Matka wszystkich kryzysów rośnie na naszych oczach

Następny kryzys, do którego prowadzi nas obecna polityka fiskalna i monetarna połączy najgorsze skutki wszystkich dotychczasowych - inflację, recesję, bezrobocie oraz bankructwa zadłużonych rządów, przedsiębiorstw, banków i zwykłych ludzi - twierdzi Nouriel Roubini. Banki centralne znalazły się w pułapce, z której nie ma wyjścia. Kryzysowi nie zaradzą.

BIZNES INTERIA na Facebooku i jesteś na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami

Skąd taki pogląd, skoro niedawno Międzynarodowy Fundusz Walutowy zrewidował w górę prognozę wzrostu dla USA do 7 proc. w tym roku i 5 proc. w roku przyszłym? A bank centralny Fed wprawdzie dostrzega inflację ustanawiającą wieloletnie rekordy, ale wciąż uważa, że "w dużej mierze odzwierciedla (ona) czynniki przejściowe"? 

"Lata bardzo luźnej polityki fiskalnej i monetarnej skierowały globalną gospodarkę na tory (prowadzące do) powolnej katastrofy tego wraku pociągu" - odpowiada Nouriel Roubini na stronach Project Syndicate. Przypomnijmy, że profesor ekonomii w Stern School of Business na Uniwersytecie Nowojorskim nosi przydomek "Doktor Zagłada", gdyż był prawdopodobnie pierwszym ekonomistą, który przewidział wielki globalny kryzys finansowy z lat 2007-9.

Reklama

Matka wszystkich kryzysów

Oczywiście - ultrałagodna polityka monetarna oraz ogromne wydatki rządów na ratowanie gospodarek w obliczu pandemii podbiją na krótką metę wzrost - to paliwo wciąż zasila wrak pociągu. Na dłuższą metę jednak będziemy mieli kryzys - matkę wszystkich kryzysów. Skumuluje w jednym wszystkie poprzednie dramatyczne przyczyny i skutki, do jakich doszło w czasach zapaści gospodarczej począwszy od lat 70. zeszłego stulecia.    

"Kiedy nadejdzie krach, stagflacja lat 70. zostanie połączona z narastającym spiralą kryzysów zadłużeniowych ery po 2008 roku" - napisał Nouriel Roubini.

Co takiego zdarzyło się w latach 70. zeszłego wieku? Kryzys wywołany został przez nagle embargo na dostawy ropy wprowadzone przez państwa arabskie dla krajów Zachodu za to, że poparły Izrael w wojnie Jom Kipur w 1973 roku. Ropa naftowa podrożała kilkanaście razy, a zatem był to ogromny szok po stronie podaży. I właśnie obecna luźna polityka fiskalna i monetarna spotyka się także z szokami podażowymi. Są one skutkiem zakłóceń w łańcuchach dostaw wskutek pandemii i wciąż niezażegnanych napięć handlowych pomiędzy USA i Chinami.

Amerykańskie sankcje gospodarcze nakładane na Chiny i chińskie retorsje zaczynają tworzyć podział świata na dwa osobne gospodarcze obiegi. "Nowe reguły gry zasadniczo zmuszają firmy do wyboru między dostępem do chińskiego rynku lub do amerykańskiego rynku" - napisali w niedawnym raporcie Mary Lovely i Jeffrey Schott, badacze jednego z najbardziej prestiżowych ośrodków Peterson Institute for International Economics (PIIE) w Waszyngtonie. Nouriel Roubini uważa, że grozi to fragmentacją globalnej gospodarki.

"Takie wstrząsy (podażowe) mogą wynikać z protekcjonizmu, starzenia się społeczeństw w gospodarkach rozwiniętych i wschodzących, ograniczeń imigracyjnych w gospodarkach rozwiniętych, przeniesienia produkcji do regionów o wysokich kosztach lub bałkanizacji globalnych łańcuchów dostaw" - napisał słynny ekonomista.



"Jeśli dodamy do tego coraz częstsze cyberataki na infrastrukturę krytyczną oraz społeczny i polityczny sprzeciw wobec nierówności - recepta na zakłócenia makroekonomiczne jest kompletna" - dodał.

Jakie były skutki kryzysu lat 70. zeszłego wieku?

Stagflacja, czyli bardzo wysoka inflacja i głęboka recesja. I właśnie teraz pociąg o nazwie światowa gospodarka toczy się po takich torach, jak pół wieku temu. Dosypywanie pieniędzy przez rządy i banki centralne będzie napędzać wzrost cen konsumpcyjnych, tworząc warunki do nadejścia stagflacji gdy tylko nastąpią kolejne negatywne wstrząsy podażowe. Choćby takie, jak obecnie na rynku mikroprocesorów.

"(...) mieszanka luźnej polityki gospodarczej i negatywnych wstrząsów podażowych grozi raczej wywołaniem inflacji niż deflacją" - twierdzi Nouriel Roubini dodając, że niska inflacja czy nawet deflacja po wielkim globalnym kryzysie finansowym była skutkiem skurczenia się popytu.


Ale gdybyśmy tylko mieli mieć taki kryzys jak pół wieku temu, ze stagflacją - to jeszcze pół biedy. Bo wtedy nie doszło do kryzysu zadłużenia, takiego jak po ostatnim wielkim kryzysie finansowym. Tymczasem teraz równocześnie mogą wystąpić obydwa kryzysy na raz. Zadłużenie rządów rośnie w błyskawicznym tempie. W USA przekroczyło już 100 proc. PKB i jest takie, jak po II wojnie światowej, największe w historii tego kraju.

Wprawdzie mnóstwo pomocy publicznej trafiło bezpośrednio do ludzi, więc gospodarstwa domowe w czasie pandemii nie zwiększały zadłużenia, ale oprócz długów rządowych rosną długi przedsiębiorstw. Banki centralne ruszyły na ratunek rządom i kupowały, czyli monetyzowały ich długi, bo nie miały wyboru. W przeciwnym razie państwa już by bankrutowały.    

"(...) banki centralne faktycznie straciły swoją niezależność, ponieważ nie miały innego wyboru, jak zmonetyzować ogromne deficyty fiskalne, aby zapobiec kryzysowi zadłużenia" - napisał Nouriel Roubini.


Banki centralne znalazły się w ten sposób w pułapce zadłużenia, ale dopiero kiedy inflacja okaże się wysoka staną przed prawdziwym dylematem. Jeśli zaczną wycofywać się z  niekonwencjonalnej polityki monetarnej i podnosić stopy procentowe, żeby zwalczać inflację, zaryzykują wywołanie ogromnego kryzysu zadłużenia i głębokiej recesji. Jeśli natomiast utrzymają luźną politykę pieniężną, ryzykują dwucyfrową inflację połączoną z recesją o ile gospodarką nadal będą wstrząsać szoki podażowe.

Nouriel Roubini przypomina, jak prezes Fed Paul Volcker w latach 1980-82 podniósł stopy procentowe, aby walczyć z inflacją. Skutkiem tego była poważna recesja w USA oraz kryzys zadłużenia i "stracona dekada" dla Ameryki Łacińskiej, gdyż państwa tego regionu zaciągały długi w dolarach. A teraz globalne wskaźniki zadłużenia są prawie trzy razy wyższe niż wtedy.

"(...) każda polityka antyinflacyjna prowadziłaby raczej do depresji niż do poważnej recesji" - napisał.

Druga możliwość, jaką mają banki centralne, to machnąć ręką na inflację i utrzymywać luźną politykę pieniężną w nieskończoność. Na razie luźna polityka monetarna i fiskalna napędzają bańki aktywów i rynek kredytów. Widać już sygnały ostrzegawcze, na przykład takie jak wysokie wskaźniki ceny do zysków notowanych spółek, niskie premie z tytułu ryzyka kapitałowego, zawyżone ceny mieszkań i spółek technologicznych, "irracjonalny entuzjazm" wokół spółek specjalnego przeznaczenia zajmujących się przejęciami (SPAC), spekulacje na rynkach kryptowalut, na rynku zadłużenia korporacyjnego, zabezpieczonych zobowiązań kredytowych, private equity, rozgrzany do czerwoności i niekontrolowany handel detaliczny na giełdach.

"W pewnym momencie boom ten zakończy się momentem Minsky'ego (Hyman Minsky zajmował się badaniem ryzyka na rynku kapitałowym i mechanizmów kryzysów finansowych, chodzi tu o nagłą utratę zaufania - red.), a zacieśniona polityka monetarna wywoła krach" - przewiduje Nouriel Roubini.


Utrzymywanie luźnej polityki monetarnej może jeszcze bardziej rozgrzać i tak już potężne bańki spekulacyjne, ale czy może zapobiec głębokiej recesji i kryzysowi zadłużenia? Wątpliwe, bo o ile nominalny dług rządowy o stałym oprocentowaniu w gospodarkach rozwiniętych może zostać częściowo zlikwidowany przez wysoką inflację (jak stało się to w latach 70.), wcale nie stanie się tak z długiem gospodarek wschodzących denominowanym w walutach obcych (jak w latach 70. w państwach Ameryki Łacińskiej). Wiele z tych rządów będzie musiało nie wywiązać się ze zobowiązań i zrestrukturyzować swoje długi - uważa ekonomista.

Koszty odłożone w czasie

Podobnie - jak po globalnym kryzysie finansowym - będzie z długami sektora prywatnego w gospodarkach rozwiniętych. Spready papierów korporacyjnych w stosunku do obligacji rządowych wzrosną, wywołując reakcję łańcuchową niewypłacalności. Wysoko zadłużone korporacje i ich wierzyciele z sektora bankowości cienia zbankrutują pierwsi, a wkrótce potem upadną zadłużone gospodarstwa domowe i banki, które je finansują.

Gdy stopy procentowe banków centralnych pozostaną daleko za inflacją realne długoterminowe koszty kredytu mogą początkowo spaść. Jednak z biegiem czasu koszty te wzrosną z trzech powodów.

"Po pierwsze, wyższe zadłużenie publiczne i prywatne powiększy spready między państwowymi i prywatnymi stopami procentowymi. Po drugie, rosnąca inflacja i pogłębiająca się niepewność spowodują wzrost premii za ryzyko inflacyjne. I po trzecie, rosnący wskaźnik nędzy - suma inflacji i stopy bezrobocia - w końcu zażąda <momentu Volckera>" - napisał Nouriel Roubini.

Ale rządy, które zadłużyły się podczas pandemii będą "na wpół niewypłacalne". Nie będą zdolne do ratowania banków, korporacji i gospodarstw domowych. Sytuacja z lat 2009-12, do jakiej doszło w strefie euro, powtórzy się na całym świecie.

"Przed nami zatem najgorsze ze stagflacyjnych lat 70. i okresu 2007-10" - napisał ekonomista.

"Pytanie nie brzmi czy, ale kiedy" - dodał.

Jacek Ramotowski, Interia.pl

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: kryzys gospodarczy | Nouriel Roubini
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »