Podpadł rolnikom, jego dymisji chciał J. Kaczyński. Tyle zarobił komisarz ds. rolnictwa z PiS w UE
Protesty rolników trwają w całej Polsce. Natomiast jedno z najważniejszych stanowisk w Brukseli, czyli unijnego komisarza ds. rolnictwa piastuje Polak - Janusz Wojciechowski. Polityk związany z PiS musiał odpierać już zarzuty stawiane przez Jarosława Kaczyńskiego, który domagał się jego dymisji. Patrząc na pensję Wojciechowskiego można zrozumieć, dlaczego ten nie chciał wracać do kraju.
Janusz Wojciechowski funkcję unijnego komisarza ds. rolnictwa pełni od 1 grudnia 2019 roku. Choć początki swojej kariery politycznej spędził on w PSL, tak od 2009 r. sukcesywnie otrzymywał mandat europosła startując w wyborach z list PiS i to z ramienia tej partii zgłoszono jego kandydaturę na stanowisko komisarza.
W pierwszych dniach trwania protestów rolników prezes PiS Jarosław Kaczyński w czasie konferencji prasowej w Sejmie powiedział, że w jego opinii misja Wojciechowskiego w roli komisarza ds. rolnictwa "powinna się zakończyć". "Będę go o to telefonicznie, bo inaczej nie mogę, prosił" - mówił polityk.
Na tę prośbę Wojciechowski jednak nie przystał, tłumacząc na antenie Polsat News, że "nie chce działać pod presją". Jednocześnie podkreślił, że przed nim jako komisarzem ds. rolnictwa stoją "bardzo poważne zadania".
Jak zauważa na swoich łamach dziennik "Fakt", Wojciechowski pracując w Brukseli może liczyć na lukratywne zarobki. Jeszcze w 2019 r. media szacowały, że 5-letnia kadencja w Komisji Europejskiej przełoży się na wynagrodzenie bliskie 6 mln złotych.
Patrząc jednak na obecny stan, to stanowisko komisarza wiąże się z wypłatą na poziomie ok. 26 tys. euro miesięcznie. Przeliczając tę kwotę na rodzimą walutę wychodzi więc suma blisko 112 tys. zł brutto. Do tego też dochodzą liczne dodatki oraz premie czy możliwość pójścia na wcześniejszą emeryturę, bo w wieku 65 lat (w KE wiek emerytalny to 66 lat), choć z tego przywileju Wojciechowski nie skorzystał, ponieważ sam ma 69 lat.
Wracając jednak do stojących przed nim zadań, to tych wydaje się być sporo. Kościami niezgody pomiędzy rolnikami a polskim rządem i Komisją Europejską pozostają kwestie dotyczące embarga na ukraińską żywność oraz założeń europejskiego Zielonego Ładu.
W pierwszym aspekcie rolnicy sprzeciwiają się "zalewaniu Europy tanimi produktami spoza UE", których nie obowiązują rygorystyczne przepisy dotyczące produkcji i norm żywnościowych. Jednym z przejawów protestów była m.in. chęć zablokowania centrum dystrybucyjnego Biedronki, która w opinii rolników powiększając swoją ofertę o ukraińskie produkty przyczynia się do "spadku popytu na polską żywność". Taki ruch ze strony rolników został jednak zablokowany przez wójta gminy Stawiguda.
Jeżeli chodzi o Zielony Ład, to jest to koncept reform i inicjatyw politycznych, które mają przybliżyć UE do neutralności klimatycznej. Ta transformacja ekologiczna w założeniach KE ma trwać do 2050 r., czyli do momentu osiągnięcia zakładanych celów.
Polscy rolnicy nie są jedynymi, którzy nie chcą przystać na propozycje przygotowane w Brukseli. Protesty tej grupy społecznej trwają też w Niemczech, Francji, Włoszech, Grecji, Czechach czy na Węgrzech. W Polsce natomiast apogeum strajku ma mieć miejsce 27 lutego, kiedy rolnicy będą manifestować na ulicach Warszawy.