Interwencje lekiem na dług i inflację
Narodowy Bank Polski interwencjami na rynku walutowym stara się zmniejszyć inflację i bronić przed wzrostem zadłużenia powyżej 55 proc. PKB. Choć do rekordu słabości naszej waluty jeszcze daleko, taniejący złoty stwarza coraz większe problemy.
Trwająca od połowy maja fala osłabienia złotego, sięgająca prawie 14 proc. w odniesieniu do euro jest trzecią pod względem wielkości w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Deprecjacja naszej waluty ma miejsce zawsze, gdy na globalnych rynkach finansowych mamy do czynienia z poważniejszymi zawirowaniami. Po internetowym krachu złoty od połowy 2001 r. do marca 2004 r. osłabił się wobec euro o 47 proc. Od lipca 2008 r do lutego 2009 r. stracił na wartości niemal 54 proc.
Teraz jednak do działania przystąpił Narodowy Bank Polski podejmując interwencje na rynku walutowym w celu umocnienia złotego. To druga taka próba od czasu wprowadzenia płynnego kursu naszej waluty w 2000 r. W pierwszych dniach kwietnia 2010 r. bank centralny interweniował by złotego osłabić.
Obecnie jego działania idą w przeciwnym kierunku i są jednak o wiele bardziej zdecydowane oraz mają charakter bardziej trwały. Zasadne staje się więc pytanie o to, co leżało u podstaw takiej decyzji. Tym bardziej, że kurs euro do złotego znajduje się na poziomie o 8,5 proc. niższym niż w lutym 2009 r., gdy był rekordowo słaby i o 14 proc. mocniejszy niż wiosną 2010 r., gdy NBP starał się go osłabić. Różnice są ewidentne.
W kwietniu 2010 r. inflacja wyniosła 2,4 proc. i na podobnie niskim poziomie utrzymywała się przez kilka miesięcy. Polska gospodarka zaczynała zaś powoli wychodzić ze spowolnienia, a tempo wzrostu PKB sięgało 1,2 proc. Dlaczego więc bank centralny postanowił interweniować właśnie przy obecnych parametrach i to przy zapewnieniach rządu, że nie ma żadnych zagrożeń ani dla stanu naszej gospodarki, ani kondycji finansów państwa. Dwa powody są ewidentne. Inflacja od marca 2011 przekracza 4 proc., osiągając poziom najwyższy od jesieni 2008 r. Jak do tej pory podwyżki stóp procentowych nie powstrzymały presji na wzrost cen. Słaby złoty tę presję jeszcze mocniej podsyca.
Zewnętrzny charakter zjawisk inflacyjnych w połączeniu z osłabieniem naszej waluty, stanowiącym dodatkowy kanał importu inflacji powodują, że tradycyjne narzędzia polityki pieniężnej nie są w stanie utrzymać inflacji w ryzach. Sytuacja jest tym trudniejsza, że wzrost inflacji powinien pobudzać Radę Polityki Pieniężnej do dalszego podwyższania stóp procentowych.
Wyższe stopy umacniając złotego mogłyby złagodzić presję inflacyjną, ale płynęłyby też hamująco na kondycję gospodarki, dla której perspektywy i tak są nie najlepsze. NBP stanął więc przed dylematem wyjścia z tego zaklętego kręgu. A wyjściem mogą być właśnie działania zmierzające do umocnienia naszej waluty.
Drugi, niemniej poważny powód to niedopuszczenie do tego, by w wyniku osłabienia złotego dług publiczny nie przekroczył na koniec roku krytycznego poziomu 55 proc. PKB. Gdyby tak się stało, budżet na kolejny rok musiałby zakładać obniżenie poziomu zadłużenia, co oznaczałoby cięcia wydatków, między innymi zamrożenie płac w sektorze budżetowym, zmniejszenie waloryzacji rent i emerytur oraz podwyżkę podatków. A takie zagrożenie staje się coraz bardziej realne.
Trudno się więc dziwić, że NBP wraz z Ministerstwem Finansów w ostatnich tygodniach podejmuje coraz bardziej intensywne działania na rynku walutowym, mające na celu umocnienie złotego. Warto zauważyć, że tym samym nasz bank centralny znalazł się w sytuacji odmiennej niż większość głównych banków centralnych świata, które starają się nie dopuścić do umocnienia się swych walut.
Sytuację dodatkowo komplikuje fakt, że perspektywa osłabienia tempa wzrostu gospodarczego, czy wręcz zagrożenie kolejną falą recesji gospodarczej na świecie, sugerowałaby, że słaby złoty pozwoliłby naszej gospodarce z tych zawirowań wyjść obronną ręką, podobnie, jak stało się w latach 2008-2010. Wówczas słabość naszej waluty, wspomagająca eksport, spowodowała, że Polska nie tylko uniknęła recesji, ale zyskała miano zielonej wyspy na tle kurczących się gospodarek większości krajów Europy i świata.
W obecnych warunkach powtórka tego scenariusza może być trudniejsza do przeprowadzenia, ale też może nie być aż tak konieczna. W pierwszym kwartale 2009 r., gdy tempo wzrostu gospodarczego spadło do 0,8 proc., kurs euro mieścił się w przedziale 4,4-4,9 zł. Pod koniec września 2011 r. zbliżył się do dolnej granicy tego przedziału, a dynamika naszej gospodarki wciąż trzyma się powyżej 4 proc. i wszystko wskazuje na to, że poważniejsza zapaść nam nie grozi.
Najbardziej pesymistyczne prognozy wskazują na możliwość spowolnienia tempa wzrostu PKB do 2-3 proc. w przyszłym roku. Wraz ze spadkiem tego tempa powinna zmniejszać się także presja inflacyjna, a interwencyjna determinacja Narodowego Banku Polskiego, zmierzająca do umocnienia złotego powinna zmaleć po nowym roku, gdy 55-proc. udział długu publicznego w PKB nie będzie już straszył koniecznością wprowadzenia drastycznych oszczędności budżetowych.
Roman Przasnyski
Niniejszy dokument jest materiałem informacyjnym. Nie powinien być rozumiany jako materiał o charakterze doradczym oraz jako podstawa do podejmowania decyzji inwestycyjnych. Wszystkie opinie i prognozy przedstawione w niniejszym opracowaniu są jedynie wyrazem opinii autorów w dniu publikacji i mogą ulec zmianie bez zapowiedzi. Open Finance nie ponosi odpowiedzialności za jakiekolwiek decyzje inwestycyjne podjęte na podstawie niniejszego opracowania.