Polak, który dokonał historycznego wyczynu. Jak to osiągnął? Wywiad z Łukaszem Czepielą
14 marca 2023 r. polski pilot akrobacyjny Łukasz Czepiela jako pierwszy człowiek w historii wylądował samolotem na szczycie drapacza chmur – lądowisku dla helikopterów hotelu Burdż Al Arab znajdującego się na wysokości 212 m nad ziemią. Wieść o tym wyczynie pojawiła się w serwisach informacyjnych na całym świecie, a nagranie tego dokonania bije rekordy oglądalności w mediach społecznościowych. Mieliśmy okazję porozmawiać z kapitanem Czepielą.
Wylądowanie samolotem na szczycie luksusowego hotelu w Dubaju... Wiatr, niewielka przestrzeń, utrudniona nawigacja... Już sam opis przyprawia o dreszcze. Dlaczego podjął się pan tego wyzwania?
Łukasz Czepiela: (śmiech) Chciałoby się odpowiedzieć: bo mogłem! Tak naprawdę to kocham latanie już od dzieciństwa i od zawsze bardzo fascynowała mnie akrobacja, czyli osiąganie granic możliwości i pilota i samolotu. Po sukcesie lądowania na molo w Sopocie zaczęły pojawiać się kolejne granice, które przesuwając, pozwoliły mi zapisać się w historii.
Jakie to uczucie zostać pierwszym człowiekiem na świecie, który wylądował samolotem na szczycie drapacza chmur? Jakie towarzyszyły panu w tej chwili emocje?
- Po pierwsze na podejściu niesamowite skupienie i obliczanie cały czas prędkości i kąta zniżania. Setne sekundy po przyziemieniu ogromna radość, bo wiedziałem, że uda się zatrzymać przed końcem.
Na filmie wygląda to tak, jakby panu to wszystko nie sprawiało najmniejszych trudności. Domyślam się jednak, że to tylko pozory... Jak bardzo niebezpieczne i ryzykowne było to zadanie? Ile trwały przygotowania?
-Tak! Trochę tu zostałem ofiarą własnego sukcesu, lądowanie zrobiłem tak sprawnie, że wyglądało na banalne, a tak naprawdę wiązało się z wieloma trudnościami. Przede wszystkim dystans, można znaleźć na YouTube lądowania krótsze od mojego, natomiast wszystkie są przy wietrze około 20-30 węzłów. My nie celowaliśmy w wiatr mocniejszy niż 12 ze względu na turbulencje. Punkt odniesienia wysokości był kolejnym wyzwaniem, nie mając pod sobą ziemi, nie do końca wiedziałem, jak szybko zniżam się do lądowiska i jak dokładnie wysoko nad nim jestem.
Pracowaliśmy nad tym projektem ponad dwa lata, a próbnych lądowań wykonałem ponad 650.
Przeglądając pana media społecznościowe, natrafiłem na zdjęcie z ekipą Red Bull Racing Formuły 1. To marka, która jest również pana partnerem. Jest pan kibicem tego sportu?
- Oczywiście, F1 oraz ogólnie Motorsport bardzo mnie fascynują, a uczestnictwo w Grand Prix jako gość VIP w najlepszym zespole F1, jakim jest Red Bull Racing, było spełnieniem moich marzeń.
Do Formuły 1 nawiązuję z dwóch powodów. Po pierwsze, ponieważ w tej dyscyplinie ogromne znaczenie ma bolid, a umiejętności często schodzą na drugi plan. Jak to wygląda w przypadku latania i takich ekstremalnych wyzwań, jakich pan się podejmuje? Innymi słowy, na ile ważny jest sprzęt i technologia, a na ile umiejętności?
- Nie zgodzę się tu do końca z Państwem. Sam ścigając się profesjonalnie w Red Bull Air Race, widziałem, jak ogromną różnicę robią umiejętności, pilota, a mając ostatnie dwa sezony zbliżone bolidowo w najlepszych zespołach, to team zrobił różnice. Duże błędy Ferrari w strategii wyścigu dość wcześnie sprawiły, że Red Bull Racing odjechał im jeszcze bardziej. Różnica czasów Maxa nad Checo w tym samym bolidzie pokazuje, że mamy do czynienia z mistrzem.
Pytam o to również, dlatego że kierowcy Formuły 1 zaczynają jeździć w bardzo młodym wieku. Czy latać też trzeba zacząć możliwie najwcześniej? Kiedy narodziła się w panu pasja do tego latania?
- U mnie pasja do latania narodziła się bardzo wcześnie, bo w wieku 6 lat, ale wtedy nie mogłem legalnie zasiąść za sterami, póki nie ukończyłem 15 roku życia. Znam tylko kilku pilotów, którzy zaczynali dużo wcześniej, mając możliwość latania np. u ojca na kolanach. To też sprawia, że pomimo mojego wieku w każdym innym sporcie byłbym już na emeryturze, a w lataniu jestem dalej stosunkowo młodym zawodnikiem.
Pana wyczyn wywołał ogromne zainteresowanie mediów. Trudno się w tym odnaleźć? Tęskni pan za anonimowością?
- Na szczęście w lotniczych wyczynach wszyscy widza zawsze samolot i sylwetkę pilota lub mój kask, a twarz nie jest bardzo rozpoznawana. Z anonimowością nie mam większych problemów, najczęściej w pracy, jak załoga pokładowa przedstawia kapitana Czepielę to wtedy padają pytania, czy to "ten" i czy można zrobić zdjęcie po lądowaniu?
Red Bull to światowa marka, dysponująca ogromnymi budżetami. Bez wielkich pieniędzy w pana branży wiele się nie zdziała. Może pan zdradzić, o jakich kwotach mówimy?
- Jestem ogromnym szczęściarzem, że dzięki sukcesom odniesionym w wyścigach udało mi się wypracować swoją markę do tego stopnia, że teraz pracuję z tak wspaniałymi partnerami jak Red Bull czy Porsche. Jeśli chodzi o budżet projektu takiego jak Bulls Eye Landing, to domyślam się, że był spory. Nigdy o niego nie pytałem, bo nie chcę wiedzieć. Gdyby to było 10 tys. zł, pomyślałbym, że tanio, gdyby ktoś mi powiedział, że 1 mln euro pewnie sam nałożyłbym na siebie presję - Boże, to tak dużo pieniędzy, muszę wylądować. Dodatkowy stres to była ostatnia rzecz, jakiej potrzebowałem przed lądowaniem (śmiech). Safety First!
Red Bull od lat wspiera sportowców i fanów ekstremalnych wyzwań. Jak od zaplecza wyglądają kontakty z tak wielką marką? Czy jej wizerunek i reprezentowane wartości mają dla pana znaczenie?
- Jako pilot już od początku mojego latania samolotem, czyli od 2003 r. podziwiałem Red Bull za ich slogan: "Doda Ci skrzydeł" i jest to jak najbardziej to, czego doświadczam. Pomimo ogromu firmy jest ona dość dobrze zregionalizowana. Zawsze działam z lokalnymi oddziałami, głównie Red Bull Polska, a przy ostatnim projekcie współpracowałem, także z Red Bull UAE. Team, jaki stworzyliśmy z Wojtkiem Saneckim i Beqa Goletiani (oraz pozostałymi osobami, którym serdecznie dziękuję) doprowadził nas od pomysłu do światowego sukcesu.
Ktoś kiedyś fajnie powiedział, że Red Bull jako marka bierze swoich zawodników, pyta ich, jakie mają marzenia, a później rozkłada nad nimi parasol, aby pomóc im je osiągnąć.
Domyślam się, że nie osiądzie pan na laurach. Tylko... jakie można mieć kolejne cele po wylądowaniu samolotem na szczycie wieżowca?
- Planów jest dużo, zaczynam od prywatnego lądowiska na Śląsku, zawsze chciałem mieć hangar obok domu. Chciałbym też, by wróciły wyścigi Air Race, zdobyć dużo medali, powstaje również kilka innych tajnych projektów, o których jeszcze nie mogę opowiadać.
Z Łukaszem Czepielą będzie można spotkać się 18 maja podczas Gali 2. edycji Best Brands Awards. Bohater ostatnich tygodni będzie gościem specjalnym wydarzenia, podczas którego poznamy najsilniejsze marki na polskim rynku.