Bitcoin oderwał się od dna i skłócił entuzjastów ze sceptykami
Bitcoin jest 2 tysiące dolarów droższy niż tydzień temu i 4 tysiące droższy niż trzy tygodnie temu. To wielka zmiana, bo od końca marca najpopularniejsza kryptowaluta świata notowała systematyczne spadki. Teraz pojawia się wiele prognoz otwierających przed bitcoinem drogę do dalszych wzrostów i równie dużo ostrzeżeń przed kolejnym kryzysem.
- Wielu analityków uważa, że na prawdziwą hossę bitcoina trzeba będzie poczekać do 2024 r.
- Notowaniom kryptowalut sprzyjają spekulacje inwestorów, że Fed szybko wycofa się z ostrej polityki pieniężnej
- Krytycy bitcona powtarzają, że nie jest on ani magazynem wartości, ani środkiem wymiany, ani jednostką rozliczeniową
- Najbardziej cierpliwymi posiadaczami kryptowalut są milionerzy z grupy millennialsów
Bitcoin w ostatnią sobotę osiągnął pułap 24 676 dol. i w ten sposób znalazł się na nowym lokalnym szczycie, najwyższym od przeceny z 13 czerwca. Jednak kupujący nie zdołali wywindować kursu do poziomu oporu 25 400 i dlatego zobaczyliśmy powrót do 23 tys. dol. Impet powrotny jest jednak słaby, więc niektórzy analitycy techniczni spodziewają się kolejnego ruchu wzrostowego.
Mark Yusko, partner zarządzający w Morgan Creek Digital, twierdzi, że jesteśmy świadkami tworzenia się dna cenowego, gdyż bitcoin formuje kolejne wyższe dołki i wyższe szczyty i przesuwa w stronę następnej hossy. - W ostatnich tygodniach kurs kryptowaluty wyrysował kilka dołków. Obniżył się do 17 500 dol., potem wykonał ruch w górę i spadł do około 18 tysięcy. Ponownie poszybował w górę, a następnie cofnął się do 19 tysięcy dolarów. Wreszcie jeszcze raz zyskał na wartości, by spaść do około 20 900 dol. Jeśli ten ostatni poziom zostanie wybroniony, to będziemy mieli trzy wyższe dołki i trzy wyższe maksima. To całkiem niezły trend byka i może w końcu nadejdzie upragniona "wiosna" bitcoina - podsumował Yusko.
Według niego, najpopularniejsza kryptowaluta świata będzie miała wyjątkowo długą "wiosnę", ale w tym czasie stworzy podstawę dla "lata", czyli następnej hossy. Ta miałby pojawić się przed najbliższym halvingem, czyli najpóźniej w połowie 2024 r. Halving (przepołowienie) ma miejsce średnio co cztery lata. Polega na ograniczeniu podaży nowych bitcoinów oraz zmniejszaniu o połowę nagrody dla "górników" za wydobyte "monety".
Cena bitcoina ma tendencję, by rosnąć "pod wydarzenie", czyli krótko przed halvingiem i osiągać szczyt mniej więcej rok po nim. Ostatni halving miał miejsce wiosną 2020 roku, a następnego prawdopodobnie trzeba się spodziewać w pierwszym kwartale 2024 r. W trzech poprzednich cyklach scenariusz gwałtownych spadków i wzrostów sprawdzał się za każdym razem. Kurs bitcoina tracił nawet 80 proc. podczas "kryptowalutowej zimy" występującej między kolejnymi halvingami.
Z panelu 53 specjalistów, zorganizowanego w lipcu przez firmę Finder, wyłoniła się uśredniona prognoza, że bitcoin będzie wart 25 473 dolary do końca 2022 r., a następnie wzrośnie do 106 757 dolarów do 2025 r. i do 314 314 dolarów w 2030 r. Jednak eksperci z branży kryptowalut jak zawsze spodziewają się "po drodze" wielu wstrząsów cenowych. Tylko dla ostatnich pięciu miesięcy tego roku przewidują najwyższy kurs na poziomie 35 484 dol., a najniższy szacują na 13 676 dol.
Wielkim optymistą jest jeden z uczestników panelu Findera Gavin Smith, partner generalny w Panxora Hedge Fund, który uważa, że bitcoin zamknie rok ceną 48 tys. dol. Oczekuje on, że druga połowa 2022 r. będzie charakteryzować się malejącą presją na wyższe stopy procentowe w USA. Także wielu innych komentatorów jest przekonanych, że w ostatnim kwartale tego roku nadejdzie nieuniknione luzowanie monetarne, które powinno przynieść poważną odwilż na rynku aktywów cyfrowych.
Wszystko wskazuje na to, że wiara inwestorów w złagodzenie amerykańskiej polityki pieniężnej leży u podstaw nie tylko najnowszej poprawy notowań kryptowalut. Ma ona także wpływ na wyraźne wzrosty cen akcji na Wall Street. Indeks S&P500 wspiął się na najwyższy poziom od pierwszej dekady czerwca. Trwający od 29 sesji wzrost wartości tego wskaźnika (o ponad 12 proc.) jest najpoważniejszym tego typu ruchem od 20 lat.
Obserwowany w Stanach Zjednoczonych boom na akcje, kryptowaluty, a także metale szlachetne koresponduje ze względnie niską rentownością 10-letnich obligacji skarbowych rządu USA. Spadła ona do najniższego poziomu od trzech miesięcy. To jeszcze jeden dowód, że relatywnie małe stopy procentowe (faktyczne lub prognozowane) czynią mniej atrakcyjnymi aktywa wypłacające odsetki, a zwiększają siłę przyciągania aktywów ryzykownych.
Jednak z najnowszego panelu Findera wynika, że nie wszyscy eksperci podzielają pogląd o rosnącej atrakcyjności bitcoina. Vetle Lunde, analityk z Arcane Research, oczekuje na koniec roku 20 tys. dol. za "monetę", a to nieco mniej niż średnia panelowa. Co więcej, John Hawkins, starszy wykładowca na University of Canberra, daje bitcoinowi na koniec 2022 r. zaledwie 10 tys. dol. Dla niego kryptowaluta jest nieudanym eksperymentem. Jako jeden z niewielu uczestników panelu twierdzi, że nadszedł czas, by ją sprzedawać.
- Bitcoin najwyraźniej nie jest magazynem wartości, jeśli brać pod uwagę jego zmienność cen. Nie jest też środkiem wymiany, bo prawie żaden sklep go nie akceptuje. Nie jest jednostką rozliczeniową, gdyż jedyne rzeczy w nim wyceniane to inne kryptowaluty. To nic innego jak bańka spekulacyjna w trakcie implozji - podsumowuje John Hawkins.
Także główny dyrektor inwestycyjny Guggenheim Partners, Scott Minerd, jest zdania, że wirtualne waluty nie są dobrą inwestycją długoterminową. Przyznaje, że pozwalają one w krótkim czasie zarabiać prawdziwe krocie, jednak w dłuższej perspektywie zyski są niewspółmierne do ryzyka i nie da się określić, w jakim kierunku podąży rynek, który nie tworzy żadnej realnej wartości. Jak podkreśla, korzyści z bitcoinów odnoszą inwestorzy, którzy mają odpowiednie wyczucie czasu i potrafią wycofać się we właściwym momencie.
Scott Minerd prognozuje, że rynek kryptowalut może być powtórką z bańki dot-comów z początku tego stulecia i wciągnąć pod wodę dziesiątki tysięcy osób. Dołącza do wielu innych ekspertów, którzy są zdania, że zbliża się czas próby, podczas której "solidniejsze" kryptowaluty (wśród nich bitcoin) z niedużymi stratami przetrwają rynkowe zawirowania, lecz większość bezużytecznych altcoinów trafi na śmietnik.
Trzeba jednak przypomnieć, że w ostatnich latach Minerd wielokrotnie zmieniał zdanie na temat kryptowalut. Na przykład gdy w grudniu 2020 r. cena bitcoina po raz pierwszy osiągnęła poziom 21 tys. dol. stwierdził, że za jakiś czas może kosztować nawet 400 tysięcy. Ogłosił też, że jego firma kupiła bitcoiny, gdy za sztukę płacono zaledwie 10 tys. dol.
Najnowsza prognozy Scotta Minerda ukazała się w maju, tuż po upadku ekosystemu Terra. Biorąc pod uwagę słabe wyniki rynku kryptowalut, ogólną awersję do ryzyka oraz perspektywy globalnej recesji, inwestor wyznaczał dno notowań bitcoina na poziomie około 8 tys. dol.
Na przeciwnym biegunie poglądów lokuje się analityk ARK Invest, Yassine Elmandjra. Jego zdaniem, w 2030 r. cena bitcoina może osiągnąć zawrotną wartość miliona dolarów.
Z "byczą" prognozą ARK Investment zgodził założyciel i dyrektor generalny CoinLoan Alex Faliushin. - Milion dolarów w 2030 r. to realistyczna wizja, jeśli bierze się pod uwagę fakt, że wiele funduszy dopiero zaczyna zwracać uwagę na bitcoina, a większość z nich trzymałaby go w swoich bilansach, gdyby zapewnione były właściwe regulacje. Kiedy cała branża stanie się bardziej przejrzysta i uregulowana, spodziewam się zobaczyć nowe pieniądze napływające na rynek - powiedział Faliushin portalowi Capital.com.
Także Mark Basa z HOKK Finance oczekuje, że w ciągu najbliższych ośmiu lat bitcoin osiągnie pułap miliona dolarów. - Nowa generacja ludzi wejdzie na rynek i dla nich zakupy przy pomocy bitcoina i interakcje z kryptowalutami będą czymś tak oczywistym, jak dla nas obieg tradycyjnej gotówki. Ponadto będą musieli zmierzyć się ze znacznie wyższymi kosztami życia, zadłużeniem USA, inflacją i rynkiem mieszkaniowym prawie poza ich zasięgiem. Jeśli tylko zechcą zagłębić się w bitcoina i uznają go za własny pieniądz, to w dalszej perspektywie zaprzestaną inwestowania w najbardziej popularne akcje i wybiorą aktywa, które po prostu rosną ze względu na ich ograniczoną podaż i zdecentralizowaną naturę, czyli właśnie kryptowaluty - przewiduje Mark Basa.
Jurrien Timmer, główny strateg makroekonomiczny w Fidelity, uważa, że dwie najważniejsze kryptowaluty - bitcoin i ethereum - osiągnęły punkt, w którym prawdopodobnie są w pełni odporne na konkurencję. Porównuje obie "monety" z amerykańskim gigantem technologicznym Apple i jego wielką obecnością i dominacją w branży.
- Zgodnie z prawem Metcalfe’a, im większa jest sieć, tym bardziej wykładnicza staje się jej wycena. Jeśli spojrzysz na roczne przychody Apple, to widzisz, że im więcej iPhone’ów i innych rzeczy sprzedają, tym wycena rośnie bardziej wykładniczo. Potem pojawia się punkt przegięcia, w którym sieć jest tak potężna, że nawet jeśli jutro wynajdę znacznie lepszego iPhone’a, to nigdy nie będę w stanie zagrozić potentatowi - stwierdził Jurrien Timmer. Jego zdaniem, na podobnej zasadzie funkcjonują bitcoin i "ether". Obie kryptowaluty pomyślnie przeszły test, aby stać się na tyle dużymi, by można było w nie wierzyć i traktować poważnie.
Z ankiet przeprowadzonych przez firmę Civic Science wynika, że wyjątkowo poważnie kryptowaluty traktują osoby zamożne. Ludzie z niższymi zarobkami częściej porzucali swoje aktywa cyfrowe w czasie silnych spadków rynkowych niż bogatsi inwestorzy. Badania zrobiono wśród tysięcy inwestorów, którzy mieli w portfelach wirtualne waluty.
Jak się okazuje, podczas tegorocznego krachu z kryptowalut wyprzedawało się tylko 28 proc. bogatszych respondentów (z dochodami rocznymi na poziomie co najmniej 150 tys. dol.). W grupie mniej zamożnych osób ten odsetek wyniósł 65 proc.
Podobne wyniki badań pod koniec 2021 r. przedstawiła CNBC. Wykazano wówczas, że wśród ankietowanych osób z pokolenia millennialsów będących milionerami aż 83 proc. miało w portfelach kryptowaluty. Co więcej, 43 proc. z tej grupy respondentów podkreślało, że chce zwiększyć w 2022 r. swoją pozycję w tej klasie aktywów.
Jacek Brzeski