Technologie - więcej wolnego czasu czy prekariatu
Zastępowanie ludzi maszynami rodzi obawy o przyszłość człowieka na rynku pracy. Postulaty opodatkowania stosujących takie rozwiązania firm nie znalazły posłuchu w UE. Wraca za to pytanie, czy automatyzacja będzie sprzyjała powiększaniu się grona prekariuszy - osób, które żyją w ciągłej zawodowej niepewności.
Na początku XIX wieku do angielskich i szkockich fabryk zaczęli wdzierać się rzemieślnicy, by zniszczyć maszyny, które pozbawiały ich pracy. Kojarzono ich z luddystami, czyli członkami radykalnego ruchu społecznego z początkowego okresu rewolucji przemysłowej.
Swoją nazwę ruch wywiódł od Ewarda Ludda, tkacza żyjącego w drugiej połowie XVIII w. W zemście za niesprawiedliwe potraktowanie przez pracodawcę zniszczył tkackie krosno w jego fabryce. Pamięć o jego odważnym sprzeciwie przetrwała i stał się "patronem" i inspiracją dla rzemieślników, którzy kilkadziesiąt lat później podjęli walkę z producentami tkanin bawełnianych na coraz większą skalę korzystających z nowych wynalazków - mechanicznych przędzarek i krosien tkackich, umożliwiających zwiększenie produkcji przy niższych kosztach pracy.
Gdy młodzież szkolna uczy się na lekcjach historii o rewolcie robotników, może się uśmiechnąć z pobłażaniem - przecież rynek pracy przetrwał mechanizację, a robotnicy nauczyli się obsługi nowych maszyn. Cały ten opór z początku XIX wieku nie miał sensu, bo rozwoju nie można powstrzymać siłą. Zresztą jak świat światem, ludzie zawsze bali się nowości i tego, co one przyniosą.
I choć niby o tym wiemy, to strach przed tym, że maszyny będą rugowały ludzi z kolejnych profesji nie maleje. Media co jakiś czas publikują listę zawodów, które "znikną przez maszyny" - zmiany mogą dotknąć oferty związane z przetwarzaniem i obróbką danych, w handlu (sprzedawcy, kasjerzy, telemarketerzy), mniej ludzi będzie potrzebnych do wykonywania prac biurowych i urzędniczych (przyjmowanie wniosków, wypłata świadczeń). I wtedy nagle się okaże, że to, co wydawało się zabawne na lekcji historii w liceum, wcale nie jest takie śmieszne, bo potencjalnie rzutuje na sytuację zawodową całego pokolenia.
Już kilka lat temu naukowcy zajmujący się rynkiem pracy ukuli we współpracy ze specami od automatyzacji pojęcie Czwartej Rewolucji Przemysłowej. Z powodu gwałtownego rozwoju technologii, w tym uczenia maszynowego (ang. machine learning) i malejącego kosztu automatyzacji, robotyzacja na masową skalę jest już tylko kwestią czasu. Robotyzacja na taką skalę zwiększy produktywność i przyczyni się do wzrostów gospodarczych. Z czasem doprowadzi do tworzenia miejsc pracy w nowo powstających branżach, ale sprawi również, że wiele z dziś istniejących profesji straci rację bytu albo przynajmniej znacznie zmniejszy się zapotrzebowanie na liczbę wykonujących je osób.
Przykładów nie trzeba szukać daleko. W wielu marketach tylko jeden sprzedawca kasuje zakupy, a kupujący są zachęcani do korzystania z kas samoobsługowych. Ich wprowadzenie spowodowało ogromny spadek zapotrzebowania na pracowników handlu. Sieci handlowe liczą się z tym, że klienci samodzielnie skanujący zakupy czasem oszukują, ale jest to i tak bardziej korzystne niż utrzymywanie pracowników, którym trzeba wypłacać pensje, odprowadzać za nich składki społeczne i zdrowotne oraz brać pod uwagę ich urlopy i zwolnienia lekarskie.
Jak dotąd pracownicy handlu nie protestowali przeciwko zastępowaniu ich urządzeniami, pewnie dlatego, że w ostatnich latach ofert pracy w handlu było więcej niż chętnych do jej wykonywania. Od kilku lat mamy niskie bezrobocie i rosnące inwestycje, więc to pracodawcy musieli aktywnie zabiegać o pracowników w wielu branżach, nie odwrotnie. Gdyby jednak sytuacja miała ulec znacznemu pogorszeniu i dotknęłoby nas bezrobocie, ludzie, którzy do tej pory nie rozpatrywali pracy w handlu, mogliby poczuć złość, że nie ma dla nich już miejsca przy kasie, bo każdy klient samodzielnie może się obsłużyć.
Jest dla nas już oczywiste, że taśmy produkcyjne są w pełni zautomatyzowane i nie myślimy o tym, że gdyby nie roboty, wyprodukowanie choćby partii paczkowanej żywności wymagałoby zaangażowania kilkakrotnie większej liczby ludzi.
Ponieważ rozwój technologii przyniesie spadek zapotrzebowania na zatrudnienie w pewnych branżach, pojawiają się pytania natury prawnej. Jedno z nich dotyczy tego, czy przedsiębiorcy zastępujący pracowników robotami powinni płacić z tego tytułu podatki. Pomysł nie jest abstrakcją, już w 2017 r. pochylił się nad nim Parlament Europejski. Autorzy propozycji przekonywali, że pieniądze z opodatkowania robotyzacji miałyby zostać przeznaczone na szkolenia i zabezpieczenia społeczne dla zwalnianych wskutek postępującej automatyzacji pracowników.
Co nie udało się w Europie, padło na podatny grunt w Korei Południowej, która w 2018 r. ograniczyła możliwość stosowania ulg podatkowych przez firmy, które inwestują w automatyzację kosztem miejsc pracy. To swego rodzaju podatek od robotów.
Tym samym ustawodawca w Korei Południowej uznał, że dalsza automatyzacja to zagrożenie miejsc pracy i ryzyko dla zatrudnionych oraz osób dopiero wchodzących na rynek pracy. Przeczy to tezom zwolenników automatyzacji, którzy przekonują, że dzięki temu wykonywanie pracy będzie łatwiejsze, a ludzie zyskają dodatkowy czas wolny, więc będą beneficjentami automatyzacji. Bo z jednej strony dzięki automatyzacji rynek staje się bardziej elastyczny, ale z drugiej - maleje poczucie bezpieczeństwa pracowników, którzy obawiają się pogorszenia swojej pozycji zawodowej w nieodległej przyszłości.
"Nie możemy oczekiwać, że pracownik będzie elastyczny, nastawiony na rozwój, jeżeli nie będzie miał zagwarantowanego bezpieczeństwa" - powiedział kilka lat temu Guy Standing, ekonomista z Uniwersytetu Londyńskiego i teoretyk prekariatu. Dodał od razu, że bezpieczeństwa pracy nie należy utożsamiać z gwarancjami zatrudnienia.
Wtórowała mu Annemarie Muntz, prezydent World Employment Confederation: "Trzeba na nowo zdefiniować pojęcie bezpieczeństwa tak, by dotyczyło bezpieczeństwa dochodów, a nie stałego zatrudnienia" - mówiła.
Słowa te padły w trakcie Europejskiego Forum Nowych Idei w Sopocie. Jego uczestnicy rozmawiali o tym, w jaki sposób nowe technologie wpłyną na rynek pracy. Martin Ford, przedsiębiorca i wizjoner-futurysta ostrzegał, że automatyzacja może wypchnąć z rynku pracy miliony ludzi. Wielu z nich może nie sprostać wymogom nowych miejsc pracy, które powstaną dzięki cyfryzacji.
To realne tym bardziej, że - jak zauważył Markus Beyrer, dyrektor generalny BusinessEurope, europejskiego stowarzyszenia organizacji przedsiębiorców i pracodawców - tylko około 40 proc. mieszkańców Unii Europejskiej ma potrzebne kompetencje cyfrowe, które w niedalekiej przyszłości będą wymagane przy 90 proc. prac.
Pojawił się również głos, że usprawnić trzeba system edukacji, który opracowany został w czasach rewolucji przemysłowej i prowadzi do kształcenia mentalności stadnej, co nie sprzyja innowacyjności.
Wspomniany już Martin Ford w rozmowie z serwisem "Parkiet" mówił, że nie należy porównywać XIX-wiecznej rewolucji przemysłowej z tym, co dzieje się obecnie, bo "obecna sytuacja jest odmienna, gdyż nie chodzi już o automatyzację mechanicznych procesów, ale funkcji umysłu". "Ich (maszyn - red.) zasięg jest też znacznie szerszy. Podczas gdy rewolucja przemysłowa dotyczyła produkcji, dzisiejsza automatyzacja dotyka praktycznie każdego obszaru życia" - powiedział w 2017 roku.
Jego zdaniem nie można wykluczyć, że coraz szersze wprowadzanie maszyn do produkcji i usług przyczyni się do masowego bezrobocia, ale bardziej prawdopodobny jest scenariusz, w którym pogłębi się trend obserwowany w USA oraz innych rozwiniętych krajach. "Rosną tam nierówności w dochodach, które w coraz większym stopniu trafiają do osób będących właścicielami technologii" - przekonuje Ford.
Tym samym technologie mogą przyczynić do poszerzenia się grona prekariuszy. Tym mianem określa się osoby, których sytuacja zawodowa jest niepewna - wykonują pracę sezonową albo choć pracują w pełnym wymiarze czasu, to w oparciu o umowy cywilnoprawne. Nie odkładają na emeryturę albo odkładają grosze, nierzadko nie mają ubezpieczenia zdrowotnego, nie korzystają z żadnej ochrony przed zwolnieniem. Często mają wysokie kwalifikacje, ale nie są w stanie znaleźć pracy adekwatnej do umiejętności i doświadczenia, bo są to albo niskopłatne pozycje (np. w obszarze kultury), albo w danym regionie w ogóle nie ma takich stanowisk.
Koncepcję prekariatu szczegółowo opracował ekonomista Guy Standing i opisał ją w książce "Prekariat. Nowa niebezpieczna klasa" ("The Precariat: The New Dangerous Class") wydanej w 2011 r. Wskazał na siedem charakterystycznych dla tej grupy cech: niestabilne zatrudnienie, wykonywanie pracy niezgodnej z posiadanym wykształceniem, podejmowanie obowiązków poniżej własnych kompetencji i wykształcenia, zajmowanie się pracą także poza standardowymi godzinami pracy, brak możliwości lub ograniczony dostęp do pewnych świadczeń takich jak emerytura czy renta, słabnąca pozycja w kontekście praw społecznych i politycznych.
Prekariat to bardzo zróżnicowana grupa, w skład której wchodzą i pracownicy handlu zatrudnieni na podstawie umowy na czas określony, którzy w związku z automatyzacją mogą stracić stanowisko, jak i kostiumolodzy czy scenografowie teatralni, którzy nie mają pewności, czy teatr przedłuży z nimi umowę. Łączy ich to, że nie mają pewności stałego zatrudnienia i jego warunków.
W warunkach niskiego bezrobocia, jakie mieliśmy w Polsce i całej Europie przez kilka ostatnich lat, trudno sobie wyobrazić, by automatyzacja miała pozbawić rzesze ludzi pracy. Sytuacja gospodarcza może się jednak zmienić. Przez cały 2022 r. granicę z Ukrainą przekroczyło kilkaset tysięcy osób, przede wszystkim kobiet z dziećmi. Wiele z nich chciało zostać u nas na dłużej i podjąć tu pracę, ale brak znajomości języka uniemożliwiał im wykonywanie zajęć w wyuczonych zawodach, więc pozostały te stosunkowo proste - praca w magazynach, sklepach, sortowniach.
Tego rodzaju zakłady nie wchłoną jednak ogromnej liczby pracowników fizycznych (do tego kobiet, podczas gdy wakaty na rynku od dawna dotyczą przede wszystkim stanowisk tworzonych z myślą o mężczyznach), bo ze względu na automatyzację, nie potrzeba już tylu ludzi w procesie produkcyjnym. Można spekulować, czy gdyby automatyzacja nie była tak daleko posunięta, więcej obywatelek Ukrainy mogłoby w Polsce budować swoją przyszłość.
Już dawno minęły czasy, w którym człowiek mógł trzydzieści lat przepracować bez konieczności dostosowywania się do nowych technologii i uczenia obsługi nowych sprzętów. Automatyzacja sprawia, że pracownicy muszą nieustannie uczyć się nowych rzeczy - obsługi maszyn, ich programowania, ale także muszą mieć świadomość, że z czasem zakres ich obowiązków będzie się zmieniał.
Czy w ten proces wpisane jest nieuchronnie pogorszenie sytuacji zatrudnionych, którzy nie wykonują kreatywnej pracy, a powtarzalne zajęcia dające się stosunkowo łatwo zmechanizować? Słuchając Forda, który w rozmowie z "Parkietem" opowiadał, jak z powodu automatyzacji w jego firmie pracę traciły kolejne osoby (choćby pracownicy odpowiedzialni za wysyłkę paczek), można pomyśleć, że to nieuniknione.
Nie wszyscy badacze widzą to w tak ciemnych barwach. Prof. Henryk Domański, socjolog z Polskiej Akademii Nauk, mówił w rozmowie z "Obserwatorem Finansowym", że podział na specjalistów i resztę - prekariat, jest daleko idącym uproszczeniem. "Kojarzy mi się z podziałem na klasę kapitalistów i klasę robotniczą. Ten model się zupełnie nie sprawdził" - zauważył.
Henryka Bochniarz, wówczas prezydent Konfederacji Lewiatan, apelowała na kongresie w Sopocie, by nie straszyć ludzi inwazją robotów i skutkami rewolucji cyfrowej, ale dostrzec związane z nią korzyści, w tym szansę na wykreowanie nowych miejsc pracy i wyzwolenie pokładów innowacyjności. "Jeśli będziemy patrzeć na zmiany w kategoriach zagrożenia i okopywać się na swoich pozycjach, to wszyscy przegramy" - ostrzegała. A jeśli zawczasu przygotujemy się na to, że świat się zmienia, a my musimy zmieniać swoje nawyki i dostosowywać umiejętności do tych potrzeb, to wygramy. Tym bardziej że zmiany technologiczne nie następują z dnia na dzień i każdy z nas ma czas, by zastanowić się nad swoją rolą zawodową w przyszłości.
Martyna Kośka
Ekspert rynków Europy Środkowej i Wschodniej; doktoryzuje się z ochrony konsumentów na rynku usług finansowych.
Zobacz także: