PIE: 34 mld zł zarabiają pracownicy "pod stołem"
Ok. 1,4 mln pracowników w Polsce dostaje część wynagrodzenia "pod stołem". To 12 proc. wszystkich zatrudnionych, ale w mikrofirmach w ten sposób płaci się prawie jednej trzeciej ludzi. W 2018 roku było to w sumie 34 mld zł, na czym państwo straciło 17 mld zł. W tym ZUS 11,6 mld zł, a ochrona zdrowia - 2,6 mld zł - wyliczył Polski Instytut Ekonomiczny.
- To pierwsza próba oszacowania tego zjawiska w Polsce - powiedział na zdalnej konferencji prasowej Jakub Sawulski, współautor raportu PIE "Skala płacenia pod stołem w Polsce".
W badaniach nie chodzi o zatrudnienie "na czarno", "na szaro", czyli zupełnie dzikie, bez żadnej umowy. "Szara strefa" szacowana jest przez GUS na ok. 12 proc. polskiego PKB. Według GUS, w 2017 roku pracowało w niej 880 tys. osób, czyli 5,4 proc. ogólnej liczby pracujących. W innych badaniach "szara strefa" szacowana jest nawet na od 11 do 18 proc. PKB. Analitycy PIE nie zajmowali się "szarą strefą".
- Nasze badanie nie dotyczyło całej szarej strefy - mówił Jakub Sawulski.
A zatem czego dotyczyło? Chodzi o to, że wielu pracowników ma umowy o pracę, wpisana jest w nich np. płaca minimalna, od czego naliczany jest podatek PIT, składki ZUS i zdrowotna. Ale "pod stołem" dostają resztę, która umyka jakiejkolwiek ewidencji. Z raportu PIE wynika, że w ten sposób wypłacanych jest w Polsce ok. 6 proc. wszystkich wynagrodzeń. Założono przy tym, że "pod stołem" nie płaci się w sektorze publicznym.
- W sektorze prywatnym występuje wysoka nadreprezentacja niskich wynagrodzeń wokół płacy minimalnej. Tę nadwyżkę niskich wynagrodzeń w sektorze prywatnym właśnie wykorzystujemy do wytłumaczenia zjawiska płacenia "pod stołem" - mówił Jakub Sawulski.
Ilu ludzi "zarabia" w taki sposób? PIE oszacował, że to około 1,4 mln pracowników, czyli 12 proc. zatrudnionych w Polsce. Ale skala zjawiska jest rozłożona nierówno. Najczęściej "pod stołem" płacą mikrofirmy, czyli przedsiębiorstwa zatrudniające do 9 osób. Tam w taki sposób dostaje pieniądze prawie jedna trzecia zatrudnionych (31 proc.).
Najbardziej podatne na tę formę wynagradzania jest branża drobnych usług, jak gastronomia, zakwaterowanie, uroda, rekreacja, rozrywka. 35 proc. przedsiębiorców z tych branż uważa, że co najmniej 20 proc. wynagrodzeń jest wypłacanych "pod stołem". Istnienie tego zjawiska potwierdza 57 proc. przedsiębiorców z tych branż. Ale występuje ono także nagminnie w handlu i budownictwie. Zjawisko to zauważa mniej więcej co drugi przedsiębiorca z tych sektorów.
- W niektórych sektorach prawie 60 proc. firm twierdzi, że jest to zjawisko powszechne - powiedział Jakub Sawulski.
Ile pieniędzy w sumie "pod stołem" przepływa? To aż 37 mld złotych rocznie, czyli ok. 1,6 proc. polskiego PKB - wynika z raportu. Tego rodzaju wypłaty dotyczą przede wszystkim pracowników, którzy formalnie uzyskują niskie dochody - równe lub bliskie płacy minimalnej. Płacenie pod stołem sprawia także, że oficjalna wysokość przeciętnego wynagrodzenia podawana przez GUS jest zaniżona o około 5 proc., czyli o 240 zł w 2018 roku.
Jakie konsekwencje ma "płacenie pod stołem"? Najważniejsze są dla finansów publicznych. Z tego powodu tracą one 17,3 mld zł rocznie. To wartość porównywalna z luką VAT (19 mld zł) albo luką CIT (22 mld zł). Składają się na to mniejsze o 11,6 mld zł składki na ubezpieczenia społeczne, mniejsze o 2,6 mld zł dochody NFZ z tytułu składki zdrowotnej, i o 3,0 mld zł niższe wpływy do budżetu państwa i samorządów z podatku od dochodów osobistych PIT.
A co wynika z tego dla samych pracowników? Płacenie pod stołem zmniejsza ich bezpieczeństwo socjalne, gdyż od nieoficjalnej części wynagrodzenia nie są odprowadzane właśnie składki. W rezultacie zaniżone są niektóre świadczenia, takie jak zasiłek chorobowy czy macierzyński, a przede wszystkim przyszłe emerytury pracowników. A jakie jeszcze są skutki?
- Zjawisko to zaburza konkurencję na rynku sprawiając, że uczciwe przedsiębiorstwa są w gorszej pozycji niż przedsiębiorstwa stosujące nieuczciwe praktyki - mówił Jakub Sawulski.
Dlaczego przedsiębiorcy płacą pod stołem, a pracownicy takie wynagrodzenia biorą, choć wiedzą, że na emeryturę odłożą najwyżej grosze? Skoro policzyliśmy, że na 34 mld zł przepływających z rąk do rąk w taki sposób finanse publiczne tracą aż 17 mld zł, to wniosek jest oczywisty. Opodatkowanie niskich wynagrodzeń jest zbyt wysokie.