Obecny model rozwoju Polski się kończy. Przegrywamy z Indiami, Czechami, Rumunią
Wynagrodzenia pracowników w Polsce rosną dynamicznie od dłuższego czasu, a wraz z nimi - koszty pracy dla pracodawców. Także tych zagranicznych, których przez wiele lat do inwestowania w naszym kraju skłaniała obecność taniej siły roboczej. W efekcie fala zwolnień grupowych w zagranicznych fabrykach - które redukują zatrudnienie bądź całkowicie zamykają produkcję w Polsce - przybiera na sile. Polska gospodarka musi wymyślić siebie na nowo, bo widać, że niskie koszty pracy nie będą już kartą przetargową w zabieganiu o zagraniczne inwestycje.
Producent dżinsów Levi Strauss wygasza produkcję w swoim zakładzie w Płocku i w związku z tym zwolni 650 osób. Globalny gigant IT Infosys likwiduje oddział w Poznaniu - pracę stracą 192 osoby. Bielska fabryka koncernu motoryzacyjnego Stellantis zostanie zamknięta; grupowe zwolnienia obejmą 468 pracowników. To tylko kilka przykładów głośnych decyzji zagranicznych firm produkujących w Polsce z ostatnich miesięcy.
Koncerny, które decydują się na ucieczkę z polskiego rynku, spoglądają w kierunku lokalizacji pozaeuropejskich. Prym wiodą tutaj Indie. Tam właśnie wykonywane będą procesy, które do tej pory realizowali dla Infosys pracownicy poznańskiego oddziału. Z kolei Stellantis już latem ubiegłego roku wskazywał na Indie jako na kraj, który dla francuskiego producenta samochodów będzie stawał się coraz ważniejszy. "Mamy w regionie cztery tysiące pracowników, a zdecydowana większość z nich jest w Indiach. Tworzymy tutaj miejsca pracy, dwa centra badawczo-rozwojowe i dwa centra IT" - mówił Billy Hayes, dyrektor ds. sprzedaży, marketingu i operacji regionalnych w Stellantis w regionie Indii i Azji Pacyfiku.
Z danymi trudno dyskutować - jak podał w opracowaniu z 17 czerwca Eurostat, nominalne godzinowe koszty pracy w Polsce w I kwartale wzrosły o 14,1 proc. rdr. To kontynuacja trendu zwyżkowego i dwucyfrowej dynamiki zmian - w IV kwartale 2023 r. mieliśmy do czynienia ze wzrostem o 13,1 proc. rdr.
Wynik Polski w I kw. br. okazał się czwartym najwyższym w całej UE (unijna średnia wyniosła +5,5 proc.) Dodajmy, że płace wzrosły w tym okresie w naszym kraju o 14,1 proc. rdr, a pozostałe komponenty wynagrodzenia wzrosły również o 14,0 proc. (w całej UE wzrost ten wyniósł odpowiednio 5,8 proc. i 4,8 proc.).
- Przestajemy być postrzegani jako destynacja pozyskania taniej siły roboczej. Dla polskiego rynku pracy to dobry sygnał; to znak, że Polska rozwija się jako kraj i idzie w stronę konkurowania kompetencjami, a nie kosztami pracy - mówi w rozmowie z Interią Biznes Piotr Skierkowski, ekspert rynku pracy, dyrektor sprzedaży korporacyjnej w ManpowerGroup. - Niemniej jednak wzrost kosztów zatrudnienia sterowany centralnie inwestorzy postrzegają jako ryzyko - lepiej, żeby koszty te rosły w wyniku zderzenia popytu i podaży, czyli samoregulowania się rynku.
Przedsiębiorcy nie tyle wysyłają sygnały, co mówią wprost o tym, że rosnące koszty pracy nad Wisłą są ich największą bolączką.
