysu wywołanego "Boską robotą" pana Lloyda i jego znajomych.
Jednak - jak powiadał Alexi de Tocqueville - "nie ma takiego bezeceństwa, do którego nie posunie się nawet najbardziej liberalny rząd, gdy mu w kasie zabraknie pieniędzy" Dlatego kolejny "prawicowy" rząd przepisy zmienił, a na piłkarzy najlepszych - vide najbogatszych - nasłał w 2017 roku urząd skarbowy.
Tymczasem przez 13 sezonów od 2005/2006 do 2017/2018 (czyli od "prawa Beckhama" do afery podatkowej) w finałach Ligi Mistrzów drużyny z La Liga wystąpiły 10 razy. Dla porównania, z Premier League - osiem, a z Bundesligi i z Serie A - po cztery.
Potem Ronaldo odszedł z Realu. Dokąd? Do kraju, w którym właśnie obniżono podatki - jakby się ktoś zastanawiał dlaczego właśnie do Juventusu Turyn.
Włosi, aby przyciągnąć zagranicznych "inwestorów", którzy mieliby wynieść się z Londynu po brexicie, wprowadzili przepisy, zgodnie z którymi osoba przybywająca do Włoch i niemieszkająca tam wcześniej przez co najmniej dziewięć lat, przez 15 lat płaci maksymalnie 100 tys. euro podatku dochodowego od całego przychodu. Takim "inwestorem" został Ronaldo. Jego umowy sponsorskie to jakieś 45-50 mln euro rocznie. To chyba z tego powodu Portugalczyk nie wrócił do Anglii, gdzie, musiałby oddać fiskusowi ponad 40 proc. swoich całych zarobków. Co prawda dużo mniej, niż zapowiadał premier Brown, gdy się Ronaldo z Anglii wynosił, ale jednak sporo więcej niż we Włoszech.
Wspomniani na wstępie Kleven, Landais i Saez sprawdzili współzależność między:
- stawkami podatkowymi od wynagrodzeń piłkarzy zagranicznych a liczbą cudzoziemców w klubach danej ligi;
- stawkami podatkowymi dla rezydentów a ich liczbą w klubach lig narodowych;
- stawkami podatkowymi a pozycjami poszczególnych lig narodowych w europejskim rankingu.
Jak się nietrudno domyślić, korelacje były silnie ujemne między tym zmiennymi - wzrostowi stawek podatkowych dla piłkarzy nierezydentów towarzyszył spadek ich liczby w lidze, wzrostowi stawek podatkowych dla rezydentów towarzyszył także spadek ich liczy w lidze, a wzrostowi marginalnych stawek podatkowych towarzyszyło obniżenie pozycji ligi narodowej w europejskim rankingu. Niższe obciążenia podatkowe sprzyjają imigracji zagranicznych talentów piłkarskich i powstrzymywaniu rodzimych gwiazd przed emigracją.
Interesująco wynika porównanie właśnie Hiszpanii i Włoch. Panuje tam przecież podobny klimat, podobna jest kultura i języki, i podobny poziom reprezentują ligi narodowe. Ale różne są przepisy podatkowe, choć w latach dziewięćdziesiątych XX wieku były podobne.
W 1995 roku, w sprawie Jeana-Marca Bosmana, piłkarza RFC Liege, Europejski Trybunał Sprawiedliwości orzekł, że każdy piłkarz - obywatel państwa członkowskiego Unii po wygaśnięcia kontraktu w jednym klubie ma prawo przejść do innego klubu, a zgodnie z zasadą swobodnego przepływu kapitału ludzkiego - czyli pracowników - federacje piłkarskie nie mogą ograniczać liczby obcokrajowców grających w rozgrywkach krajowych i międzynarodowych. Wtedy zaczął się piłkarski exodus.
W obu ligach istotnie wzrosła liczba cudzoziemców, ale w podobnym procencie i podobnym tempie. Proporcje uległy zasadniczej zmianie po wprowadzeniu w Hiszpanii "prawa Beckhama". Na skutek różnicy w wysokości marginalnej stawki podatkowej sięgającej 35 punktów procentowych, krzywe zatrudnienia piłkarzy zagranicznych w obu ligach natychmiast się "rozjechały". Liczba cudzoziemców w Primera Division wzrosła o 50 proc., podczas gdy w Serie A nie zmieniła się. Zobaczymy, jak będzie po ostatnich zmianach we Włoszech.
Wszyscy sympatycy futbolu wiedzą, że potęgę Barcelony budowali Holendrzy - zarówno na boisku, jak i z ławki trenerskiej. Johan Cruijff, a potem słynny Ronald Koeman i Frank Rijkaard. Podobno dlatego, że w Holandii jest świetny system szkolenia młodzieży. Chyba rzeczywiście jest świetny, ale to nie jest jedyne wytłumaczenie. Od 1972 roku obowiązywały w Holandii przepisy zobowiązujący piłkarzy do "oszczędzania" 50 proc. ich wynagrodzeń "na emeryturę". A oni jakoś nie chcieli oszczędzać i uciekali choćby do Hiszpanii - nie tylko w poszukiwaniu słońca, ale także bardziej przyjaznych przepisów podatkowych.
Robert Gwiazdowski
Autor felietonu wyraża własne opinie.