Tomasz Szypuła, PTAK Warsaw Expo: Spełnić ludzki obowiązek

- Dziś pracuje u nas ok. 70 obywateli Ukrainy, choć był czas że było ich ponad 300. W czwartek rano moja asystentka powiedziała mi, że Ukraińcy się zbierają, rozmawiają, płaczą... Zarządziłem natychmiast spotkanie ze wszystkimi moimi ukraińskimi współpracownikami. Chciałem im powiedzieć że będziemy ich wspierać, nie zostawimy ich, nie zostawimy ich rodzin, bliskich... W takich sytuacjach każde dobre słowo sprawia że człowiek nie czuje się samotny. Pamiętam te pierwsze chwile, oni płakali, my płakaliśmy z nimi, tragedia - mówi Tomasz Szypuła, prezes zarządu PTAK Warsaw Expo.

- Było jasne że myślą tylko o tym, jak sprowadzić rodziny w miejsce gdzie nikt nie będzie do nich strzelał. Ta akcja trwa. Przykładem niech będzie żona jednego z naszych pracowników i sześcioro ich dzieci w wieku 8, 9, 10, 11, 13, 15 i 16 lat. Trzeba ich było ściągnąć razem. Niezwykłe jest bohaterstwo tej kobiety, która początkowo nie miała jak się wydostać ze swojej miejscowości. Czekała dwa dni, żeby ktoś zgodził się odwieźć ją na granicę. Trafiła na koniec kolejki - 17 kilometrów przed polską granicą. Musieli je przejść pieszo, najmniejsze dziecko niosła. Dla mnie to bohaterka. To były niezwykłe chwile, kiedy przechodzi, widzi moich pracowników, wiedziała że na nią czekają, płacz, już jesteśmy bezpieczni, spotkanie z mężem, płakaliśmy razem z nimi... - podkreśla szef PTAK Warsaw Expo.

Reklama

- Mamy grupę kryzysową, jest w niej prawnik, który pomagał nie tylko "naszym" Ukraińcom. Trzeba ich było uspokoić, powiedzieć że jest ścieżka, wprowadzona przez rząd, która pozwala szybko legalizować pobyt. Akcja trwa, mamy informacje, że dwie kolejne rodziny naszych pracowników zbliżają się do granicy, wysyłamy naszych ludzi na miejsce, tym razem zabieramy też koce, karimaty, buciki dla dzieci, pampersy, teraz już wiemy co jest potrzebne - mówi prezes Szypuła.

- My, Polacy, zdajemy ten egzamin na "piątkę". Entuzjazm i empatia, wspaniałe jest podejście tych wszystkich ludzi, którzy przyjechali na granicę z całej Polski, coś niesamowitego. Wspaniale do sprawy podchodzą nasi pogranicznicy. Jest herbata, kawa, ciepłe przekąski... Uchodźcy mają bezpieczne miejsce, gdzie mogą poczekać, aż ktoś ich zabierze dalej. Ci ludzie nie mają nic, czasem walizka i butelka z wodą. Brakuje paliwa, też udawało się naszym ludziom przekazywać jakieś pojemniki, by kierowcy jechali po następne rodziny. Czy są tam przedstawiciele innych firm, które zatrudniają Ukraińców? Nie wiem, chętnych do pomocy jest bardzo wielu, nikt nie pyta kto jest studentem, a kto przedsiębiorcą, wszyscy spełniają ludzki obowiązek - podkreśla rozmówca Interii.

- To bandycki napad na kraj przyjazny dla wszystkich. Ja z tymi ludźmi pracuję od wielu lat. Nie przypominam sobie, bym miał z nimi jakiekolwiek problemy. Ciężko pracują, by móc zadbać o swoje rodziny. Pracownik, o którego rodzinie mówiłem wcześniej to elektryk, każdy grosz wysyła do domu, by dzieci mogły chodzić do szkoły, to bardzo pracowici, wspaniali ludzie - mówi Tomasz Szypuła.

- Co jest potrzebne na miejscu? To są kobiety i dzieci - środki higieniczne, buty dla dzieci, te dzieci muszą przejść wiele kilometrów, w tej chwili pada tam śnieg, ubrania, by mogli je zmienić, koce, koce i jeszcze raz koce, materace, żywność i napoje, ale zwłaszcza dla dzieci, małe butelki... Na samej granicy pracuje wielu ludzi, najważniejsze jest zabrać uchodźców w głąb kraju, zapewnić im bezpieczeństwo i spokój. Tu dzieci nie obudzi huk wystrzałów i nie będą się bały tego co jest za oknem - nic się z tym nie równa - dodaje.

     

 

 

    

 

 

 

 

 

  

 

 

 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: uchodzcy | Ukraińcy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »