Steinhoff: Trzeba przyspieszyć likwidację nierentownych kopalń

Przez długi czas przekonywano górników, że węgiel będzie kołem zamachowym polskiej gospodarki, zaklinając rzeczywistość. Gdyby wcześniej podejmowano decyzje w oparciu o rachunek ekonomiczny, nie mielibyśmy dziś problemu, jakim są nierentowne kopalnie węgla - mówi w rozmowie z Interią Janusz Steinhoff, były wicepremier i minister gospodarki.

Monika Borkowska, Interia: Rząd Jerzego Buzka, w którym był Pan ministrem gospodarki, 20 lat temu podjął się reformy górnictwa i zamknął ponad 20 nierentownych kopalń. Czy obecnie nastroje wśród górników są dziś inne niż dwie dekady temu?

Janusz Steinhoff, były wicepremier i minister gospodarki: - Dziś nastroje są inne, stanowisko górników jest bardziej radykalne. To efekt uprawiania populizmu, politycy sami doprowadzili do tej sytuacji. Premier Donald Tusk zapewniał górników, iż nie będzie radykalnych działań, czyli likwidacji kopalń. W 2015 r. premier Ewa Kopacz ogłosiła likwidację kilku kopalń po czym w efekcie protestów się z tego wycofała. Ówczesna opozycja zapewniała, że przyszłość węgla jest niezagrożona. Premier Beata Szydło przekonywała, że górnictwo jest kołem zamachowym polskiej gospodarki. Prezydent Andrzej Duda wtórował, że węgla mamy na dwieście lat oraz że nie pozwoli, jak to ujął, zamordować górnictwa. Zaklinano rzeczywistość, wmawiano górnikom, że wszystko jest pod kontrolą, niepotrzebnie przyjmowano kolejne osoby do pracy w sektorze i odkładano trudne decyzje. Górnicy w to uwierzyli, dlatego sprzeciw teraz jest ostrzejszy.

Reklama

Jak to wyglądało za czasów rządu Buzka?

- Akcja Wyborcza Solidarność już w kampanii wyborczej uczciwie przedstawiała plan koniecznej restrukturyzacji górnictwa, który był częścią naszego programu gospodarczego. Nie ukrywaliśmy, że będziemy musieli likwidować trwale nierentowne kopalnie. Opracowaliśmy wraz z górniczą Solidarnością program osłonowy - górniczy pakiet socjalny. Zaproponowaliśmy górnikom odprawy lub pięcioletni urlop górniczy, w ramach którego górnik otrzymywał 75 proc. wynagrodzenia, przy czym mógł podjąć pracę, ale poza branżą. Z punktu widzenia ekonomicznego to opłacało się zdecydowanie bardziej niż dotowanie przynoszących straty kopalni. W ciągu 4 lat zlikwidowaliśmy częściowo i całkowicie 23 kopalnie, a zatrudnienie  w kopalniach obniżyło się o ponad 100 tys. górników.

- Gdy zaczynaliśmy restrukturyzację w 1997 r. strata na jednej tonie węgla wynosiła ok. 23 zł, a gdy odchodziliśmy w 2001 roku był już zysk na poziomie prawie 7 zł. To był trudny i złożony problem społeczny, ale nie mieliśmy wyjścia. Nie mogliśmy przecież finansować niedochodowego sektora z pieniędzy podatnika. Sposób rozwiązania problemów górnictwa był miarą odpowiedzialności za państwo ówczesnej koalicji. Był, co warte podkreślenia, symbolicznym dystansowaniem od pojawiającego  się już wówczas populizmu przez przywódcę AWS-u Mariana Krzaklewskiego. Jak na tym tle można oceniać współczesnych polityków i ich odpowiedzialności za państwo?

Teraz trzeba jednak wygasić cały sektor...

- Tak, ale skala zwolnień nie będzie już tak duża, bo w tej chwili w górnictwie pracuje już mniej osób, niż odeszło w ciągu czterech lat za czasów rządu Jerzego Buzka. Dziś w górnictwie węgla kamiennego zatrudnionych jest ok. 80 tys. ludzi, a w tamtym okresie odeszło z branży 100 tys. osób. Choć dziś problem jest faktycznie bardziej skomplikowany. Minister Artur Soboń, który zajmuje się górnictwem i energetyką, niesie na swoich barkach ciężar populizmu elit politycznych w znaczącym stopniu z własnej formacji. Do tej pory bowiem rozmowy z górnikami prowadzone były, jak często to komentowałem, w atmosferze balu na Titanicu, tzn. permanentnego zaklinania rzeczywistości. Gdyby wcześniej decyzje podejmowano w oparciu o rachunek ekonomiczny, z poszanowaniem uwarunkowań społecznych, nie mielibyśmy tego problemu.

Czy 2049 rok jako ostateczny termin zamknięcia ostatnich kopalń to optymalne rozwiązanie?

- Uważam, że to nieracjonalne. Górnicy pracują w oparciu o obecnie obowiązujący system emerytalny około 25 lat. Kto w tych kopalniach będzie pracował? Trzeba będzie przyjmować do pracy nowych ludzi. Konieczne jest przyspieszenie likwidacji trwale nierentownych kopalń i skierowanie tych pieniędzy, które miałyby je dotować, na osłony dla odchodzących górników, na tworzenie nowych miejsc pracy, na wsparcie odnawialnych źródeł energii. Przy czym tempo zamykania kopalń powinno być zsynchronizowane z likwidacją mocy elektrowni opartych na węglu. Oczywiście proces powinien być prowadzony w warunkach dialogu z partnerami społecznymi.

Czy jednak gospodarka będzie w stanie wchłonąć taką liczbę pracowników, w dodatku na ich warunkach płacowych? Wiadomo, że w górnictwie pensje są wyższe, górnicy nie chcą z tego rezygnować.

- Jestem przekonany, że można zagospodarować tych pracowników. Przecież nawet w czasach reformy rządu Buzka przyrost bezrobocia na Śląsku nie był wyższy niż przyrost bezrobocia w całej Polsce. Średnio bezrobocie przez ostatnie 30 lat przekształceń śląskiej gospodarki było niższe o 2 pkt procentowe od średniej krajowej, a co istotne, tylko z górnictwa i hutnictwa odeszło w tym czasie 350 tys. osób. Górnicy to wykształceni specjaliści, automatycy, hydraulicy czy elektrycy, ludzie o bardzo wysokich kwalifikacjach. Dla takich osób znajdzie się praca, przy czym trzeba oczywiście uruchomić system przekwalifikowań, powołać ośrodki doradcze. Natomiast dyskusja o apanażach górników czy jakichkolwiek innych grup zawodowych powinna być osadzona w realiach ekonomicznych. Pracownikom można płacić tyle, na ile pozwalają dochody pracodawcy. W przypadku górników ta zasada w ostatnich latach nie obowiązywała.

Górnicy uważają, że mamy do czynienia z ideologiczną nagonką na węgiel. Podkreślają, że są przecież niskoemisyjne technologie produkcji energii z węgla.

- Karmi się górników wizjami, które pozwoliłyby na utrzymanie branży - zgazowanie, upłynnianie węgla, czyste technologie itd. Oczywiście powinniśmy wspierać te badania o charakterze utylitarnym, natomiast nie można budować strategii państwa na technologiach, których stosowanie nie jest ekonomicznie uzasadnione. Jeśli koszty emisji CO2, które aktualnie są na poziomie 30 euro za tonę dojdą, jak się prognozuje, nawet do 70 euro, to produkcja energii elektrycznej z węgla w oparciu o jakąkolwiek technologię, która jest obecnie znana, będzie nieopłacalna. Energia z OZE będzie zdecydowanie bardziej konkurencyjna.

Czyli nie ma już ratunku dla polskiego węgla?

- W sytuacji gdy Europa odchodzi od węgla my nie możemy liczyć na ulgowe traktowanie. Tym bardziej, że polski węgiel jest niekonkurencyjny, droższy od importowanego mimo renty geograficznej. Mamy coraz trudniejsze warunki geologiczne, rozdmuchane koszty, niską wydajność pracy. Podaż jest zbyt duża, popyt spada, węgiel zalega na zwałach. Stan branży jest wyjątkowo zły. W dodatku wysokie ceny węgla w Polsce przekładają się na najwyższe hurtowe ceny energii elektrycznej w Europie. Rośnie więc import tańszej energii ze Szwecji, Niemiec.

Czekają nas jeszcze negocjacje z Komisją Europejską dotyczące pomocy publicznej dla sektora.

- Myślę, że KE nie wyda zgody na dotowanie górnictwa w sposób trwały, bo to kłóciłoby się z zasadami dopuszczalności pomocy publicznej obowiązującej w UE i WTO. Każda pomoc publiczna narusza bowiem warunki międzynarodowej konkurencji. Myślę jednak, że KE zgodzi się na racjonalne finansowanie całego programu restrukturyzacji poprzez finansowanie wsparcia procesów dobrowolnych odejść, tworzenia miejsc pracy, uruchomienia systemu przekwalifikowań itd.

Jak pan odnosi się do zielonej rewolucji?

- Polityka klimatyczna Unii Europejskiej jest odpowiedzią na zjawiska, które trudno kwestionować. Szczególnie my w Polsce powinniśmy przywiązywać większą wagę do ochrony środowiska. Większość polskich miast należy do najbardziej zanieczyszczonych w Unii Europejskiej. Według badań, spośród 50 najbardziej doświadczonych skażeniem atmosfery europejskich miast aż 35 to miasta polskie. Według innych badań ponad  40 tys. rocznie obywateli naszego kraju z tego powodu przedwcześnie umiera. Dobrze, że Polska zgodziła się uczestniczyć w programie dojścia do neutralności klimatycznej w 2050 r., choć z pewnością będzie to duże wyzwanie. Mam jednak wątpliwości, czy będziemy w stanie za 10 lat uzyskać redukcję emisji CO2 na poziomie 55 proc. To bardzo ambitne założenie, na granicy wykonalności. Nie przeprowadzimy transformacji elektroenergetyki, ciepłownictwa w takim tempie. Ale sam kierunek jest słuszny. Musimy przestawiać energetykę na nowe tory tak szybko, jak to jest możliwe.

Rozmawiała Monika Borkowska

Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »