Tereny po dawnych zakładach chemicznych. "Woda nie nadaje się do picia"

Tereny po dawnych Zakładach Chemicznych Zachem w Bydgoszczy to jedna z największych "bomb ekologicznych" w Polsce. Historia tego skażenia sięga połowy ubiegłego wieku, ale problem nie został rozwiązany do dzisiaj, mimo że zanieczyszczony obszar zamieszkują ludzie. Koszt przywrócenia terenów po Zachemie do stanu akceptowalnego może sięgać 2,65 mld złotych. Nie wiadomo jednak, kto miałby te pieniądze wyłożyć.

- Kiedy dostałem wyniki badania, to nie wierzyłem, że coś takiego w ogóle jest możliwe w Polsce: tak gigantyczne zanieczyszczenie i takimi substancjami, które nie występują nigdzie indziej w kraju, bo są związane z modelem produkcyjnym. Nie miałem też pojęcia, że można w tak nieodpowiedzialny i bezmyślny sposób prowadzić gospodarkę odpadową i ściekową. Czytałem w tych dokumentach z przerażeniem, że oni po prostu te wszystkie ścieki mieszali ze sobą i zrzucali do Wisły. Czytałem o tym, że składowiska odpadów nie mają żadnych uszczelnień - mówi dr hab. inż. prof. AGH Mariusz Czop z Wydziału Geologii, Geofizyki i Ochrony Środowiska Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie.

Naukowiec od ponad dekady bada oddziaływanie Zakładów Chemicznych Zachem na środowisko. W 2010 r. został zaproszony do współpracy przy projekcie badawczym prowadzonym przez firmę z Kielc, która wygrała rozpisany przez Zachem przetarg na opracowanie podsumowania z badań realizowanych na terenie Zakładów Chemicznych. Mariusz Czop zajął się wówczas modelowaniem hydro-geologicznym Zachemu.

Reklama

"Lista 80"

Problem skażenia terenów "pozachemowskich" to bardzo zawiły i obszerny temat. - Te zanieczyszczenia nie są od dziś, ani od wczoraj - mówi Interii Renata Włazik, mieszkanka bydgoskiego osiedla Łęgnowo-Wieś i założycielka facebook’owe grupy "Zachem bomba ekologiczna Bydgoszczy". Początki skażenia terenów, które obecnie są częścią terytorium miasta Bydgoszczy, sięgają czasów II wojny światowej. Wówczas w Puszczy Bydgoskiej powstała niemiecka fabryka zbrojeniowa D.A.G. Fabrik Bromberg, gdzie produkowano amunicję. Pod koniec wojny zaadoptowano do użytku część poniemieckiej infrastruktury. W 1948 roku powstały Zakłady Chemiczne Zachem, które zajmowały się produkcją wyrobów chemicznych.

W latach 1986-88 przeprowadzono badania migracji skażeń w rejonie Zakładów Chemicznych Zachem. - Ponad 3-letnie badania - jedyne jak dotąd kompleksowe - wykazały, że na tych terenach jest wiele źródeł skażenia związkami chemicznymi, które będą rozkładać się w przyrodzie setki lat, o ile w ogóle się rozłożą. Wykazały też, że co najmniej 30 proc. terenów Zachemu jest zanieczyszczone - mówi pani Renata. Jak dodaje, w raporcie z badań naukowcy rekomendowali zwiększenie monitoringu terenów zachemowskich.

"Należy zaprojektować i wykonać sieć otworów obserwacyjnych, umożliwiających kontrolę jakości wody w rejonach wszystkich składowisk odpadów poprodukcyjnych" - czytamy we wnioskach i zaleceniach ujętych w dokumentacji hydrogeologicznej, do której dotarła Interia.  

- Niestety, nie dość, że tego nie zrobiono, to zminimalizowano pobór próbek wody z piezometrów. (piezometr to wydrążony w ziemi otwór, który służby pobieraniu próbek wody, m.in. w celu przeprowadzania badań chemicznych - red.). W czasie badań prowadzonych w latach 80. na terenach Zachemu działało prawie sto pięćdziesiąt piezometrów. Kilka lat temu tych urządzeń było już tylko ok. 20, a próbki wody pobierano z małą częstotliwością i nie ze wszystkich - wylicza Renata Włazik. Podkreśla też, że teraz nikt nie uznaje tych badań, bo pochodzą z lat 80.

Zmiany w podejściu do problematyki ochrony środowiska przyniósł rok 89. W styczniu 1990 roku, w związku z uzgodnieniami przyjętymi podczas obrad Okrągłego Stołu, opublikowano tzw. "Listę 80", czyli zakładów najbardziej uciążliwych dla środowiska. Na tej liście znalazł się Zachem. - W okresie transformacji, kiedy zaczęto rozmawiać o kwestiach środowiskowych, to nie było pieniędzy na rozwiązywanie takich problemów. Przesuwano je na dalszy plan, bagatelizując nadal skutki. Gdyby podjęto wtedy działania naprawcze, to przywrócenie tych terenów do normalności kosztowałoby ok. kilkadziesiąt milionów złotych. Wolano jednak tuszować sprawę i udawać, że nie ma problemu. Skutkiem tego, dzisiaj ocenia się, że oczyszczenie terenów po Zachemie może kosztować już ponad 2,5 mld zł - wskazuje pani Renata.

Zachem został skreślony z "Listy 80" w 2001 r. Nie oznaczało to jednak końca kłopotów z zanieczyszczeniami.

Ogniska zanieczyszczeń

W 2014 roku Zakłady Chemiczne upadły, a Prezydent Miasta Bydgoszczy zgłosił szkody w środowisku do Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska (RDOŚ) w Bydgoszczy ze wskazaniem ognisk zanieczyszczeń. Dwa lata później zmienił się lokalny dyrektor RDOŚ. - W mieście pojawił się człowiek z Łodzi. To bardzo ważne, że to był człowiek z zewnątrz, bo w Bydgoszczy wszystko kręciło się w tym samym sosie - mówi nam prof. Czop.  

Nowy dyrektor napisał oficjalny list do rektora AGH z prośbą o nawiązanie współpracy między AGH a RDOŚ-em w Bydgoszczy i skierowanie do pomocy osób, które zajmują się tematem Zachemu. - Wtedy rzeczywiście wsparliśmy RDOŚ i stworzyliśmy kilka opracowań, które pokazywały skalę zagrożenia - wspomina profesor.

- Zachem pod koniec swojej działalności prowadził działania, żeby umniejszyć swoją szkodę w środowisku i przedstawić lepszy obraz sytuacji. Wykazywał jako tereny zanieczyszczone tylko tereny kilku składowisk w obrębie zakładu. Zanieczyszczonych obiektów było jednak dużo więcej. To były miejsca, gdzie znajdowały się instalacje przemysłowe i z nich latami wylewały się jakieś zanieczyszczenia. To były miejsca, gdzie wylewano zanieczyszczenia w lesie i oni o tym wiedzieli, bo to była powszechna praktyka w latach 50. To były miejsca, gdzie doszło do kilku awarii na terenie Zachemu i gdzie duże ilości ścieków albo chemikaliów wyciekły do gruntu - wylicza naukowiec.

Jak podkreśla, ognisk zanieczyszczeń nie było kilka, ale około dwudziestu. - W ramach postępowania, przy którym współpracowaliśmy z RDOŚ-em, wskazaliśmy te ogniska zanieczyszczeń. W trakcie tych działań udało się odnaleźć archiwalną mapę, na której jedna trzecia terenów Zachemu była zaznaczona jako tereny zanieczyszczone - opowiada.

- Wraz z moim zespołem przeprowadziłem wstępne wyliczenia, z których wynika, że oczyszczenie obszaru Zachemu tylko do stanu akceptowalnego, nie zaś do stanu naturalnego czystej pierwotnej przyrody, może kosztować nawet do 2,65 mld zł. Nikt nie oczekuje tych pieniędzy od razu, ale nad tym tematem trzeba się zastanowić i przynajmniej zatrzymać tę migrację zanieczyszczeń, a nie dopuszczać do tego, żeby te zanieczyszczenia dopływały do Łęgnowa-Wsi - wskazuje prof. Czop.

Syndyk odcina darmową wodę

W 2014 roku, po upadku Zachemu, syndyk masy upadłościowej zaprzestał dostarczania wody pitnej mieszkańcom osiedla Łęgnowo-Wieś. Mieszkańcy osiedla korzystali z darmowej wody od 1969 roku, kiedy to Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Bydgoszczy z uwagi na zanieczyszczenie wód podziemnych zobowiązało Zachem do nieodpłatnych dostaw wody pitnej mieszkańcom wsi Plątnowo i Łęgnowo.

- Syndyk wypowiedział umowę. Twierdzono, że te dostarczanie (darmowej - red.) wody przewidziano tylko na 40 lat. Mieszkańcy znaleźli jednak oryginalne dokumenty, w których jest napisane, że mają mieć dostarczaną darmową wodę do czasu ustąpienia zanieczyszczeń. Wtedy urzędnicy miejscy w Bydgoszczy zaczęli przekonywać, że to zanieczyszczenie ustąpiło. Przeprowadzono nawet badania tej wody i stwierdzono, że woda jest czysta - opowiada profesor.

- Problem polega na tym, że zanieczyszczenia, które występują na terenach po Zachemie, nie występują w polskich normach dotyczących jakości wody do picia. Nie zrobiono ich oznaczeń, bo jak się nie wie, że coś ma się zrobić, to się tego nie robi. Ale to nie oznacza, że tego tam nie ma - wskazuje prof. Czop. Substancje, o których mówi naukowiec to m.in. związki AOX, czyli adsorbowalne związki chlorowcoorganiczne, w obrębie której to grupy występują bardzo licznie substancje o własnościach rakotwórczych i uszkadzających materiał genetyczny.

- Do dzisiaj Generalny Inspektorat Ochrony Środowiska (GIOŚ - red.), czyli organ powołany do ochrony środowiska, nie ma możliwości przeprowadzenia adekwatnych i kompleksowych badań, które umożliwiłyby wykrycie związków chemicznych występujących na terenach pozachemowskich. Organy nie mają nawet laboratorium, które byłoby w stanie to zbadać. GIOŚ może zbadać obecność podstawowych związków chemicznych, ale już nie AOX-ów, czyli zbioru substancji chemicznych zanieczyszczających tutejsze środowisko i powodujących, że woda staje się ściekiem - twierdzi Renata Włazik.

"Woda jak gnojówka"

Po odcięciu dostaw darmowej wody przez syndyka w Bydgoszczy zorganizowano spotkanie przedstawicieli miasta z mieszkańcami osiedla Łęgnowo-Wieś, podczas którego zaprezentowano wyniki przeprowadzonych badań. Lokalne media donosiły wtedy, że sprawujący wówczas funkcję zastępcy dyrektora Wydziału Gospodarki Komunalnej i Ochrony Środowiska w Urzędzie Miasta Bydgoszczy Grzegorz Boroń poinformował mieszkańców, że nigdzie nie stwierdzono przekroczeń dopuszczalnych norm i oświadczył, że "to znaczy wszędzie tę wodę można pić". W odpowiedzi słuchacze krzyczeli: "Niech sam spróbuje tej gnojówki! Zapraszamy na konsumpcję!".

Prof. Czop po przeczytaniu doniesień medialnych na temat przebiegu tego spotkania, skontaktował się z panią Renatą, zaniepokojony zarzutami mieszkańców dotyczącymi brunatnego zabarwienia wody. - Zachem pokazywał, że zanieczyszczenia sięgają mniej więcej do torów (kolejowych - red.), natomiast w ogóle nie mówił o tym, że te zanieczyszczenia sięgają dużo dalej - 500-600 metrów dalej - już w odległości kilkuset metrów od Wisły - tłumaczy Interii.

- Później, kiedy miasto zaczęło już naliczać opłaty za wodę i rachunki okazały się wysokie, ludzie zaczęli masowo budować studnie kopane. Okazało się, że wcześniej mieszkańcy wykorzystywali wodę dostarczaną przez Zachem do nawodnień rolniczych, podlewali nią warzywa - opowiada naukowiec. I dodaje, że na tym terenie powstało wówczas nawet 150 studni. Część mieszkańców nie zdecydowała się wtedy na podłączenie nieruchomości do miejskiego wodociągu z uwagi na koszt takiej inwestycji.

"Wszystkie kurczaki zdechły"

Woda ze studni - tak jak ta wcześniej dostarczana przez Zachem - zaczęła być wykorzystywana przez rolników do podlewania warzyw, a przez część mieszkańców do picia. - Dlatego przeprowadziliśmy badania WODA+. Po pierwsze, żeby zobaczyć, jaka jest rzeczywista ilość wybudowanych studni. Po drugie, aby poedukować ludzi, żeby jednak z tej wody nie korzystali. Zdarzały się nawet takie przypadki, w których jeden z mieszkańców pił wodę ze studni i dawał ją swoim dzieciom, a sąsiadka obok mówiła, że poiła tą wodą kury i wszystkie kurczaki zdechły - opowiada prof. Czop. Dodaje też, że trzecim powodem przeprowadzenia badań była chęć zwrócenia uwagi decydentów na problem zanieczyszczeń.

W ramach realizacji projektu WODA+ naukowcy pobrali łącznie 116 próbek wody, w czterech seriach pomiarowych w okresie wrzesień-grudzień 2017 r. oraz na początku lutego 2018 r. Badano wodę m.in. ze studni indywidualnych i cieków powierzchniowych. Próbki przebadano pod kątem zawartości 64 wskaźników fizykochemicznych. W tym celu wysłano je do prywatnego laboratorium w Polsce i do ośrodka w Wielkiej Brytanii.

Jak czytamy w raporcie z badań, fenol w studniach indywidualnych stwierdzono w blisko 60 proc. badanych próbek, toluen wystąpił w 11,3 proc. próbek, zaś niezidentyfikowane związki organiczne (wyrażone wysoką zawartością ogólnego węgla organicznego) w 34 proc. przypadków. Stwierdzono też niezadowalający lub zły stan jakościowy wód ujmowanych płytkimi studniami przydomowymi na terenie osiedla Łęgnowo-Wieś. W żadnej z badanych studni woda nie spełnia standardów przydatności do picia przez ludzi ani zwierzęta. W prawie połowie przypadków nie nadawała się do podlewania trawnika, a w ponad jednej trzeciej przypadków - do uprawy warzyw.

- Napisałam w tej sprawie petycję do rządu. 9 lutego minęły trzy lata od momentu, kiedy osobiście złożyłam ją w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. W 2019 w KPRM złożyłam pakiet wniosków w tym temacie. Interweniowałam w wielu instytucjach i organach. Niestety jak dotąd bez adekwatnego skutku - komentuje Renata Włazik.

Po przeanalizowaniu wyników badań działania podjął również prof. Czop. - Okazało się, że dwie trzecie studni jest zanieczyszczonych. Woda nie nadaje się do picia, ani do żadnego innego celu. Nie powinna być w ogóle używana, bo część substancji, które tam występują to substancje lotne, które mogą przenikać do powietrza. Parują i przez to mogą powodować zagrożenie - podkreśla naukowiec.

- Kiedy odkryłem, że część ludzi pije tę wodę, złożyłem doniesienie do prokuratury - mówi.

Sprawa w prokuraturze

Doniesienie do prokuratury dotyczyło narażenia mieszkańców na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu w związku ze spożywaniem wód skażonych związkami organicznymi. - Niestety prokuratura umorzyła sprawę - mówi prof. Czop. W postanowieniu o umorzeniu dochodzenia z 19 marca 2019 roku, do którego dotarła Interia, Prokuratura Okręgowa w Bydgoszczy stwierdziła brak znamion czynu zabronionego.

Prokuratura przesłuchała świadków, w tym mieszkańców i użytkowników nieruchomości na skażonym terenie, pytając m.in. o stan ich zdrowia. Jedna z przesłuchanych wskazała, "że w czasie kiedy używała wody ze studni borykała się z problemami skórnymi, które ustąpiły po zaprzestaniu używania wody". Na "problemy skórne, które występowały u członków rodziny na skutek używania wody z ujęcia indywidualnego" zwrócił uwagę również inny świadek.

Większość przesłuchanych oceniła jednak stan swojego zdrowia jako dobry i nie zgłosiła żadnych problemów zdrowotnych związanych z korzystaniem z wody z przydomowej studni. Jedna z mieszkanek zeznała nawet, że "uważa, ze problem skażenia wód na zamieszkanym przez nią terenie jest przesadzony".

W postępowaniu o umorzeniu dochodzenia prokuratura wskazała, że "biegli stwierdzili, że pomimo złego stanu środowiska gruntowo-wodnego na omawianym obszarze, nie zagraża on bezpośrednio życiu ludzi". Takie zagrożenie może mieć miejsce jedynie w sytuacji długotrwałego i ciągłego spożywania zanieczyszczonych wód.

- Postępowanie umorzono ze względu na brak znamion czynu zabronionego, ponieważ w ocenie prokuratury w okolicznościach sprawy nie zostało spełnione znamię bezpośredniości zagrożenia - tłumaczy Interii radca prawny Beáta Filipcová. - Według mnie nie wszystko w tej sprawie zostało jednak dokładnie zbadane przez prokuraturę. Skierowaliśmy zażalenie do sądu na postanowienie o umorzeniu postępowania przygotowawczego, ale sąd również nie przychylił się do naszej argumentacji. Był problem z wykazaniem przesłanki bezpośredniości niebezpieczeństwa - dodaje prawniczka.

"Te substancje są podstępne"

- Jako dziecko mieszkałam na terenie osiedla Łęgnowo, które graniczyło z zakładami Zachem. Od małego choruję na układ oddechowy. Wielokrotnie lekarze sugerowali mi, że jest to związane z zanieczyszczeniem środowiska, jednak nikt nigdy nie dał mi tego na papierze. Stan mojego zdrowia pogorszył się, gdy jako osoba dorosła ponownie zamieszkałam w Łęgnowie-Wsi - opowiada Interii Renata Włazik. 

W czerwcu 2018 r. Centrum Onkologii im. F. Łukaszczyka przy współpracy Urzędu Miasta Bydgoszcz przeprowadziło pilotażowe badania zdrowotne dla mieszkańców osiedla Łęgnowo-Wieś. W badaniu mogły wziąć udział osoby pełnoletnie, zamieszkujące na zanieczyszczonym terenie od minimum 15 lat. Na badanie zdecydowały się 93 osoby. 90 proc. z nich miało nieprawidłowy wynik morfologii krwi z rozmazem.

W badaniach nie uwzględniono dzieci, co zdaniem prof. Czopa było błędem. - Te substancje są podstępne. One niszczą materiał genetyczny, ale robią to powoli. Ludzie, którzy pracowali w Zachemie, mówią: "nic nam nie dolega". Ale im nic nie dolegało, bo przyszli do Zachemu już jako ludzie dorośli, ukształtowani. Te zanieczyszczenia powoli nadgryzały ich organizm, ale przede wszystkim uszkadzały ich materiał genetyczny, więc w przyszłości zachorować mogą ich dzieci i wnuki. Te zanieczyszczenia często nie wychodzą w pierwszym pokoleniu - twierdzi naukowiec. Między innymi dlatego zdaniem profesora szczegółowym badaniom powinno się poddać przede wszystkim najmłodszych mieszkańców osiedla.

- Stworzyłem razem z zespołem mapę drogową rozwiązywania problemów zachemowskich, bo tutaj nie ma co się łudzić. Środowisko jest tam tak skażone, że nie uda się go oczyścić do stanu pierwotnego. Ale przede wszystkim trzeba zabezpieczyć ludzi. Na pierwszym miejscu powinno się ich szczegółowo zbadać, tak żeby mogła zapaść decyzja, czy my zostawiamy tych ludzi na tym miejscu, czy my ich stamtąd po prostu wysiedlamy, oczywiście za sensownymi odszkodowaniami - ocenia prof. Czop.

Mieszkańcy zgłaszają szkodę w środowisku

Trzy lata temu, po opublikowaniu raportu z badań WODA+ Renata Włazik złożyła do Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Bydgoszczy wniosek o stwierdzenie szkody w środowisku na terenach osiedla Łęgnowo-Wieś. - Wniosek podpisało stu mieszkańców osiedla, czyli mieszkańcy z połowy domostw. Po dziewięciu miesiącach oczekiwania przez nas na odpowiedź ówczesna dyrektor RDOŚ Maria Dombrowicz umorzyła postępowanie - mówi Interii pani Renata.

W decyzji z dnia 4 grudnia 2018 roku o umorzeniu postępowania podniesiono, że problem zanieczyszczenia terenów przy Zachemie był znany już w latach 60. RDOŚ wskazał na źródło zanieczyszczenia, jakim jest składowisko odpadów niebezpiecznych "Zielona" i na decyzję Wojewody Kujawsko-Pomorskiego z 29 listopada 2007 roku, która dotyczyła właśnie tego składowiska. W dalszej części decyzji organ zauważył jednak, że "nie można wykluczyć hipotezy, że substancje wykazane w 2017 r. przez AGH w Krakowie w studniach indywidualnych mieszkańców osiedla Łęgnowo-Wieś mogą mieć także inne, niż składowisko "Zielona", źródła zanieczyszczeń, w tym ogniska dawno już nieistniejące lub zlikwidowane jeszcze w trakcie funkcjonowania Zakładów Chemicznych".

- RDOŚ i GDOŚ umorzyły postępowanie w sprawie, argumentując, że taka sprawa była wcześniej rozpatrywana i rozstrzygnięta decyzjami administracyjną Wojewody Kujawsko-Pomorskiego. Te decyzje były dwie: z 2000 r. (ze zmianą w 2004 r.) oraz z 2007 r. - wskazuje mec. Beáta Filipcová.

Jak dodaje, zgodnie z prawem sprawa administracyjna, która została rozstrzygnięta, nie może być procedowana drugi raz. - Problem w tym, że ani RDOŚ ani GDOŚ nie zbadał dokładnie, czego dotyczyły wcześniejsze decyzje administracyjne dotyczące terenów zachemowskich. A dotyczyły tylko fragmentu skażonych terenów na terenie zakładów Zachem tj. składowisk odpadów. W związku z tym w naszej ocenie nie było tzw. tożsamości sprawy. Postępowanie dotyczyło przede wszystkim zupełnie innego obszaru występowania szkody i różniło się pod względem stron postępowania. Organy tego praktycznie w ogóle nie przeanalizowały - podkreśla Filipcová. Ostatecznie sprawa trafiła do sądu administracyjnego.

3 listopada 2020 roku Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie uchylił decyzję Generalnego Dyrektora Ochrony Środowiska w zakresie umorzenia postępowania dotyczącego szkody w środowisku i uwzględnił skargę. Warszawski WSA wskazał, że należy rozważyć, czy w sprawie nie mamy do czynienia z nowym stanem faktycznym i odrębną podstawą prawną niż w poprzednio rozstrzygniętych sprawach. Tym samym utrącił argumentację RDOŚ-u i GDOŚ-u.

W uzasadnieniu sąd podkreślił również, że "organ ochrony środowiska powinien w każdej sytuacji być odpowiedzialny za życie i zdrowie ludzi. Są to wartości, których ochrona nie może być zaniechana poprzez opieszałość organu administracji publicznej bądź poprzez bierne oczekiwanie, aż podmiot korzystający ze środowiska wykona swoje obowiązki". Wyrok WSA w Warszawie jest nieprawomocny. Sprawa prawdopodobnie trafi do Naczelnego Sądu Administracyjnego.