- Niedawno pytaliśmy firmy, dlaczego mało inwestują - i okazuje się, że obserwowany w ostatnich latach, a szczególnie mocno w ostatnich kwartałach, wzrost kosztów pracy był wymieniany jako czynnik ryzyka numer jeden - mówi nam Leszek Kąsek, starszy ekonomista ING Banku Śląskiego. - Nasze badanie objęło 26 rozmówców, wśród których były firmy polskie, firmy z kapitałem zagranicznym oraz trzech przedstawicieli zagranicznych izb handlowych działających w Polsce: francuskiej, niemieckiej i włoskiej. Wśród naszych rozmówców był konsensus co do tego, że jeśli rośnie produktywność, to powinny rosnąć wynagrodzenia - problem w tym, że w ostatnich kwartałach ta dynamika kosztów pracy znacznie wyprzedziła wzrost produktywności.
- Ma to związek głównie z podwyżką płacy minimalnej - jak wskazują nasze obliczenia, od początku roku płaca minimalna w Polsce wyrażona w euro wzrosła o jedną czwartą - biorąc pod uwagę podwyżki w złotych i aprecjację złotego - wskazuje ekonomista.
- Rodzime firmy się na to skarżą, często planują inwestycje w automatyzację produkcji, a niektóre firmy zagraniczne mogą przenosić produkcję do innych krajów - dodaje ekspert ING BSK. - Póki co, są to jednak przypadki sporadyczne i dotyczą tych firm, w których udział kosztów pracy w kosztach ogółem jest wysoki, np. z branży tekstylnej (przykładem może być wspomniany Levi Strauss - red.). Te firmy szukają alternatywy na południu Europy, w Rumunii czy Bułgarii, a także w Turcji, gdzie koszty pracy są stosunkowo niskie, a pracownicy są dostępni.
- Tegoroczna podwyżka płacy minimalnej i tak jest niższa niż ubiegłoroczna, co jest efektem kompromisu między planami Pana Premiera a planami resortu rodziny, pracy i polityki społecznej - zauważa Piotr Skierkowski z ManpowerGroup. - Finalnie wyniesie ona 7,58 proc. - pewnie podwyżka w okolicach 5 proc. byłaby lepiej odebrana przez inwestorów. Na ostateczny kształt tej propozycji oddziaływały jednak zapewne różne siły nacisku.
Przypomnijmy - rząd niedawno zaproponował, aby od 1 stycznia 2025 roku minimalne wynagrodzenie za pracę wynosiło 4626 zł, a minimalna stawka godzinowa - 30,20 zł. Proponowana kwota minimalnego wynagrodzenia za pracę od 1 stycznia 2025 roku oznacza wzrost o 326 zł w stosunku do kwoty, która będzie obowiązywać od 1 lipca 2024 roku (4 300 zł). Z kolei proponowana stawka godzinowa dla określonych umów cywilnoprawnych od 1 stycznia 2025 roku, czyli 30,20 zł, oznacza wzrost o 2,10 zł, tj. o 7 proc., w stosunku do kwoty obowiązującej od 1 lipca 2024 roku (28,10 zł). Propozycje te rząd musiał przedstawić Radzie Dialogu Społecznego do 15 czerwca. Na forum RDS zostaną one przedyskutowane wspólnie z przedstawicielami pracowników i pracodawców - mogą więc finalnie ulec zmianie, jednak nie będą już niższe niż to, co przedstawił gabinet Donalda Tuska.
- Inwestorzy z pewnością mocno patrzą na koszty pracy - przyznaje Piotr Skierkowski.
Dodajmy, że także w świetle nowego badania Grant Thornton najważniejszą barierą rozwoju, na którą wskazują średnie i duże firmy w Polsce, są koszty pracy. Odpowiedź taką podało 86 proc. ankietowanych przedsiębiorców. "Ten wynik nie jest zaskoczeniem w kontekście silnych podwyżek płacy minimalnej w roku bieżącym i w latach poprzednich, którym towarzyszyła presja płacowa na większości szczebli “drabiny wynagrodzeń", będąca pokłosiem rekordowo niskiej stopy bezrobocia" - skomentował wyniki badania dr Marcin Mrowiec, główny ekonomista Grant Thornton.
Po postawieniu diagnozy pora odpowiedzieć na troski inwestorów, aplikując dobrze dobrane remedium. Widać, że niskie koszty pracy nie są już kartą przetargową, jeśli chodzi o wybór Polski jako miejsca lokowania inwestycji. Polski model rozwoju musi oprzeć się teraz na innych czynnikach - przekonuje Leszek Kąsek z ING Banku Śląskiego, opierając swoją receptę na sygnałach płynących z samych firm.
- Jeśli chodzi o obszary, z którymi przedsiębiorstwa wiążą największe nadzieje na wzrost inwestycji i rozwój polskiej gospodarki i zdefiniowanie na nowo jej paradygmatu rozwoju, to są to obszary związane z bardziej zaawansowanymi gałęziami przemysłu - mówi. - W szczególności mam tutaj na myśli sektor IT. Mamy w Polsce największa inwestycję greenfieldową Intela - 4,6 mld dolarów "w drodze", które mają być zainwestowane w zakład półprzewodników w gminie Miękinia pod Wrocławiem. Wokół tej inwestycji powstałby ekosystem firm współpracujących, wyspecjalizowanych w półprzewodnikach i rozwiązaniach IT, zwiększając potencjał produkcyjny i eksportowy naszego kraju.
- Kolejny obszar to transformacja energetyczna - mówi ekonomista. - W tej dziedzinie mamy dużo do zrobienia i jest na to finansowanie - dostęp do funduszy unijnych, środków z rynku kapitałowego czy finansowania bankowego. Mówimy tutaj zarówno o inwestycjach w energetykę odnawialną - wiatraki na lądzie i morzu, energetykę solarną - jak i o inwestycjach w sieci: dystrybucyjne i przesyłowe oraz w energetykę jądrową. Dochodzą do tego inwestycje w poprawę efektywności energetycznej w budynkach i w przemyśle oraz elektromobilność w transporcie.
- W kontekście brutalnej wojny za naszą wschodnią granicą, duży potencjał dla wzrostu inwestycji ma także przemysł obronny. Wreszcie - infrastruktura transportowa; szczególnie transport kolejowy, na którego rozwój też stawia Unia Europejska i są na to dostępne środki. To też dziedzina, w której mamy wieloletnie opóźnienia i sporo do nadrobienia. W tym kontekście istotne są środki z KPO, które trzeba wykorzystać do końca 2026 roku - dodaje.
- Wreszcie, niemalże w każdej branży produkcyjnej jest spora przestrzeń do inwestycji w automatyzację, robotyzację i cyfryzację, firmy stoją też przed wyzwaniem wdrożenia rozwiązań AI. Tego typu inwestycje pomogą złagodzić negatywne skutki wzrostu kosztów pracy - zauważa Leszek Kąsek. - W statystykach międzynarodowych, Polska należy do krajów o najniższej liczbie robotów na 10 tys. pracowników. W 2022 roku mieliśmy zaledwie 71 robotów na 10 tys. pracowników, podczas gdy średnia światowa była dwukrotnie wyższa, w Niemczech wyniosła ponad 400, a w Korei Południowej, która jest liderem w tym zakresie - ponad 1000.
Piotr Skierkowski z ManpowerGroup wskazuje dodatkowo na bardzo ważny "czynnik ludzki". - Jeśli chodzi o przyszłość, to już zaczynamy konkurować o inwestycje kompetencjami. Polska nadal jest postrzegana jako fantastyczne miejsce do inwestycji, ale już nie przez pryzmat samych kosztów, a wskaźnika korelującego koszty pracy z kompetencjami i dostępem do wykwalifikowanych pracowników. Inwestorzy bardzo mocno zwracają uwagę na to, co ci pracownicy sobą reprezentują.
- Dodajmy, że jako Polska mamy rekordowo niskie bezrobocie, najniższe w Unii Europejskiej - ale też stajemy się coraz bardziej atrakcyjnym krajem do relokacji. Mowa tutaj nie tylko o ogromnej liczbie obywateli z Ukrainy, którzy są u nas z różnych względów - przed wojną mieliśmy bowiem do czynienia z imigracją stricte zarobkową, teraz mamy już także uchodźców wojennych. Na naszym rynku jest też jednak coraz więcej obcokrajowców z innych państw. Podczas rozmów z inwestorami widzimy, że bardzo mocno oceniają oni także ten czynnik, niemniej odgórne sterowanie płacą wciąż postrzegają jako ryzyko.
Ekspert także podkreśla konieczność wzniesienia się polskiej gospodarki na wyższy poziom w zakresie automatyzacji, robotyzacji i cyfryzacji.
- Jeśli chodzi o inwestycje, które już się pojawiają w Polsce, to są one oceniane pod kątem wartości kosztowej inwestycji - ale też, co ważne z naszej perspektywy, ilości zatrudnianych pracowników. Obserwujemy, że wartości inwestycji rosną, a jednocześnie liczba osób zatrudnianych na potrzeby tych inwestycji maleje. Wynika to z tego, że postępuje digitalizacja i automatyzacja - inwestorzy, planując procesy inwestycyjne, zakładają więc, że czynnik ludzki będzie miał w nich niższy udział - tłumaczy Piotr Skierkowski. - To jednak znów wymaga kompetencji, bo ktoś musi tę automatyzację programować, zajmować się utrzymaniem ruchu, rozwijać dalej, bo jest to dynamicznie zmieniająca się rzeczywistość - to, że określone roboty są implementowane teraz, to jedno, ale za 2-3 lata będą one wymagać dalszego rozwoju. Co za tym idzie, potrzeba będzie osób, które będą się tym zajmowały - zastrzega ekspert.
- Polski rynek pracy jest więc wciąż w bardzo dobrej sytuacji, ale to, czy te zmiany pójdą w dobrym kierunku, zależy też od chęci kandydatów do podejmowania wyzwań związanych z upskillingiem i reskillingiem, aby nie powiększała się luka między podażą a popytem. Kandydaci muszą być otwarci na nowe technologie, na zmianę kompetencji i na pozyskiwanie tych kompetencji, na które w najbliższych latach na rynku będzie zapotrzebowanie. Mowa tu nie tylko o kompetencjach miękkich, ale też cyfrowych. Tutaj nadal jest przestrzeń do poprawy, jeśli chcemy stawiać na innowacyjność.
Upskilling i reskilling to stosunkowo nowe pojęcia związane z angielskim słowem "skill" oznaczającym umiejętność, które robią zawrotną karierę, jeśli chodzi o podejście do rozwoju pracownika w dynamicznie zmieniającej się rzeczywistości, na którą coraz większy wpływ ma błyskawiczny postęp w dziedzinie zaawansowanych technologii. Pierwsze z tych pojęć oznacza proces podnoszenia umiejętności, które już posiadamy, i dostosowywania ich do aktualnych wymogów czy wyzwań na rynku pracy albo w danej branży. Reskilling z kolei to zdobywanie umiejętności lub kwalifikacji z dziedziny zupełnie innej niż ta, którą zajmowaliśmy się dotychczas - np. w celu podjęcia pracy w nowej branży.
- Z tym wiąże się nieodłącznie kwestia systemu edukacji - podkreśla Piotr Skierkowski. - My sami jesteśmy zaangażowani w wiele rozmów na ten temat, potrzebne są bowiem tutaj rozwiązania systemowe.
- Firmy sobie radzą - mają rozbudowane programy szkoleń, klasy patronackie, ale to zaledwie aspiryna na bardzo poważną bolączkę - zauważa ekspert. - System nauczania w Polsce powinien być lepiej dopasowany do rynku pracy i służyć temu, żeby absolwent szkoły średniej czy uczelni wyższej nie był w Polsce zaledwie narybkiem - ale był już gotowy na objęcie podstawowego stanowiska w danej firmie. Oczywiście, firma ta potem zainwestuje w jego dalszy rozwój, niemniej nie powinno być tak, że wszystko spoczywa tutaj na pracodawcy - kandydat do pracy powinien już na starcie posiadać określone kompetencje.
Katarzyna Dybińska