Repolonizować banki czy okiełznać je inaczej?

Od pewnego czasu, raz po raz, powraca pomysł repolonizacji banków. Niestety, nie towarzyszy mu podanie choćby zarysu planu, jak miałoby to przebiegać i do czego w finalnym efekcie doprowadzić. Nie został też przedstawiony docelowy, optymalny według pomysłodawców, obraz polskiej bankowości.

Ograniczono się jedynie do mglistego określenia, że udział kapitału polskiego powinien wynosić ponad 50 proc. Czy ma to być 90 proc., czy wystarczy 51, tego nie wiemy.

Pomysły w tym duchu są najgłośniej artykułowane przez przedstawicieli PiS-u. Zarzuca się dość często tej partii, mającej być alternatywą dla nieudolnych rządów Platformy, brak pomysłów na gospodarkę. Rzeczywiście proponowane przez to środowisko rozwiązania nierzadko przywodzą na myśl socjalizm w najczarniejszym wydaniu. W związku z tym, że nie przedstawiono szczegółów technicznych przeprowadzenia operacji repolonizacji bankowości, zastanówmy się, jakby to mogło wyglądać.

Reklama

Najlepsza nacjonalizacja?

Najprostszy sposób, to nabywanie za środki publiczne udziałów w bankach komercyjnych należących do zagranicznych właścicieli. Czyli nacjonalizacja. Pytanie, kto miałby decydować i według jakich kryteriów, o adresatach, do których skierowana byłaby propozycja odkupu udziałów? Skoro miałyby być wydatkowane środki publiczne, decydowałby urzędnik. W jakim stopniu można obdarzać urzędnika, a biorąc pod uwagę sumy, którymi by obracano - zespół urzędników, zaufaniem w działalności bankowej? Jeśli podjęliby oni korzystne decyzje i kupili właściwe akcje po korzystnej cenie, co z czasem przyniosłoby zysk, oznaczałoby to, że zakwestionowano by kompetencje banków komercyjnych, sowicie wynagradzających swoich specjalistów za dzielenie się tajemną wiedzą bankową. Niestety, finał byłby zapewne inny. Zakupy urzędników byłyby albo przypadkowe, albo jak zwykle w takich przypadkach obarczone korupcją. Jeśli uznano by, że jednak szczebel urzędniczy jest za niski na podejmowanie tak strategicznych decyzji jak polonizowanie sektora bankowego, musiałyby one być skierowane wyżej, na szczebel polityczny. Zadecydowałby premier (w tym przypadku Jarosław Kaczyński), wraz z doradcami.

Błędne koło decyzji

Z góry wiadomo, że decyzje podejmowane w ten sposób są błędne. Przykładów mamy aż nadto. Wpisuje się też w to bankowość. Najpierw ją prywatyzowaliśmy, teraz będziemy nacjonalizować. Najpierw decyzją polityczną utworzono fundusze emerytalne, z perspektywą działania przynajmniej przez trzy pokolenia, a już po czternastu latach je zlikwidowano. Była rejonizacja i 16 kas chorych, zlikwidowano je, utworzono NFZ. Teraz znów słychać ze strony PiS o potrzebie dzielenia NFZ. Politycy tak wiele razy skompromitowali się decyzjami gospodarczymi, co chwilę zmieniając kierunek o 180 stopni, że powinni nauczyć się stronić od formułowania rewolucyjnych postulatów. Pozornym wyjściem z sytuacji byłoby zwrócenie się do niezależnych ekspertów, firm konsultingowych, które za sowitym wynagrodzeniem wskazałyby co, kiedy i za ile należy kupować. Ale Polacy mają już przecież pewne doświadczenia ze współpracy kół rządowych z "niezależnymi" ekspertami i firmami konsultingowymi. Z największym rozmachem ta współpraca rozwijała się podczas masowej prywatyzacji. Niezależnie od tego, kto decydowałby o zakupach, z doradztwem czy bez, stawiam tezę, że okazałoby się, że o ile prywatyzując sektor bankowy dokonaliśmy tego oddając rynek za półdarmo, o tyle obecnie kupilibyśmy udziały przynajmniej dwukrotnie przepłacając.

W imię dobra gospodarki?

Można się zastanowić, jakie są powody ogłaszania podobnych projektów? Na pierwszy plan wysuwana jest przede wszystkim troska o bezpieczeństwo polskiej gospodarki. Zagraniczne banki rzekomo manipulują akcją kredytową w odniesieniu do polskich przedsiębiorców. Przypuszcza się, że w tym procederze mogą działać ręka w rękę z firmami wywodzącymi się z ich rodzimych krajów, a skutkiem tej działalności ma być usunięcie polskiej konkurencji. Przyjmijmy na chwilę za dobrą monetę, ten nieco spiskowy punkt widzenia. W oficjalnym przekazie takie działanie nie byłoby oczywiście nazywane spiskiem, lecz zwykłą współpracą, w której bank wspomaga swojego klienta całą swoją wiedzą i możliwościami, w celu wspólnego osiągnięcia korzyści. Czy powinniśmy się dziwić, że obywatele tego samego państwa, odnoszą się do siebie z większą przychylnością, niż do przedstawicieli innych nacji, zwłaszcza na cudzym terenie?

Wydaje się to naturalne. Jednak przedstawiony punkt widzenia ma pewną słabość. Milcząco zakłada, że polski przedsiębiorca rywalizujący na rynku, dajmy na to z firmą niemiecką, będzie miał konto bankowe i otwarte linie kredytowe, czy też będzie ubiegał się o kredyt na dane przedsięwzięcie, także w banku niemieckim, który przyjęliśmy, że sprzyja niemieckim firmom. Tak jednak nie musi być. Polski przedsiębiorca nie jest skazany na niemiecki bank. Może współpracować z bankami, których właściciele wywodzą się z innych państw.

Bezpieczne zagraniczne przystanie

Ten kontrargument jednak upada, jeśli przyjmiemy, że wszyscy obcy działają w zmowie. W takim przypadku - na układy nie ma rady. Jednak taki sposób postrzegania świata nie może cechować osób krytycznie analizujących sytuację. Istnieją jeszcze przecież, choć nieliczne, banki polskie. Innym przytaczanym ważkim argumentem przemawiającym za repolonizacją banków są transfery zysków za granicę, dokonywane przez obce banki. Taka sytuacja rzeczywiście ma miejsce. Jaskrawo uwidoczniło się to podczas kryzysu finansowego. Czy jednak remedium na ten stan rzeczy tkwi jedynie w spolonizowaniu banków? Transfery zysków nie są tylko przypadłością branży bankowej. Także najbogatsi Polacy mają aktywa ulokowane w państwach zachodnich. Czynią tak dla bezpieczeństwa. W niestabilnym rejonie można robić ryzykowne interesy, inkasując nadzwyczajny zysk, natomiast na miejsce przechowywania bogactwa wybiera się lokalizacje zapewniające jak największy stopień bezpieczeństwa.

Niedobory narodowej solidarności

Co zatem państwo winno czynić? Postarać się, aby banki płaciły podatki adekwatne do skali działalności. Wiemy, że ceny usług bankowych w Polsce są zdecydowanie wyższe niż na Zachodzie. Należy też wprowadzić podatek od transferów. Będzie to element, który banki będą musiały wziąć pod uwagę, zanim postanowią wytransferować zysk. Jeśli pomimo tego (po opłaceniu podatków) zdecydują się przelać zysk do innych państw, nie możemy im tego zabronić. Gdybyśmy stworzyli wolną gospodarkę, w której wypracowane byłyby mechanizmy pozyskiwania od działających podmiotów gospodarczych należnych opłat, w proporcjonalnej wysokości do zakresu ich działalności, z całą pewnością kraj dynamicznie by się rozwijał, niezależnie od tego, kto byłby właścicielem przedsiębiorstw (tak jednak w tej chwili nie jest).

Można zadać pytanie dlaczego pomimo rzekomego złego traktowania polskich przedsiębiorców, decydują się oni na współpracę z zagranicznymi bankami.

Gdyby polskie banki przedstawiły zdecydowanie korzystniejszą ofertę, to czy przedsiębiorcy by je wybrali? Jeśli tak się nie dzieje, to czy przyczyna tkwi w niemożności przedstawienia znacząco korzystniejszych produktów i zaoferowania wyższej jakości obsługi z powodu obiektywnych, równych dla wszystkich warunków rynkowych, czy też niedostatku solidarności narodowej prezentowanej przez kierownictwo polskich banków? Jaki jest powód, dla którego PiS chce zabiegać o przewagę polskiego kapitału w bankowości (obawiam się, że może być zdeterminowany dokonać tego bez względu na cenę)?

Lepszy - czyli nierynkowy?

Czy zamiarem jest, aby już na powrót polskie banki były zobowiązane do lepszego traktowania polskich przedsiębiorców poprzez udzielanie im kredytów na nierynkowych zasadach, tj. z niższym oprocentowaniem albo przy mniejszych zabezpieczeniach?

Zakończyłoby się to jak każde rozdzielnictwo dóbr deficytowych - trafiłyby do kręgu znajomych rozdającego. Także z punktu widzenia nowego właściciela banków, którym byłby Skarb Państwa - czyli my wszyscy obywatele polscy, oczekiwanie, że banki będą działać sponsorsko, godziłoby w interesy nas wszystkich. Państwo powinno się skupić przede wszystkim na tworzeniu równych warunków dla działalności gospodarczej i unikać angażowania się w dziedziny, na których się nie zna.

Tomasz Pióro

Autor jest wiceprezesem UPR, zawodowo zajmuje się zarządzaniem nieruchomościami

Gazeta Finansowa
Dowiedz się więcej na temat: bank | Niestety | KNF | sektor bankowy | NBP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »