Bitcoin zawodzi w ciężkich czasach. Kryptowaluta nie potwierdza, że jest "cyfrowym złotem"

Ostatnie załamanie kursu bitcoina przez jego krytyków jest traktowane jako dowód, że najstarsza kryptowaluta świata nie jest ani "cyfrowym złotem", ani zabezpieczeniem przed inflacją. Pojawiają się też wątpliwości, czy halvingi (przepołowienia) bitcoina zawsze przynoszą wzrost ceny i czy fundusze ETF BTC są dobrym pomysłem.

  • Wielu analityków jest zdania, że bitcoina czekają kolejne spadki, a dołek bieżącej korekty rysuje się okolicach 40 tysięcy dolarów
  • Już w lipcu korelacja bitcoina ze złotem była ujemna, co oznacza, że ich ceny poruszały się w przeciwnych kierunkach
  • Michael Saylor, współzałożyciel MicroStrategy, popiera ustawę, która zmuszałaby Skarbu Państwa USA do zgromadzenia miliona bitcoinów. Porównuje ją ze słynnym zakupieniem Luizjany w 1803 roku

Jeszcze pod koniec lipca bitcoin kosztował 70 tysięcy dolarów. Sierpniowe załamanie na giełdach papierów wartościowych z wielką siłą uderzyło w pierwszą kryptowalutę świata. W poniedziałek 5 sierpnia, czyli w dniu, w którym japoński indeks Nikkei cofnął się o ponad 12 proc., cena "monety" spadała nawet poniżej 50 tysięcy dolarów. Dopiero gdy na rynki finansowe wrócił względny spokój, bitcoin zaczął zbliżać się do 60 tysięcy dolarów.

Kryptowaluta surowo weryfikowana

Wodą na młyn krytyków kryptowalut była sytuacja, gdy bitcoin zachował się tak jak akcje spółek i dramatycznie potaniał w momencie krachu giełdowego. Ich zdaniem, to kolejny dowód, że mitem jest narracja o wyjątkowości walut cyfrowych. Bitcoin wystąpił bowiem w roli ryzykownego aktywa, a nie bezpiecznej przystani.

Reklama

Nie widać też wzrostu notowań bitcoina po jego wiosennym halvingu (przepołowieniu). Blockchain bitcoina jest zaprojektowany tak, by automatycznie spowalniać tworzenie nowych "monet" w ramach halvingu, który odbywa się mniej więcej co 4 lata. W rezultacie podaż kryptowaluty jest ograniczona, co teoretycznie powinno podnosić jej wartość. Jednak dzisiejsza cena bitcoina jest zbliżona do osiąganej w momencie ostatniego przepołowienia pod koniec kwietnia tego roku.

Złoto jest tylko jedno

W ostatnich dniach poddana została w wątpliwość także teza, że bitcoin jest "cyfrowym złotem", zachował się bowiem bardziej jak akcje niż metal szlachetny. Zresztą już w lipcu korelacja bitcoina ze złotem była ujemna, co oznacza, że ich ceny poruszały się w przeciwnych kierunkach. Cena uncji "królewskiego metalu" na początku sierpnia osiągnęła rekord wszech czasów na poziomie 2 520 dolarów, a dziś jest niewiele niższa.

Bitcoin i złoto są często porównywane ze względu na ich ograniczoną podaż. Jedno i drugie aktywo jest zasobem rzadkim - całkowita liczba bitcoinów jest ograniczona do 21 milionów. Zdaniem niektórych analityków podobieństwo jest tu pozorne.

"Nierealistyczne jest myślenie, że inwestorzy instytucjonalni angażują kapitał w bitcoiny z tego samego powodu, co w złoto. Jeśli inwestorzy panikują lub chcą zmniejszyć dźwignię finansową, kryptowaluty są często pierwszym aktywem do pozbycia się" - napisał analityk eToro Josh Gilbert.

W myśl obiegowych teorii bitcoin jest także zabezpieczeniem przed inflacją. Praktyka jednak tego nie potwierdza. Wartość kryptowaluty co prawda zwiększała się podczas uporczywych wzrostów cen, ale też niejednokrotnie spadała, gdy wysokie stopy procentowe zaczynały dawać się we znaki gospodarce.

Fundusze na cenzurowanym

Przedmiotem wątpliwości staje się wprowadzenie na amerykański rynek na początku tego roku inwestycyjnych funduszy ETF śledzących cenę spot bitcoina. Zwolennicy tego rozwiązania argumentują, że nastąpił awans kryptowaluty z niszowego aktywa cyfrowego do głównego nurtu finansowego. Każdy fundusz ETF BTC umożliwia wszystkim chętnym inwestowanie w "coiny" bez posiadania ich w portfelach.

Jednak Peter Schiff, prezes Euro Pacific Capital, jest zdania, że nowe fundusze niweczą decentralizację bitcoina i są sprzeczne z jego ideą. "Posiadanie bitcoinów w ramach ETF zaprzecza celowi ich posiadania. Nie są już zdecentralizowane, są łatwo przejmowane przez władze, nie mogą być używane jako waluta do płatności ani przesyłane przez granice. To nie są twoje klucze, nie twoje monety" - napisał na platformie X Peter Schiff.

"Marginalne zakupy pochodzą teraz od osób, które tak naprawdę nie cenią bitcoina za to, czym powinien być. Ci nabywcy interesują się tylko ceną. Celem jest wypłata zysków. To pokazuje, że piramida finansowa wkrótce upadnie" - dodał Schiff. Sprecyzował, że skupienie się inwestorów na zysku może prowadzić do spadku ceny bitcoina do 20 tysięcy dolarów.

Dużo złych prognoz

Mało kto podziela skrajny pesymizm Schiffa, ale wielu analityków jest zdania, że bitcoina czekają kolejne spadki, a dołek bieżącej korekty rysuje się okolicach 40 tysięcy dolarów. Ten zły scenariusz po części wynika z obaw uczestników rynku, że w Stanach Zjednoczonych dojdzie do recesji, a w dodatku wzrośnie napięcie na Bliskim Wschodzie, przede wszystkim z powodu eskalacji konfliktu Iran-Izrael.

Założyciel CryptoQuant, Ki Young Ju, wyznaczył dolny cel dla bitcoina w strefie popytu zaczynającej się od 45 tysięcy dolarów. Jest to podstawowy poziom kosztów dla firm wydobywczych oraz handlujących na giełdzie Binance. Young Ju ostrzega, że spadek poniżej tej strefy byłby przejawem rynku "niedźwiedzia", podobnie jak miało to miejsce w listopadzie 2018 roku, marcu 2020 roku i maju 2022 roku.

Markus Thielen z 10x Research uważa, że posiadacze bitcoina powinni poczekać z boku, aż cena kryptowaluty spadnie do 40 tysięcy dolarów. "Aby idealnie trafić w czas następnego wejścia na rosnący rynek, dążymy do tego, aby kurs bitcoina spadł do okolic 40 tysięcy. Spodziewalibyśmy się wtedy kolejnej poważnej próby rajdu" - prognozuje Thielen.

Kosmiczna prognoza Saylora

Wszelkie pesymistyczne przewidywania dla pierwszej kryptowaluty świata odrzuca Michael Saylor, współzałożyciel MicroStrategy. Jego firma ma w portfelu bitcoiny o gigantycznej wartości około 8 miliardów dolarów. Saylor uważa, że jedna "moneta" kryptowaluty osiągnie niebotyczną cenę około 13 milionów dolarów, ale niezbyt szybko, bo dopiero w 2045 roku. Twierdzi, że bitcoin jest rzadką, pożądaną własnością cyfrową, która może przynieść ogromne korzyści w przyszłości. Przypuszcza, że wypieranie tradycyjnych walut przez bitcoina to inwestycja, która przyciągnie miliardy ludzi w ciągu najbliższych 100 lat.

Michael Saylor popiera propozycję senator Cynthii Lummis z Wyoming, inicjatorki ustawy, która zmuszałaby Skarbu Państwa USA do zgromadzenia miliona bitcoinów, co stanowiłoby około 5 proc. całkowitej podaży tej kryptowaluty. Prezes wykonawczy MicroStrategy porównał inwestowanie w bitcoiny przez rząd w Waszyngtonie z historyczną transakcją zakupu przez Stany Zjednoczone Luizjany w 1803 roku za prezydentury Thomasa Jeffersona. Od Francji nabyto wówczas tereny o powierzchni przekraczającej 2,1 miliona km². Łącznie z odsetkami USA zapłaciły nieco ponad 23,2 miliona dolarów, a na obszarze Luizjany utworzono 13 nowych stanów, które w tej chwili stanowią niemal 25 proc. terytorium kraju.

W rozmowie z CNBC Michael Saylor powiedział, że można dyskutować o tym, czy państwa powinny posiadać bitcoina w swoich bilansach. - Jeśli różne kraje zaczną go kupować, logiczne jest, aby instytucje, korporacje i osoby prywatne podążyły za tym trendem - dodał Saylor.

Wielkim krytykiem projektu ustawy senator Cynthii Lummis jest Peter Schiff. Przypomina, że finansowanie zakupu kryptowalut wymagałoby drukowania pieniędzy przez amerykańską Rezerwę Federalną. - Plan senator polega na generowaniu inflacji w celu gromadzenia bitcoinów - podsumował Schiff.

Jacek Brzeski

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: kryptowaluta | rynek kryptowalut | bitcoin
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »