Czterodniowy tydzień pracy? Kto za, kto przeciw?
Mija miesiąc odkąd Donald Tusk rzucił pomysł wprowadzenia pilotażowego programu czterodniowego tygodnia pracy. Głos zabrali już wszyscy zainteresowani i niemal każdy z nich ma w tej sprawie warte rozważenia argumenty, ale i tak o losie pomysłu ostatecznie przesądzi zupełnie kto inny.
- Zdaniem Tuska, rozwiązaniem na rynku pracy może być czterodniowy tydzień pracy, choć - jak sam dodał - "to nie jest odpowiedź na dziś"
- Senator PIS Waldemar Kraska nazwał pomysł "populistycznym, chwytliwym, ale wszyscy wiemy, że raczej nierealnym"
- Pracodawcy: Wprowadzenie czterodniowego tygodnia pracy jest pomysłem szkodliwym i infantylnym
- Leszek Balcerowicz: Czterodniowy tydzień pracy to niebywała populistyczna brednia
- Pracownicy: chcemy i potrafimy pracować krócej
Tusk zapowiedział pilotaż w sprawie czterodniowego tygodnia pracy. Co na to różne strony dyskusji?
Rząd: "nie, ale też o tym myślimy"
Pracodawcy: tak nie dogonimy Zachodu
Balcerowicz: "to populistyczna brednia"
Pracownicy: potrafimy sami zorganizować sobie czas pracy
Eksperci: ten trend jest nieunikniony
Podczas spotkania z młodzieżą w Szczecinie 9.07. lider Platformy Obywatelskiej mówił o tym że "w wielu krajach trwa debata w jaki sposób zmienić model społeczny i dostosować się do przyszłych trendów, w tym automatyzacji". Zdaniem Tuska rozwiązaniem może być czterodniowy tydzień pracy, choć - jak sam dodał - "to nie jest odpowiedź na dziś". Zapowiedział że do wyborów PO będzie miała "precyzyjny projekt pilotażu" takiego rozwiązania.
Na reakcję nie trzeba było długo czekać, zwłaszcza ze strony przedstawicieli rządu. Wiceminister zdrowia, senator PIS Waldemar Kraska nazwał pomysł "populistycznym, chwytliwym, ale wszyscy wiemy, że raczej nierealnym". I choć lider PO sam zastrzegał że chodzi o rozwiązania na przyszłość, Kraska dodał: "Mamy wojnę, mamy podwyżkę cen nośników energii, więc myślę, że to akurat nie jest najlepszy czas na wprowadzanie czegoś takiego". Co ciekawe w tym samym czasie dość odmienne opinie wygłosił inny przedstawiciel obozu rządzącego. Minister rozwoju i technologii Waldemar Buda przyznał w rozmowie z Polsat News, że "rząd prowadzi analizy dotyczące skrócenia tygodnia pracy i nie wyklucza takiego rozwiązania", zastrzegając że "jest to zawsze pewnego rodzaju obniżanie konkurencyjności gospodarki i trzeba wziąć to pod uwagę". Buda nie wykluczył wstępnie żadnej opcji: skrócenia czasu pracy w piątki, równe godziny pracy od poniedziałku do czwartku z wolnym piątkiem, a także wydłużenie płatnych urlopów. A zatem rządzący pod pewnymi warunkami są gotowi o tym rozmawiać. Sam Buda przypomniał że w wielu krajach m.in. w Islandii, Hiszpanii czy Wielkiej Brytanii prowadzone są eksperymenty dotyczące skrócenia tygodniowego wymiaru pracy, a wstępne analizy wskazują na utrzymanie bądź poprawę produktywności. Głos zabrała też Marlena Maląg, minister rodziny i polityki społecznej. Według niej zmiana nie jest potrzebna, bo "kodeks pracy już dziś pozwala wprowadzać elastyczne formy czasu pracy, a więc wszystko zależy od porozumienia między pracodawcą a pracownikiem".
Bardziej jednoznaczna była reakcja organizacji pracodawców. "Wprowadzenie czterodniowego tygodnia pracy jest pomysłem szkodliwym i infantylnym. Mam nadzieję, że w rozsądnej perspektywie nie dojdzie do skutku" - napisał jako pierwszy prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. Zdaniem Cezarego Kaźmierczaka ta propozycja jest "całkowicie sformułowana w odwrocie do rzeczywistości", a czterodniowy tydzień pracy "dla polskiej gospodarki byłby katastrofą", bo obniżyłby wszystkie wskaźniki produktywności, wciąż niższe od tych w krajach zachodniej Europy. "Jeżeli mamy je dalej skutecznie gonić i osiągnąć ich poziom życia, mamy nie tylko mniej pracować, ale więcej, żeby się z nimi zrównać - argumentował Kaźmierczak. Wtórował mu Jacek Męcina z Konfederacji Lewiatan: "Nie można przyjąć argumentu, że redukcja czasu pracy zostanie skompensowana wzrostem wydajności, bo po pierwsze takich gwarancji nie ma, po drugie nie zawsze są takie możliwości. Doświadczenia francuskie z końca lat 80-tych XX wieku pokazały, że redukcja czasu pracy wcale nie była kompensowana wzrostem wydajności, a na przerzucanie kosztów takiego rozwiązania na pracodawców nie może być zgody. Prowadziłoby to do zmniejszenia konkurencyjności firm i kłopotów w całej gospodarce". Męcina zauważył też że w gospodarce od dawna widać permanentny niedobór pracowników, zwłaszcza tych wykwalifikowanych, a ograniczenie czasu pracy jeszcze zwiększy ten problem. Zdaniem tego eksperta "postępujące procesy automatyzacji i robotyzacji będą odciążać różne sfery gospodarki i stanowiska. W tych sektorach możliwa, a nawet pożądana będzie redukcja czasu pracy. W pierwszej kolejności przestrzeń taka pojawi się w sektorach przemysłowych, ale także w nowoczesnych usługach. Inwestycje w robotyzację i automatyzację procesów oznaczają jednak w pierwszej fazie ogromne nakłady firm, zatem powstaje pytanie jak będziemy im kompensować te inwestycje?"
Najkrócej i najostrzej pomysł skomentował prof. Leszek Balcerowicz, nazywając go "niebywałą populistyczną brednią", niezależnie od tego, kto go głosi.
Czy zatem Tusk - mówiąc językiem potocznym - "przestrzelił" czy może raczej w tej sprawie dobrze wyczuł społeczne nastroje? Co na to sami zainteresowani czyli potencjalni beneficjenci tego rozwiązania?
Z danych Eurostatu za 2021 r. wynika, że Polacy są jednym z najdłużej pracujących społeczeństw w Unii. Średni tygodniowy czas pracy w naszym kraju to 39,7 godzin. Dłużej pracowali tylko Grecy (średnia 40,1 godzin) oraz Rumuni (39,8 godzin). Średnia dla wszystkich krajów członkowskich wyniosła 36,2 godzin pracy tygodniowo. Najkrócej w UE, bo poniżej 36 godzin tygodniowo, pracują Szwedzi (35,4 godzin), Irlandczycy (35,8 godzin), Francuzi (35,8 godzin) oraz Luksemburczycy (35,8 godzin). Z kolejnych badań ("Czterodniowy tydzień pracy" Hays Poland czy "Barometru Polskiego Rynku Pracy" Personnel Service) wynika, że zdecydowana większość polskich pracowników chce pracować krócej - najchętniej przez skrócenie dnia albo tygodnia pracy. Argumentom polityków i pracodawców przeciwstawiają w zasadzie jeden, za to trudny do odparcia: doświadczenie czasu pracy zdalnej w pandemii. Okazało się że choć pracownicy nie przychodzili do biur i przełożony nie widział ich przed komputerami - firmy działały normalnie, a wydajność ich pracowników bynajmniej nie spadła. Pracodawcy przekonali się, że nie muszą głowić się jak zorganizować czas pracy podwładnym, bo oni sami zrobią to najlepiej. A pracownicy sami zobaczyli jak duża część czasu formalnie spędzanego w miejscu pracy w istocie nie była produktywna.
Cały czas mówimy rzecz jasna o krótszym czasie pracy za to samo wynagrodzenie, ale i to nie jest takie oczywiste. Na rynku jest coraz więcej specjalistów, dla których pieniądze są ważne, ale nie aż tak jak zdrowa równowaga między życiem prywatnym i zawodowym, a przy powszechnym w wielu branżach braku specjalistów - to oni niedługo zaczną dyktować warunki - zauważa Łukasz Grzeszczyk, dyrektor wykonawczy w Hays Poland. O ile zatem trudno wyobrazić sobie dziś że wszystkie firmy w bardzo różnych branżach skracają tydzień pracy, to - zdaniem ekspertów - coraz częstsza będzie sytuacja gdy z dwóch firm rywalizujących o konkretnego specjalistę wygra wcale nie ta, która zapłaci więcej, a ta, którą interesuje wykonanie postawionych zadań, a nie to gdzie pracownik je wykona i ile czasu na to poświęci. W niektórych firmach jest tak już dziś. Dylematy rozstrzyga po prostu samo życie.
Wojciech Szeląg
***