Rafał Woś: Pracownik ma rację. Zawsze
In dubio pro reo - uczyli twórcy prawa rzymskiego. Jak masz wątpliwości, to stań po stronie słabszego. Od lat stosuję tę zasadę wobec relacji pracowniczych. Do czego i Państwa zachęcam.
Niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z protestem ratowników medycznych czy pracowników prywatnego koncernu medialnego. Nieważne, czy chodzi o nauczycieli, górników czy funkcjonariuszy straży granicznej. Pracownik ma rację. Prawie zawsze. A nawet jeśli "sprawa jest skomplikowana" (bo to oczywiste, że z reguły jest), to i tak lepiej, gdy opinia publiczna przyjmie domyślną perspektywę pracowniczą. I wcale nie będzie to rezygnacja z trzeźwego oglądu sytuacji. Przeciwnie. Za taką postawą przemawia racjonalna, długofalowa i wieloaspektowa analiza realnych (a nie wyimaginowanych) relacji między pracą a kapitałem. Nie wierzycie? To może przekona was jeden z poniższych argumentów:
Po pierwsze, w kraju takim jak dzisiejsza Polska jest wciąż wiele miejsca na poprawę pozycji pracownika. Owszem, tu ostatnio zaszła zmiana i faktycznie w ostatnich latach siła pracy w Polsce trochę się poprawiła. Stało się tak za sprawą mieszanki dobrej (i to pomimo pandemii) koniunktury, niskiego bezrobocia oraz konkretnych posunięć politycznych, takich jak 500 plus oraz podwyżka płacy minimalnej do poziomu połowy średniego wynagrodzenia. Wciąż jednak udział płac w w naszym PKB to ledwie 48-49 proc. Tymczasem w Europie Zachodniej, USA (czy tym bardziej w Japonii) to jest dziś jakieś 55-60 proc. A jeśli odwołać się do historii i do czasów, gdy zachodni kapitalizm przeżywał lata swej świetności, to mówimy raczej o przedziale 65-70 proc.
Po drugie, w kapitalizmie pracownik jest - co do zasady - słabszy. Tu nie ma - wbrew temu, co nam wmawiają przeróżni liberalni lobbyści - czegoś takiego jak "rynek pracownika". Możemy mówić co najwyżej o mniejszym lub większym wyzysku pracownika. Nie lubicie słowa "wyzysk"? No to porównajcie, jaki jest udział w zyskach firmy między pracownikami a właścicielami. Spójrzcie na dysproporcje w zarobkach zarządu i średniego szczebla zatrudnionych. Zobaczcie, jak niechętnie dopuszcza się pracowników do wpływu, a nawet wglądu w najważniejsze decyzję spółki. Nadal nie widzicie? To idźmy dalej.
Po trzecie, chodzi o to, że jak kapitał wygrywa, to się wydaje... normalne. Dlatego zwycięstw pracodawców po prostu nie widać. Jak ich spytać, to pewnie powiedzą, że "dokładają do interesu" albo "wychodzą na zero". No i oczywiście "dają pracę". Za co oczekują wdzięczności. Proszę mnie dobrze zrozumieć. Ja nie mówię, że pracodawcy czy właściciele biznesów próżnują. Zazwyczaj sami są wielkimi pracusiami, a ich wewnętrzy ogień nierzadko nie pozwala na spoczynek, wypalając ich samych od środka. Nikt tego nie neguje. Ja tylko staram się zwrócić uwagę, że ich wysiłki zazwyczaj nie przechodzą niedocenione (finansowo albo gdy chodzi o pozycję społeczną lub choćby budujące samoocenę poczucie sprawczości). Podobne wysiłki pracowników bardzo często bywają lekceważone, niedoceniane i zbyt słabo wynagradzane. No chyba, że pracownik sobie to uznanie wyszarpnie.
I tak dochodzimy do punktu ostatniego. Prezydent Roosevelt robił podobno tak, że gdy przychodziły do niego różne grupy interesu, to słuchał ich uważnie, po czym mówił: "Słusznie, bardzo słuszne. Ale jak chcecie, żebym wam pomógł, to mnie do tego... zmuście". I tak to działa. W kapitalizmie protest jest jedynym sposobem na poprawę sytuacji pracowników. Czekanie, aż podwyżka czy poprawa warunków same spadną z nieba, raczej nie zadziała. Zwłaszcza w realnym kapitalizmie, który robi wszystko, by umknąć przed stałymi zobowiązaniami typu indeksacja płac albo jasna i nieuznaniowa ścieżka awansu w korporacji czy firmie. Dlatego nie patrzcie na protesty jako na roszczeniowość. To zazwyczaj finał długiego procesu. Jeśli pracownicy już tutaj dotarli, to zazwyczaj mieli do tego dobre powody. Dlatego warto stanąć po ich stronie, nawet nie znając pełnego kontekstu.
Oczywiście wielu jest takich, co chce przy okazji upiec swoją pieczeń. Dziś widzimy na przykład, jak rozmaite środowiska liberalne (jeszcze niedawno pomstujące na roszczeniowych nauczycieli czy darmozjadów urzędasów) podpina się pod ich protesty. Byle wykuć kolejną pałkę na znienawidzony PiS. Ale trudno - tak było jest i będzie. Ważne, by nie tracić z oczu sprawy pracowniczej. Trolle i oportuniści ją prędko porzucą. Poważni laburzyści zostaną. A Ty, drogi czytelniku, bez trudu odsiejesz jednych od drugich.
Rafał Woś
Autor felietonu wyraża własne opinie.
BIZNES INTERIA na Facebooku i jesteś na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami