Kryzys będzie głębszy i zaboli bardziej niż ostatnie. Czemu zawdzięczamy polską stagflację?
Kryzys, który się właśnie zaczyna, może być głębszy i trwać dłużej niż wiele ostatnich. Analogie do lat 70. zeszłego stulecia nie są bezpodstawne, a w reakcjach polityki fiskalnej i pieniężnej na kryzys też widać ponure podobieństwa. Wniosek - może boleć bardziej i dłużej - ostrzegali uczestnicy XXXI Forum Ekonomicznego w Karpaczu.
Co starsi dobrze to pamiętają. Wystarczyło włączyć "Dziennik Telewizyjny" pewnego wieczora chłodnego końca lata 1975 roku, żeby dowiedzieć się, jak na Zachodzie jest źle. W Niemczech rosła inflacja i bezrobocie, w Szwecji rosła inflacja i bezrobocie, we Francji, w Wielkiej Brytanii, w USA... I co najgorsze - te wiadomości wcale nie były odległe od prawdy. Przeżyjemy po półwieczu déjà vu? Przyśni się nam ponownie ten sam koszmar?
Co takiego zdarzyło się w latach 70. zeszłego wieku? 6 października 1973 roku wojska Egiptu i Syrii uderzyły na Izrael. Zachód poparł Izrael, a w odwecie kraje arabskie wprowadziły embargo na dostawy ropy. Surowiec podrożał kilkanaście razy - nastąpił ogromny szok po stronie podaży. Podwyżki cen paliw "rozlały się" po gospodarce, powodując podwyżki cen wszystkiego i wszędzie. W USA inflacja podskoczyła nawet do kilkunastu procent.
Szok - szokiem - musi zaboleć. Ale najważniejsza jest reakcja rządów i banków centralnych na szok, bo od niej zależy jak długo skutki szoku będziemy odczuwać i jak szybko sobie z nimi poradzimy. A ta - w latach 70. zeszłego wieku - była na Zachodzie podobna. Luźnej polityce fiskalnej towarzyszyła luźna polityka pieniężna. Dopiero powołany w 1979 roku na stanowisko prezesa banku centralnego USA Fed Paul Volcker rozpoczął cykl podwyżek stóp, które sięgnęły nawet 20 proc. USA zapłaciły za to recesją i wzrostem bezrobocia do najwyższych poziomów po II wojnie światowej. Ale dłużej inflacja stawała się nie do zniesienia.
- Gospodarki zareagowały na tamten kryzys zarówno rozluźnieniem polityki fiskalnej, jak pieniężnej i po drugim kryzysie pod koniec dekady zaostrzono politykę pieniężną i fiskalną - mówił podczas Forum Ekonomicznego Piotr Maszczyk, profesor SGH.
- Możemy budować paralele do dekady lat 70. - dodał.
Paralele i analogie do kryzysu lat 70. i wieloletniej nieudanej walki z inflacją przywołują także decydujący fakt o polityce pieniężnej. Podczas sierpniowego sympozjum Fed w Jackson Hole prezes banku centralnego Jerome Powell przypomniał właśnie kilka lat nieudanej walki z inflacją w latach 70. zeszłego wieku i postać Paula Volckera. Wniosek - celem Fed jest uniknąć błędów, które poprzedziły okres wyjątkowo restrykcyjnej polityki pieniężnej. Z powodu wcześniejszych błędów musiała być ona o wiele bardziej surowa.
Fed przejrzał na oczy? Bank centralny USA był już wielokrotnie krytykowany przez wybitnych ekonomistów za opóźnioną reakcję na narastającą inflację już w zeszłym roku. Przypomnijmy, że podwyżki stóp z poziomu "bliskiego zera" rozpoczął dopiero w marcu, kiedy inflacja w USA osiągnęła 8,5 proc., a inflacja bazowa - 6,5 proc. i to od nieśmiałego kroku o 25 punktów bazowych. Pewne jest, że Fed się spóźnił co najmniej pół roku. Teraz nadrabia szybszymi i dłuższymi krokami. A to oznacza większe prawdopodobieństwo recesji.
Żeby mieć pełny obraz obaw o dynamikę obecnego kryzysu, przypomnijmy jeszcze, że sława światowej ekonomii Nouriel Roubini już w pierwszej połowie zeszłego roku przestrzegał, iż luźna polityka monetarna i fiskalna tworzą mieszankę wybuchową. Pisał, że rozpalony tą mieszanką następny kryzys może połączyć najgorsze skutki wszystkich dotychczasowych - inflację, recesję, bezrobocie oraz bankructwa zadłużonych rządów, przedsiębiorstw, banków i zwykłych ludzi.
Kryzys energetyczny pozostanie z nami na dłużej, zwłaszcza w Europie, która była silnie uzależniona od importu surowców energetycznych z Rosji. Będzie dalej powodować wzrost cen. Dlatego inflacja będzie tak trudna do opanowania, bo za znaczną jej cześć odpowiada podaż.
Biznes INTERIA.PL na Facebooku. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze
- Egzogeniczne szoki podażowe nie maja charakteru przejściowego. Będą oddziaływać na gospodarkę europejska i Polskę przez kilka najbliższych lat (...) Przesunięcie na alternatywne źródła importu będzie się wiązało ze wzrostem kosztów - mówił Dariusz Rosati, obecnie poseł, a w przeszłości m.in. członek Rady Polityki Pieniężnej.
A jak będzie właśnie w Polsce? Czy będziemy tylko oglądać w telewizji jak w Szwecji rośnie inflacja i bezrobocie. Zamknięci jak za zależną kurtyną i zupełnie nieświadomi - jak pół wieku temu - że nie minie dekada, a nasz kraj zbankrutuje. Ekonomiści nie mają dla nas dobrych informacji. Może być dużo gorzej niż gdzie indziej na świecie.
W Polsce będzie boleć bardziej i dłużej. Dlaczego? Bo mamy - i to wciąż - wyjątkowo luźną politykę fiskalną, która dosypuje pieniędzy do ognia inflacji. A nasz bank centralny spóźnił się z reakcją na inflację i teraz nie wie, co robić dalej.
- Nie wolno rozpędzać konsumpcji wtedy, kiedy trzeba oszczędzać. Do tego potrzeba mądrości makroekonomicznej (...) Jeśli dalej będziemy prowadzić politykę śnieżnej kuli inflacyjnej to będziemy mieć problem - mówił Krzysztof Szponder, dyrektor zarządzający siecią aptek Dr. Max w Polsce.
- To oznacza, że ból będzie wielokrotnie większy i bardziej długotrwały - dodał Piotr Maszczyk.
Przyjrzyjmy się przyczynom tego, czego już doświadczamy, na razie tylko w postaci szalejących cen, a co nas jeszcze czeka w najbliższych latach.
- Główny źródłem napędzającym inflację była bardzo luźna polityka budżetowa (...) Głównym czynnikiem w tym i przyszłym roku jest polityka fiskalna - powiedział Dariusz Rosati.
Dariusz Rosati zwrócił uwagę na katastrofalny błąd, jakim było wprowadzenie tzw. Polskiego Ładu i związanych z nim zmian w podatkach. Były tak zagmatwane i wewnętrznie sprzeczne, że rząd musiał się z nich wycofać. Ale żeby nie pogarszać sytuacji podatników w trakcie roku, musiał "zejść" ze stawką PIT do 12 proc., co oczywiście powoduje, że ludzie mają więcej pieniędzy. To jest zabójcze dla gospodarki w warunkach i tak narastającej inflacji. Wcześniej - przypomnijmy - rząd, niekoniecznie efektywnie, wpompował do niej 240-250 mld zł w ramach walki ze skutkami pandemii.
Luźna polityka fiskalna to nie koniec naszych problemów. NBP od października zeszłego roku podnosi stopy procentowe, walcząc w ten sposób z inflacją. Ale to nie naprawi wcześniej popełnionych błędów. Były członek RPP wymienia wśród nich jako pierwszy obniżenie głównej stopy od marca do maja 2020 roku do 0,1 proc., co spowodowało, że stopa ta była wyraźnie poniżej naturalnej stopy procentowej.
- Miało to efekt dolewania oliwy do ognia. Efektem tych obniżek w 2020 roku była praktycznie likwidacja depozytów terminowych, co stworzyło olbrzymia ilość gorącego pieniądza na rynku, gotowego do wydania - powiedział Dariusz Rosati.
Potem NBP spóźnił się o kilka miesięcy z podwyżkami stóp. Teraz wśród ekonomistów trwa dyskusja, czy nasz bank centralny z podwyżkami się nie zagalopował.
- To spowodowało, że stopy musiały iść dalej i szybciej niż mogły (...) To potwierdza, że jeśli się nie reaguje się szybko, inflacja się przedłuża - powiedział Dariusz Rosati.
Efekt jest taki, że polska gospodarka przy kilkunastoprocentowej inflacji szybko hamuje. PKB w II kwartale tego roku skurczył się o 2,1 proc. w porównaniu z kwartałem poprzednim. A ekonomiści już prognozują, że czekają nas przynajmniej cztery kwartały kurczenia się PKB, czyli recesja pełną gębą.
- Stagflacja jest rzeczywistością - powiedziała Natalia Stroe, dyrektor generalna na kraje bałtyckie koncernu Coca-Cola.
Czeka nas długi okres wysokiej inflacji i recesja czyli stagflacja i być może najważniejsze pytanie jest o to, jak bardzo wzrośnie bezrobocie. Tu ekonomiści mają dobrą wiadomość - bezrobocie w Polsce (podobnie jak zresztą w wyżej rozwiniętych krajach) nie powinno bardzo wzrosnąć. Pod tym względem kryzys, w który właśnie wchodzimy, będzie bardziej łagodny niż poprzednie. Trwająca od lat nierównowaga na rynku pracy będzie działać na korzyść pracowników.
Z czego ta nierównowaga wynika? Z długoterminowych trendów demograficznych. Na początku stulecie, kiedy bezrobocie wyraźnie przekraczało 20 proc. na rynek pracy wchodziło rocznie po 800-900 tys. osób, a na emerytury odchodziło po 300-350 tys. To był powód tak wysokiego bezrobocia. Teraz sytuacja jest odwrotna, na rynek pracy wchodzi znacznie mniej ludzi niż z niego schodzi.
- Takiego bezrobocia jak na przełomie wieków nie powinno być - mówił Piotr Maszczyk.
- Polskim problemem nie będzie stopa bezrobocia, ale jest nim raczej niski stopień aktywności zawodowej. Do tego problemu powinniśmy nasze dyskusje przesuwać - dodał.
Problem niskiej aktywności zawodowej da o sobie znać za kilka lat, kiedy gospodarka się ustabilizuje i powróci na ścieżkę wzrostu. Może szkodzić jej rozwojowi przez kolejne lata, a nawet dziesięciolecia.
Jacek Ramotowski