Dr Faliński: Obecny rząd nie zniesie zakazu handlu w niedziele, nawet jeśli takie będą oczekiwania obywateli

W tym roku zamiast dwóch handlowych niedziel w miesiącu jest jedna. W przyszłym roku będziemy je mieli jeszcze rzadziej. Na razie zwolenników tego rozwiązania jest tylu, ilu przeciwników. Zaostrzenia mogą zwiększyć liczbę niechętnych. Ale na poluzowanie restrykcji nie ma co liczyć.

Głos obywateli jest bez znaczenia. Nieważny jest też bilans zysków i strat. Tutaj liczy się tylko polityka. Rząd wprowadził ustawę pod naciskiem związkowców i nieprędko wycofa się z tego ruchu. O problemach z liberalizacją niedzielnego handlu mówi dr Maria Andrzej Faliński, prezes Stowarzyszenia Forum Dialogu Gospodarczego, dyrektor generalny Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji w latach 2000-2017.

MondayNews.pl: W 2018 r. były dwie niedziele handlowe w miesiącu. Teraz jest jedna. W 2020 r. zostaną tylko cztery (obok niedziel przed Wielkanocą i Bożym Narodzeniem). Do tej pory nie było widać oporu społecznego. Czy jednak nie pojawi się on ze względu na bardziej rygorystyczne rozwiązania?

Dr Faliński: - Dotychczas odpowiednio prowadzona działalność informacyjna, rekompensacja i marketing przyzwyczajały konsumentów do ograniczeń. Jednak wyniki badań pokazują, że zwolennicy i przeciwnicy zakazu dzielą się mniej więcej po połowie. Konsumenci zmienili swoje postawy i zaczęli kupować produkty na zapas. W efekcie tracą najmniejsze sklepy, a zyskują przede wszystkim dyskonty. To zjawisko znane z doświadczeń innych krajów, a najlepszym przykładem są Węgry, gdzie struktura rynku przypomina nasze krajowe podwórko.

Reklama

Jak obowiązujące dotychczas przepisy wpłynęły na konsumentów?

- Klienci formalnie zyskali. Szczególnie ci, którzy korzystają z dyskontów, supermarketów czy hipermarketów. Zaczęli się odzwyczajać od małych, lokalnych sklepów, traktując je jako miejsce uzupełniające czy ratunkowe. Większość sprzedaży przeniosła się do sieci organizujących promocje, a Polacy przestali chodzić w niedziele na zakupy. Wzrosła natomiast świadomość konsumencka, co przejawia się w częstszym przeglądaniu gazetek online i offline, a także w bacznym śledzeniu reklam z atrakcyjnymi ofertami. To jaśniejsza strona zakazu. Krótko mówiąc, doszło do samodzielnej edukacji.

Polacy w takim razie zyskali, ale czy nowe, coraz bardziej restrykcyjne zakazy nie spowodują narastającej niechęci do takich regulacji?

- Na razie opinie klientów są podzielone, ale już pojawił się dyskomfort konsumencki. Dotyczy to przede wszystkim tej części nabywców, którzy ze względu na organizację pracy czy przyzwyczajenia cenili sobie niedzielne zakupy. Zostaną bowiem całkowicie pozbawieni tej możliwości. Sieci handlowe chcą za wszelką cenę utrzymać wysoką sprzedaż, więc nowe przepisy nie są jeszcze odczuwalne dla kieszeni. Ale co się stanie, kiedy skończy się dobra koniunktura? Właśnie dochodzimy do tego momentu, który może zakończyć etap niskich, często promocyjnych cen. Jednak na zmianę podejścia rządzących nie ma wielkich szans.

Na Węgrzech zakaz przetrwał tylko 13 miesięcy, a zniesiono go pod wpływem rozwścieczonych obywateli. Jak to może wyglądać w Polsce?

- Tam występują inne zwyczaje. Sobota to spotkania towarzyskie i inne rozrywki, a niedziela to dzień zakupów. W Polsce pracujemy ciężej, mamy inny styl spędzania tego czasu, a stopniowo wprowadzane ograniczenia do tej pory nie były dolegliwe. Ale także u nas dojdzie wkrótce do niechęci i protestów przeciwko całkowitemu zakazowi. Już ograniczenie handlu do jednej niedzieli w miesiącu spowoduje widoczny opór społeczeństwa, ponieważ utrudni codzienne życie. I nie ma to związku z żadnymi ideologiami, nawet jeśli za takim rozwiązaniem stoją argumenty pracownicze.

Wprowadzając wolne od zakupów niedziele, argumentowano, że dzięki temu wierni będą koncentrować się na nabożeństwach, a wszyscy obywatele spędzać więcej czasu na życiu rodzinnym i wypoczynku. Może to zapobiegnie wzrostowi niechęci?

- Do buntu konsumentów dojdzie niezależnie od ich światopoglądu. Kwestie religijne są tu drugorzędne. Ci, którzy odwiedzają kościoły, później ruszają na zakupy. Z tego stworzyli problem ostentacyjnie religijni działacze związkowi. W świecie handlu wyznanie nie ma znaczenia. Można społeczeństwo odzwyczajać od przyjętego stylu życia, ale w końcu odczuje ono takie działania jako pewnego rodzaju deprywację czy dyskomfort. Pomysł ograniczeń sprawdził się w okresie dobrej koniunktury światowej, ale to złe rozwiązanie. Zaostrzenie restrykcji połączone z końcem gospodarczej prosperity pokaże negatywne skutki takich posunięć. Odczują je zarówno konsumenci, jak i rynek pracy.

Czy i kiedy władze mogłyby podjąć decyzję o cofnięciu zakazu? Czy to realny scenariusz?

- Do momentu, w którym mamy obecny rząd, poddany wpływom NSZZ "Solidarność" i jego postulatom, to raczej niemożliwe do wykonania. Wpływa na to silnie lewicowa narracja połączona z populistycznymi hasłami dotyczącymi rodziny, narodu i wiary. Do tego dochodzi potępienie zagranicznego kapitału, choć właśnie on najbardziej korzysta z tego zakazu, niestety kosztem niewielkich polskich przedsiębiorców.

A jeśli dojdzie do zmiany rządu? Czy wtedy szanse się zwiększą?

- Nawet jeśli stery przejmie dzisiejsza opozycja, do szybkiego zniesienia zakazu handlu w niedziele nie dojdzie. Takie działania muszą się wiązać z programem kompensującym zmiany pracownikom. To efekt utwardzenia pozycji zarówno związkowców, jak i zarządów sieci handlowych. Nie skorzystano z innych propozycji, jak podniesienie płac za niedzielną pracę. Niektórzy liczyli na to, że - tak jak w przypadku podatku od sieci handlowych - zareaguje Bruksela. Jednak kwestie czasu pracy pozostają w gestii rządów krajowych. Potencjalnie można zaproponować właśnie wyższe wynagrodzenia i zapewnić podstawy prawne do negocjacji świątecznych regulaminów płacowych, uwzględniających atrakcyjne pensje, także w przypadku pracowników czasowych. W ten sposób zainteresowani nie czuliby się pokrzywdzeni. Ale to długa i niepewna droga do pokonania.

Zapewne trzeba będzie negocjować ze związkowcami? Czy to możliwe?

- Związki takie, jak NSZZ "Solidarność", będą zawsze bronić zakazu jak niepodległości. To dla nich kwestia tożsamościowa, istotna część legendy o obrońcach pracowników itd. Będą tłumaczyć, że rynek nie upadł, pensje wzrosły, a z zakupami nie ma żadnych problemów. Nie przyjmą natomiast żadnych argumentów przeciwnych. Są zafiksowani na celu, dopisując do niego ideologię, a każdy, kto ma inne zdanie, jest ich naturalnym wrogiem. A jeśli okaże się, że zniesienie tego zakazu będzie lepszym rozwiązaniem, to włączą argumenty światopoglądowe czy religijne. I zawsze znajdzie się biskup, który będzie grzmieć i straszyć Polaków piekłem. Tak to niestety u nas wygląda.

Pobierz darmowy program do rozliczeń PIT 2018

MondayNews
Dowiedz się więcej na temat: zakaz handlu w niedziele | handel w niedziele
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »