Prognoza: Stopy procentowe będą obniżone?
Większość ekonomistów nie spodziewa się obniżenia stóp procentowych po dwudniowym posiedzeniu Rady Polityki Pieniężnej, które zakończy się jutro. W ich zgodnej opinii bank centralny będzie w najbliższych miesiącach starał się utrzymywać notowania euro na poziomie 4,50 zł.
Niektórzy analitycy nie wykluczają obniżki podstawowej stopy procentowej (referencyjnej) z 0,1 proc. do zera, choć raczej nie w styczniu, a bardziej pod koniec pierwszego kwartału. Prawdopodobieństwo takiego ruchu wzrosło w momencie, gdy GUS ogłosił, że inflacja w Polsce spadła między listopadem, a grudniem 2020 roku z 3 do 2,3 proc.
Sam prezes NBP Adam Glapiński w niedawnym wywiadzie ewentualny wniosek o obniżkę stóp procentowych uzależnił jednak od marcowej projekcji makroekonomicznej. Powodem kolejnego poluzowania polityki pieniężnej mogłoby być zbyt wolne tempo wychodzenia gospodarki z kryzysu pandemicznego.
W tak zwanych scenariuszach bazowych ekonomiści rynkowi spodziewają się raczej stabilizacji stóp procentowych w najbliższych kwartałach.
Obniżki stóp do zera nie przewidują między innymi analitycy Danske Banku i Citi Handlowego. Ci drudzy mówią nawet o prawdopodobnym podniesieniu stóp procentowych, ale dopiero w drugiej połowie 2022 roku.
Zaostrzanie polityki pieniężnej od listopada 2022 roku przewidują także eksperci z Credit Agricole, ale ich zdaniem najpierw nastąpi - i to już w najbliższym czasie - zredukowanie stopy referencyjnej do zera.
Przypominają, że prezes NBP ma wystarczające poparcie wśród członków RPP, niezbędne dla przeforsowania wniosku o obniżkę stóp procentowych. Jednym z jej zwolenników jest Jerzy Żyżyński.
- Nie wykluczałbym redukcji stóp procentowych w tym roku, ponieważ powinniśmy się chyba dostosowywać do tego co dzieje się w Europie. W wielu krajach stopy są ujemne, ale myślę, że do takiego poziomu byśmy nie doszli. Zerowe stopy przez jakiś czas są jednak możliwe. Na posiedzeniach RPP były już o tym dyskusje - ujawnił Żyżyński.
W zeszłym tygodniu prezes Glapiński poinformował, że od połowy grudnia NBP kupuje waluty obce i w ten sposób osłabia złotego. Deprecjacja krajowej waluty - korzystna dla eksporterów - ma pomóc gospodarce. Ekonomiści Citi Handlowego szacują, że łączna skala interwencji banku centralnego tylko w ubiegłym miesiącu wyniosła około 7 miliardów dolarów.
Ich zdaniem, do największej interwencji doszło 30 grudnia. Warto tu przypomnieć, że w Sylwestra przed południem za euro płacono więcej niż 4,61 zł, za dolara ponad 3,75 zł, za franka szwajcarskiego - 4,26 zł, a za funta brytyjskiego -5,12 zł. W wypadku euro, franka i funta były to kursy najwyższe od końca października 2020 roku, natomiast dolar osiągnął pułap z końca listopada.
Dziś rano za wszystkie cztery główne waluty płacono kilka groszy mniej niż 31 grudnia. Cały 2020 rok był nieudany dla złotego. Rok temu euro kosztowało 4,25 zł, co oznacza, że było o 27 groszy tańsze niż teraz. Dziś za euro płaci się około 4,52 zł, tymczasem w latach 2010-19 kurs tej waluty tylko incydentalnie przekraczał granicę 4,50 zł.
Ekonomiści z Danske Banku uważają, że NBP będzie dążył do utrzymania notowań euro na obecnym poziomie do czasu zakończenia kryzysu, czyli co najmniej do połowy lata. Następnie, gdy zaczynie się globalne ożywienie gospodarcze, euro spadnie z 4,50 do 4,40 zł w ciągu sześciu miesięcy i do 4,35 zł w ciągu dwunastu miesięcy.
Także eksperci z Credit Agricole są zdania, że NBP będzie chciał przez cały pierwszy kwartał utrzymywać euro powyżej granicy 4,50 zł. Wszystko wskazuje na to, że szefostwo NBP jest przywiązane do takiego właśnie kursu wspólnej waluty. Członkini RPP Grażyny Ancyparowicz oświadczyła ostatnio, że optymalna dla wsparcia polskiej gospodarki wartość euro to 4,50 lub więcej.
Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze