Cyfrowy pieniądz coraz bliżej

Amerykański bank centralny Fed zamierza zbadać do lata 2021 jakie konsekwencje miałoby wprowadzenie do obiegu cyfrowej waluty w USA. Potem wyniki badania zostaną poddane dyskusji. Europejski Bank Centralny zakończył już społeczne konsultacje co do cyfrowego euro, a w kwietniu używanie cyfrowej waluty rozszerzył Ludowy Bank Chin.

Cyfrowy pieniądz banku centralnego (central bank digital currency, CBDC) jest coraz bliżej naszych kieszeni. A właściwie czego ­- tego jeszcze do końca nie wiemy. Może dysków w smarfonach, komputerach, specjalnych nośników pamięci, lub zwykłych pendrive’ów,  prywatnych sejfów w chmurach, indywidualnych rachunków rozliczeniowych w banku centralnym? Wszystko to pozostaje jeszcze zagadką.

Co to takiego cyfrowy pieniądz?

To matematyczny zapis przechowywany elektronicznie, którym możemy wszędzie zapłacić i wszystko kupić. Mamy gdzieś zapisaną stówkę, wiec możemy wydać stówkę. To cyfrowy odpowiednik banknotu albo monety. Pieniądz, którym mogą płacić ludzie w sklepach to "detaliczny" CBDC. Jest też  "hurtowy" CBDC, którym mogą rozliczać wielkie transakcje pomiędzy sobą całe instytucje finansowe. Bank centralny - tak jak na banknotach podpisem prezesa i mnóstwem zabezpieczeń - ma nam zagwarantować, że to prawny środek płatniczy. Prawny, ale całkowicie niematerialny.

Reklama

Zmiany w płatnościach przyspieszają, coraz częściej płacimy kartą, telefonem, innymi elektronicznymi narzędziami. Płacimy więc pieniądzem elektronicznym, ale wciąż jego odpowiednikiem jest emitowana przez bank centralny gotówka. Tymczasem zainteresowanie CBDC wzrosło w odpowiedzi na zmiany w płatnościach. Bo płacenie pieniądzem elektronicznym też słono kosztuje.

W końcu pandemia spowodowała odwrót od gotówki w wielu krajach, także w Polsce. Według danych przytaczanych przez agencję ratingową Fitch, w marcu 2000 roku w Szwecji gotówka w obiegu stanowiła 9,4 proc. całego wyemitowanego pieniądza, a w Chinach 11,1 proc. W marcu 2021 roku jej udział w pieniądzu M2 spadł w Szwecji do 1,5 proc., a w Chinach do 3,9 proc.

Wyzwania banków centralnych

Banki centralne dostrzegły też wyzwanie, jakie rzuciły pieniądzowi i pozycji ich samych krypowaluty. Te jednak wciąż pozostają spekulacyjnym aktywem, a nie środkiem płatniczym, za który kupujemy włoszczyznę w warzywniaku albo płacimy za hamburgera i szejka. Alternatywą dla kryptowalut miały być tzw. stablecoiny, czyli pieniądz cyfrowy powiązany z jedną walutą albo z koszykiem walut.

Za emisję stablecoinów zabrały się instytucje prywatne. Z projektem najbardziej spektakularnym wystąpił Facebook. Miała to być waluta Libra, następnie przemianowana na Diem. Prawdopodobnie plany już skończyły się klapą, gdyż Facebook zderzył się z nieubłaganym oporem systemu finansowego i politycznego całego świata.

"Reakcja regulacyjna była szybka i gwałtowna. W ciągu kilku tygodni w obu izbach Kongresu Stanów Zjednoczonych zorganizowano przesłuchania, a politycy na całym świecie wyrazili swoją dezaprobatę. Władze krajowe szybko utworzyły jednolity front i zobowiązały się zbadać każdy aspekt tego, co postrzegały jako zagrożenie dla ich suwerenności monetarnej" - napisała na stronach Project Syndicate Katharina Pistor, profesor prawa na Uniwersytecie Columbia.
"Rada Stabilności Finansowej, organ G20, rozpoczęła przegląd istniejących ram regulacyjnych i zaczęła koordynować reakcję na Librę i inne aspirujące do pozycji globalnej (waluty) stablecoiny" - dodała.

Ale banki centralne zdają sobie sprawę z tego, że nawet jeśli Facebook podkuli ogon, to nie zabraknie chętnych do inwazji na ich terytoria. Tym bardziej, że wyznawcy bitcoina mówią, iż kiedyś wyrośnie ze spekulacyjnych pieluch i może stanie się tym, czy był standard złota. Dlatego banki centralne powołały hub innowacyjny przy Banku Rozliczeń Międzynarodowych (BIS) w Bazylei, który zajmuje się m.in. pracami nad testowaniem CBDC.

Bahamy, Chiny, Rosja

Ostania, trzecia już ankieta BIS pokazuje, ze 86 proc. banków centralnych w największych gospodarkach świata aktywnie bada potencjał CBDC, 60 proc. eksperymentuje z technologią, a 14 proc. wdraża projekty pilotażowe. CBDC zwany sand dolar już zresztą jest w "obiegu". Wprowadził go 20 października zeszłego roku bank centralny Bahamów. To odpowiednik dolara emitowanego przez ten kraj, tylko nie w postaci papierka a matematycznego zapisu.

Bahamy to mimo wszystko niewielka gospodarka i fanaberia małego kraju mogłaby dla standardów pieniężnych na świecie nie mieć zasadniczego znaczenia. Ale w 2020 roku na zasadzie pilotażu cyfrowe renminbi (e-CNY) wprowadziły Chiny w czterech wielkich miastach (w tym w Shenzen). Miesiąc temu rozszerzyły testy na kolejne sześć regionów, w tym na gigantyczny Szanghaj.    

Ludowy Bank Chin twierdzi jednoznacznie, że jego celem jest częściowe zastąpienie gotówki, ale nie depozytów w bankach lub gromadzonych na prywatnych platformach płatniczych. Chodzi natomiast o ograniczenie prania pieniędzy, hazardu, korupcji i finansowania terroryzmu oraz o poprawę efektywności transakcji finansowych. Rosyjski bank centralny też widzi zapotrzebowanie na cyfrową formę waluty krajowej i planuje rozpocząć testowanie cyfrowego rubla w 2022 roku - zapowiedziała w poniedziałek jego prezes Elvira Nabiullina.

Tylko uzupełnienie dla gotówki

Ale właśnie zapowiedziany w zeszłym tygodniu przez prezesa Fed Jerome’a Powella dokument może być przełomowy dla świata pieniądza i dla postaci pieniądza na świecie. Bo jeśli Fed wprowadzi swój cyfrowy pieniądz, to mało prawdopodobne jest, żeby nie poszły jego śladem inne banki centralne, nawet NBP. Jerome Powell mówił jednak, że korzyści i zagrożenia związane z CBDC trzeba bardzo uważnie przeanalizować, więc Fed, choć prace nad cyfrowym dolarem trwają tam już od kilku lat, nie będzie działał pochopnie. Dlaczego?

- Projekt CBDC podnosi zagadnienia związane z polityką pieniężną, stabilnością finansową, ochroną konsumentów, kwestiami prawnymi i (kwestiami) prywatności, będzie więc wymagał starannego przemyślenia i analizy - w tym wkładu opinii publicznej i politycznych reprezentantów społeczeństwa - powiedział Jerome Powell cytowany w komunikacie Fed.

Wiadomo już, że CBDC nie będzie po to, żeby zastąpić gotówkę, ale może stanowić dla niej bardziej wygodną alternatywę. Tak jest w Chinach, tak wynika też z zapowiedzi prezesa Fed.

- Uważamy, że ważne jest, aby ewentualny CBDC mógł służyć jako uzupełnienie, a nie zastąpienie gotówki i obecnych cyfrowych form dolara sektora prywatnego, takich jak depozyty w bankach komercyjnych - powiedział Jerome Powell.

Nad wprowadzeniem cyfrowego euro przyspiesza prace Europejski Bank Centralny. W kwietniu ogłosił wyniki konsultacji społecznych i opublikował ich szeroką analizę.

Jakie są oczekiwania Europejczyków? Chcą, żeby cyfrowa waluta zapewniała prywatność (43 proc.) oraz bezpieczeństwo (18 proc.). Chcą mieć możliwość płacenia cyfrowym euro na całym obszarze wspólnej waluty (11 proc.), bez dodatkowych kosztów (9 proc.) i dokonywać płatności także offline (8 proc.). To ostatnie oznacza, że cyfrowy pieniądz miałby być ekwiwalentem gotówki, ale nie szeleszczącej postaci, lecz na nośniku danych.

"Dołożymy wszelkich starań, aby cyfrowe euro spełniało oczekiwania obywateli wyrażone w konsultacjach społecznych" - powiedział członek zarządu EBC Fabio Panetta cytowany w komunikacie banku centralnego.

Jakie zalety miałby cyfrowy pieniądz?

Pierwsza to zminimalizowanie kosztów transakcyjnych, produkcji, transportu, transferu, liczenia gotówki. Teraz są nimi obciążeni głównie sprzedawcy. CBDC to przede wszystkim - w porównaniu z gotówką, a nawet z bankowym pieniądzem elektronicznym - dużo niższe koszty.

Z obniżeniem kosztów transferu pieniędzy wiązać powinno się zmniejszenie opłat za przelewy trangraniczne, o ile oczywiście banki dysponowałyby odpowiednią infrastrukturą. Facebook wprowadzając swój projekt używał cięcia opłat pobieranych przez pośredników jako koronnego argumentu. To druga zaleta CBDC.  

Trzecia - to szansa, jaką daje na włączenie finansowe osób wykluczonych. W gospodarkach rozwiniętych nie jest to ważny argument, gdyż wykluczenie jest marginalne, ale na rynkach wschodzących banki centralne biorą go poważnie pod uwagę. Czwarta zaleta - to w końcu łatwość w dokonywaniu płatności i rozliczeń, co na przykład w przypadku konieczności dostarczenia pomocy poszkodowanym przez katastrofę może okazać się kluczowo ważne.

Są i zagrożenia

Największa trudność polega na stworzeniu systemu, który będzie bezpieczny, a wiadomo, że przestępczość, terroryzm, a nawet wojna przenosi się do cyberprzestrzeni. Im więcej zasobów będzie w cyberprzestrzeni, tym więcej sił i środków będzie angażowanych w ich przejęcie. W związku z tym żaden system nigdy nie będzie w pełni bezpieczny. Ale innej drogi w obliczu rewolucji cyfrowej nie ma i nie jest to argument za chowaniem głowy w piasek, lecz za zwiększeniem wysiłków.



Kluczowa jest odpowiedź na pytanie, gdzie byłby zgromadzony CBDC. Bo teraz, dzięki temu, że trzymamy w banku nasze depozyty, bank może udzielać kredytów i w ten sposób pełni funkcję pośrednika finansowego. Najprostszym rozwiązaniem byłoby otwarcie rachunków dla ludzi w banku centralnym, który emituje CBDC. Ale wtedy banki - jakie znamy - straciłyby sens istnienia.

Bankierzy centralni mówią już jednoznacznie - poszlibyśmy tą drogą za daleko, bo gdyby bank centralny trzymał depozyty, tylko on mógłby udzielać kredytów. Analitycy agencji Fitch zwracają ponad to uwagę, że im więcej punktów stycznych banku centralnego z gospodarką (a w tym wypadku także ze zwykłymi ludźmi), tym gorzej dla jego bezpieczeństwa.  

Kolejna z najważniejszych spraw dotyczy prywatności, czy też anonimowości CBDC. Z jednej strony takie narzędzie, podobnie jak - wbrew powszechnym przeświadczeniom - bitcoin, daje możliwość kontroli przepływu dosłownie każdego centa albo grosza. Daje  możliwości śledzenia danych o transakcjach finansowych, zapobiegania przestępstwom, praniu brudnych pieniędzy, finansowaniu terroryzmu, a nawet jeszcze bardziej skutecznej walki z "karuzelami VAT-owskimi" niż prowadzi nasz rząd.      

Ale - jak wynika także z ankiety EBC - ludzie zaakceptują CBDC jeśli nie będzie on narzędziem do śledzenia ich transakcji. Choć bank centralny Chin zapewnia, że jego CBDC zapewnia "kontrolowalną anonimowość" (mało kto wie, co to znaczy), wielu analityków twierdzi, że będzie on nowym narzędziem do monitorowania ludzi i śledzenia transakcji finansowych. Problem polega więc na maksymalizacji korzyści z punktu widzenia bezpieczeństwa finansowego przy równoczesnym zapewnieniu poczucia prywatności gdy kupujemy np. erotyczne gadżety. To trudne wyzwanie.

Cyfrowa waluta także nad Wisłą?

Co tam USA, Chiny i cała reszta świata, bo przecież dla nas najważniejsze jest kiedy w warzywniaku za rogiem będziemy mogli zapłacić 10 cyfrowych złotych za kilogram ziemniaków. Gdy cały świat zaprząta sobie CBDC głowę trudno, żeby nie zauważył problemu nasz bank centralny. Niedawno wydał na ten temat raport "Pieniądz cyfrowy banku centralnego". Co w nim napisał?

NBP zamierza "przyglądać się" i "uważnie monitorować postęp prac" nad wprowadzeniem CBDC, ale prezes Adam Glapiński stwierdza jednoznacznie, że "w warunkach polskich aktualnie nie znajdują odzwierciedlenia przesłanki, którymi kierowały się inne banki centralne przy rozpoczęciu testów pilotażowych w zakresie emisji CBDC czy wdrożeń pieniądza cyfrowego".

"Jak dotąd, NBP nie zidentyfikował celu emisji cyfrowego złotego o charakterze systemowym ani szczególnych potrzeb konsumentów lub podmiotów gospodarczych, które nie mogłyby zostać zaspokojone przez dostawców usług płatniczych w Polsce, a jedynie przez bank centralny w drodze wprowadzenia CBDC" - twierdzi NBP.

Faktem jest, że Polacy są przywiązani do gotówki, choć pandemia pokazała, że coraz mniej. Sam NBP podaje, że liczba gotówkowych transakcji detalicznych spadła z 54 proc. w 2019 roku do 46 proc. w 2020. Polska to nie Szwecja lub Chiny, ale nawet Polska podlega ogólnoświatowym trendom. Tym bardziej, że zapewnienie obiegu gotówki - według rożnych szacunków - kosztuje gospodarkę rocznie od 1,8 do nawet 2 proc. PKB.  

Wykluczenie finansowe jest w Polsce problemem, choć w związku z wypłatami 500+ za pośrednictwem banków więcej ludzi założyło sobie ROR-y. Nadal jednak nie ma ich ponad 10 proc. dorosłych obywateli. Co więcej, o gotówkę wcale nie jest tak łatwo - sami przedstawiciele NBP podają, że w co najmniej kilku procentach polskich gmin nie ma ani jednego bankomatu. W związku z tym kłopot z wypłatą gotówki ma ponad 2 mln polskich obywateli. Złoty CBDC mógłby im po prostu pomóc oszczędzić czas i pieniądze na wyprawach do miast i miasteczek i mógłby być dla nich bardziej bezpieczny.  

Szara strefa - według różnych szacunków - obejmuje co najmniej kilkanaście procent polskiego PKB. Wprowadzenie cyfrowego pieniądza mogłoby stworzyć dodatkową presję na jej ograniczanie. 

To pewnie nie są argumenty, które mogłyby przekonać NBP, jednak są inne, którym zapewne będzie musiał ulec. Choć prace nad "detalicznym" CBDC w wielu krajach są już bardzo zaawansowane, najbardziej prawdopodobne jest, że najpierw powszechnie zastosowany zostanie cyfrowy pieniądz "hurtowy". Będzie on służył do rozliczeń międzynarodowych, transakcji pomiędzy bankami, banków centralnych z instytucjami komercyjnymi, dużych płatności transgranicznych.

Jeśli "hurtowy" CBDC stanie się standardem np. w strefie euro, to żaden bank centralny nie będzie mógł nie mieć infrastruktury do jego obsługi. Sekwencja zdarzeń może być taka, jak z wprowadzaniem euro. Przez dwa lata służyło wyłącznie do rozliczeń w sektorze profesjonalnym, a potem trafiło do kieszeni ludzi. W ten sposób CBDC do naszych kieszeni również trafi. Tylko - czy do kieszeni?

Jacek Ramotowski

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: waluty | rynek walutowy | cyfrowy pieniądz | bank centralny | Fed | USA
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »