Hiszpańska recepta na kryzys. Zanosi się na 4-dniowy tydzień pracy

Rząd w Madrycie rozważa skrócenie tygodnia pracy do czterech dni. Z podobnym postulatem występują niemieckie związki zawodowe i brytyjska Partia Pracy. Rozwiązanie było już testowane przez Microsoft w Japonii, a będzie sprawdzane przez Unilever w Nowej Zelandii.

Wicepremier Hiszpanii, a zarazem lider lewicowej partii Unidas Podemos, Pablo Iglesias oświadczył, że rząd prawdopodobnie zaproponuje zmniejszenie wymiaru czasu pracy. Takie rozwiązanie w kraju ogarniętym bezrobociem zwiększyłoby liczbę zatrudnionych.

Według Eurostatu, w Hiszpanii stopa bezrobocia jest rekordowo wysoka i wynosi 16,2 proc., podczas gdy w całej Unii Europejskiej wyliczona została na 7,6 proc Jednak jakakolwiek zmiana długości tygodnia pracy będzie musiała być przedyskutowana przez hiszpański rząd ze związkami zawodowymi i organizacjami pracodawców. Niezbędne będzie też poparcie koalicjantów w parlamencie.

Reklama

W dyskusji ze związkowcami rząd w Madrycie będzie miał prawdopodobnie problem z przeforsowanie zasady: "kto krócej pracuje, ten mniej zarabia". Celem wprowadzenia czterodniowego tygodnia pracy ma być motywowanie pracodawców, by zatrudniali dodatkowe osoby (z powodu krótszych zmian). Zapewne jednak towarzyszyłoby temu proporcjonalne obniżenie zarobków. Innymi słowy, pula wynagrodzeń byłaby taka jak dotychczas, ale podzielona zostałaby między większą liczbę zatrudnionych.

Wielkie koncerny dają przykład

Czterodniowy tydzień pracy firma Microsoft już przetestowała w swoich japońskich oddziałach. Okazało się, że wydajność wszystkich 2300 pracowników przez 4 dni była większa, niż w tradycyjnym pięciodniowym trybie pracy. W efekcie obniżanie wynagrodzeń nie było konieczne.

Także koncern Unilever ogłosił, że przetestuje krótszy tydzień pracy wśród wszystkich swoich pracowników w Nowej Zelandii. Pozwoli im zdecydować, w które cztery dni chcą pracować. Zamierza jednak wypłacać pełne wynagrodzenia, takie jak za pięć dni pracy. Celem eksperymentu nie jest walka z bezrobociem, bo to nie jest wysokie w Nowej Zelandii. Firma chce ocenić, czy skrócenie tygodnia pracy o jeden dzień opłaca się z biznesowego punktu widzenia.

- Stare sposoby pracy są przestarzałe - powiedział szef firmy w Nowej Zelandii, Nick Bangs. Dodał, że celem testu jest "zmierzenie efektywności pracy na podstawie wydajności, a nie czasu jej poświęconego". Okres próbny potrwa rok., a University of Technology w Sydney będzie wyciągał wnioski z eksperymentu. Unilever zatrudnia w Nowej Zelandii tylko 81osób. Jeśli test wypadnie dobrze, firma rozważy, czy zastosować rozwiązanie na całym świecie i na szerszą skalę.

Nie tylko Hiszpania

Jakiś czas temu cztery dni pracy w tygodniu rozważano w Niemczech. Inicjatorem był IG Metall, czyli niemiecki związek zawodowy zrzeszający ponad 2 miliony pracowników z branży przemysłowej. Szef związkowców Joerg Hofmann sugerował wówczas, że krótszy tydzień pracy pozwoli uniknąć redukcji miejsc pracy.

Tegoroczna pandemia sprzyja dyskusjom o reformie czasu pracy. W okresie lockdownów na szeroką skalę wykorzystywane są nadzwyczajne programy urlopowe. Więcej jest też apeli o wsparcie dla osób mało zarabiających oraz tych, które pracują w branżach szczególnie narażonych na kryzys.

Jak donosi "The Guardian", polityk brytyjskiej Partii Pracy John McDonnell, który pełni funkcję kanclerza skarbu w gabinecie cieni, uważa, że największe kraje europejskie powinny szybko wprowadzić czterodniowy tydzień pracy. List w tej sprawie dostali: premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson, kanclerz Niemiec Angela Merkel, premier Hiszpanii Pedro Sánchez i niektórzy inni europejscy przywódcy. Poparcie dla pomysłu wyrazili już lewicowi politycy i związkowcy.

Autorzy listu podkreślili długą historię godzenia się przez pracowników na skrócenie tygodnia w celu ratowania miejsc pracy. Ich zdaniem, konieczne jest ponowne przemyślenie systemów pracy także po to, by ograniczyć zużycie energii i wesprzeć walkę z kryzysem klimatycznym. - Ze względu na rozwój cywilizacji i dobro społeczeństwa nadeszła chwila, aby skorzystać z możliwości skrócenia godzin pracy bez utraty wynagrodzenia - zaznaczają brytyjscy laburzyści.

Ideę krótszego czasu pracy jednoznacznie popiera premier Finlandii Sanna Marin. Natomiast we Francji temat czterodniowego tygodnia pracy nie jest przedmiotem debat. Francuzi podkreślają, że w ich kraju od 2002 roku zatrudnieni pracują nie po 8, lecz po 7 godzin dziennie. 35-godzinny tydzień pracy dla etatowców zaczął obowiązywać w ramach reform wprowadzonych w latach 1998-2001 przez socjalistyczny rząd Lionela Jospina.

Dochód gwarantowany dla każdego

Jeśli lewicowy rząd w Madrycie wprowadzi czterodniowy tydzień pracy to powiększy swój własny katalog rozwiązań socjalnych. Od połowy roku w Hiszpanii działa program "minimalnego dochodu życiowego". Prawo do comiesięcznej kwoty od 462 do 1015 euro uzyskało blisko milion gospodarstw domowych.

Program będzie kosztował 3 miliardy euro. Świadczeniem są objęte jednoosobowe gospodarstwa domowe, których dochód nie przekroczył w 2019 roku 5 533 euro oraz rodziny, których łączny dochód nie osiągnął 12 184 euro. Pieniądze dostają także osoby, które straciły źródło utrzymania z powodu pandemii. Z budżetu wypłacana jest różnica między miesięcznymi zarobkami a wielkością dochodu podstawowego

Miliarderzy popierają zasiłki

O minimalny dochodzie gwarantowanym dyskutuje się w wielu krajach Zachodu, także w Stanach Zjednoczonych. Tę ideę promuje między innymi były kandydat na prezydenta USA Andrew Yang. Uzyskał on ostatnio finansowe wsparcie ze strony Jacka Dorsey'a, założyciela Twittera, w wysokości 5 milionów dolarów na Humanity Forward - organizację, której celem jest promocja uniwersalnego dochodu podstawowego.

Co może się wydać zaskakujące, zwolennikiem stałego dochodu jest miliarder i twórca Tesli I SpaceX Elon Musk. Z tym, że takie rozwiązanie rezerwuje nie dla bieżącej, a przyszłej rzeczywistości gospodarczej. - Pojawią się kiedyś na rynku pracy problemy, których przezwyciężenie będzie wymagało zagwarantowanie rzeszom ludzi stałych i pewnych wypłat. Powód? Po prostu nie będą oni potrzebni pracodawcom - mówi Musk.

- Myślę, że w końcu staniemy przed koniecznością wprowadzenia dochodu podstawowego. Będzie coraz więcej pracy, którą maszyna wykona lepiej niż człowiek. Podkreślam, że to nie jest coś, o czym marzę. Po prostu wydaje mi się, że w którymś momencie nie będziemy mieli wyboru. Automatyzacja zmieni wiele, niemal wszystko będzie bardzo tanie - prognozuje miliarder.

Jacek Brzeski


Polsat News
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »