Felieton Gwiazdowskiego: Podatek prewencyjny
Podstawową przyczyną licznych bzdur podatkowych, które tu od jakiegoś czasu opisuję, jest "sprawiedliwość społeczna". To w jej imię utrzymywana jest bowiem progresja podatkowa.
Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze
Gdyby jej nie było (progresji), podatek dochodowy mógłby być pobierany "u źródła" - to znaczy w miejscu powstania przychodu. Pracodawca nie pobierałby "zaliczki" na podatek swojego pracownika tylko cały podatek - bo żadnych dopłat by już nie było. Ba! Mógłby nie pobierać podatku od każdego swojego pracownika oddzielnie - tylko od wszystkich pracowników jednocześnie. Skarb Państwa dostałby tyle samo i mniej wydał na kontrole podatkowe, a pracodawca wydałby mniej na liczenie oddzielnie podatku dla każdego. Wtedy jednak system podatkowy nie realizowałby "sprawiedliwości społecznej". Ale przecież i tak nie realizuje.
Różni naukowcy piszą, że "bardziej obciąża on osoby o niskich dochodach niż osoby o wysokich dochodach". Jak to się w takim razie dzieje, skoro mamy przecież progresję podatkową? Zarabiający najmniej mają 8000 zł w ogóle wolne od podatku, od reszty płacą 17 proc. A ci, którzy zarabiają więcej niż 127 000 zł płacą od nadwyżki ponad tę kwotę 32 proc., nie mając przy tym żadnej kwoty wolnej od podatku. A ci, którzy zarabiają powyżej 1 000 000 zł płacą jeszcze "daninę solidarnościową" w wysokości 4 proc. od nadwyżki ponad ten 1 000 000 zł.
To tak w dużym uproszczeniu oczywiście, bo w podatkach polskich nic proste być nie może. Kwota wolna od podatku w wysokości 8000 zł jest tylko dla tych, którzy zarabiają 8000 zł. Wynosi więc 100 proc. Ale jak ktoś zarabia 10 000 zł to kwota wolna jest wynikiem następującego równania: 1360 zł - [834,88 zł x (podstawa obliczenia podatku - 8000 zł) : 5000 zł]. Prawda, że proste?
Każdy, kto zarabia rocznie (!) owe 10 000 zł, łatwo będzie umiał to sobie obliczyć! Nieprawdaż? Jak zarobi 100 000 zł to wtedy działanie jest troszkę inne: 525,12 zł - [525,12 zł x (podstawa obliczenia podatku - 85 528 zł): 41 472 zł].
Liczyć nic nie muszą ci, którzy zarabiają rocznie pomiędzy 13 000 zł a 85 528 zł. Kwota wolna dla nich jest stała - wynosi 525,12 zł, oraz ci, którzy zarabiają powyżej 127 000 zł - dla nich wynosi ona 0 zł. Proszę zwrócić uwagę na tę precyzję. 88 groszy, 12 groszy. To potwierdza, że urzędnicy z Ministerstwa Finansów, którzy to obliczyli, zasłużyli na te podwyżki, których "populiści" im odmawiają.
Co więc jeszcze trzeba zrobić, żeby "polski system podatkowy nie obciążał bardziej osób o niskich dochodach"? Po pierwsze, trzeba zlikwidować podatek 19 proc. od działalności gospodarczej, bo - jak twierdzą naukowcy - wiele osób prowadzi fikcyjną działalność gospodarczą, żeby płacić niższy podatek, a w istocie pobierają normalne wynagrodzenie.
Dość trudno jest oddzielić tych, którzy prowadzą "fikcyjną działalność" od pozostałych, więc dla ułatwienia urzędnikom życia zlikwidujemy wszystkim ten podatek. Przecież nie ma najmniejszego powodu, aby przedsiębiorca, który zainwestował kapitał, po biurokratycznych zmaganiach z urzędnikami stworzył firmę, uzyskał wszystkie pozwolenia i koncesje, wypromował jakiś towar, znalazł na niego nabywców, zatrudnił pracowników, rozliczył się z urzędami podatkowymi i ZUS-em za siebie i pracowników, miał płacić niższą stawkę podatku dochodowego niż jego pracownicy i urzędnicy, którzy otrzymują swoje pensje z jego podatków, choć mu przeszkadzają w prowadzeniu tej firmy. Sprawiedliwość musi być. Społeczna.
Po drugie, trzeba podwyższyć progresję. Tak przynajmniej twierdzą niektórzy naukowcy. Ale o ile? Skoro przy stawce 32 proc. i braku kwoty wolnej, ci którzy zarabiają więcej niż 127 000 zł rocznie są mniej obciążeni, to jaki procent musieliby zapłacić, żeby być bardziej obciążeni? Thomas Piketty sugeruje, że najbogatsi powinni płacić 80 proc. - ci "z przychodem powyżej 500 000 tys. dolarów". W Polsce partia Razem chce, żeby podatek dla najbogatszych wynosił 75 proc. Też zapłacą go ci z przychodem powyżej 500 000. Tyle, że złotych, a nie dolarów. Wiadomo przecież, że jak ktoś w Polsce zarabia przez miesiąc tyle, co - na przykład - Amerykanin przez tydzień, powinien oddać państwu tyle samo co Amerykanin. Bo w przeciwnym razie mogą w Polsce powstać takie same nierówności społeczne, jakie są w Ameryce. Trzeba więc wprowadzić podatek "prewencyjny" (jak za komuny cenzurę) i nie pozwolić Polakom się wzbogacić. Bogactwo obywateli jest niekorzystne dla rządu. Bogatsi obywatele mniej się z rządem liczą, są od rządu mniej zależni. Rząd nie może do tego dopuścić.
Jak pracującym na własny rachunek będzie zabierał tyle samo, co tym, których oni zatrudniają, to po co pracować na własny rachunek, inwestować kapitał, tworzyć firmy, borykać się z urzędnikami, uzyskiwać wszystkie pozwolenia i koncesje, promować jakiś towar, szukać na niego nabywców, zatrudniać pracowników, rozliczać się z urzędami podatkowymi i ZUS-em za siebie i za nich? Lepiej zostać politykiem. Albo zatrudnić się w jakiejś spółce Skarbu Państwa. Wtedy też się trzeba z rządem liczyć, bo nas rząd może z roboty takiej wywalić.
I pomyśleć, że nie ma takiej teorii sprawiedliwości, która logicznie uzasadniałaby istnienie progresji podatkowej. Napiszę o tym więcej za tydzień.
Robert Gwiazdowski, prawnik, przewodniczący Rady Programowej Centrum im. Adama Smitha