Co w praktyce oznaczałoby stwierdzenie szkody w środowisku? - Główne skutki byłyby odczuwalne dla podmiotu korzystającego ze środowiska, na który nałożono by obowiązek przeprowadzenia działań naprawczych. W tym przypadku byłaby to Infrastruktura Kapuściska S.A. w upadłości (wcześniej Zakłady Chemiczne "ZACHEM"), w imieniu której działa syndyk. I to ten podmiot ponosiłby koszty przeprowadzenia działań naprawczych, jako "następca" podmiotu odpowiedzialnego za spowodowanie szkody w środowisku - wyjaśnia mec. Filipcová.

Remediacja za 90 mln złotych

22 czerwca 2018 r. Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej i RDOŚ w Bydgoszczy zawarły umowę na dofinansowanie projektu remediacji terenów zanieczyszczonych w rejonie dawnych Zakładów Chemicznych Zachem. Realizację projektu przewidziano na lata 2018-2023, a jego planowany całkowity koszt wynosi 93,4 mln zł, z czego większość pochodzi z Funduszy Europejskich. Celem projektu jest "wyeliminowanie bezpośredniego zagrożenia zdrowotnego mieszkańców osiedli Łęgnowo i Łęgnowo-Wieś zlokalizowanych w obszarze migracji zanieczyszczeń z rejonu kompleksu składowisk przy ul. Zielonej". Powierzchnia obszaru poddawanego remediacji, czyli podczyszczeniu i/lub oczyszczeniu środowiska gruntowo-wodnego, to 26,9 ha. W styczniu tego roku RDOŚ w Bydgoszczy podpisał umowę z polsko-francuskim konsorcjum na budowę instalacji do remediacji.

Instalacja ma powstać w ciągu 6 miesięcy. Jak podkreśla bydgoski RDOŚ, będzie ona stanowić barierę zabezpieczającą osiedla Łęgnowo-Wieś i Łęgnowo przed zanieczyszczeniami migrującymi z kompleksu składowisk "Zielona".

Rozpoczęcie budowy instalacji poprzedziły szczegółowe badania wstępne. Jak wynika z dokumentów upublicznionych przez RDOŚ w Bydgoszczy, próbki - w tym te na występowanie związków AOX - badały prywatne laboratorium Eurofins w Katowicach oraz laboratorium Chemtest w Wielkiej Brytanii. 

Droga na manowce?

Zdaniem prof. Mariusz Czopa, przedstawiony projekt remediacji jest jedynie kroplą w morzu potrzeb. - Dotyczy on wyłącznie jednego, najgroźniejszego składowiska odpadów. "Zielona" to składowisko o powierzchni 11 ha, na którym kiedyś przechowywano "najgorsze" odpady z Zachemu. Ono było całkowicie nieuszczelnione. Woda opadowa przesiąkała przez to składowisko, wymywała niebezpieczne związki, które ściekały głęboko do podłoża, gdzie przepływają wody podziemne w kierunku Wisły. I takim jęzorem to się przemieszczało na osiedle Łęgnowo-Wieś. Żeby temu zapobiec, w latach 90. zbudowano trzy studnie na granicy Zachemu, z których pompowano wodę, żeby ona nie przepływała dalej. Robiono to w nieudolny sposób i ta zanieczyszczona woda i tak przepływała. Po upadku Zachemu syndyk wyłączył ujęcie barierowe, które przechwytywało zanieczyszczenia - opowiada naukowiec.

- Projekt remediacyjny, który jest teraz realizowany, ma dwa cele. Po pierwsze, odbudowanie bariery, żeby zanieczyszczenia nie przenikały do Łęgnowa, a po drugie podjęcie próby rozwiązania problemu remediacji całego składowiska: oczyszczenia terenu aż do składowiska odpadów "Zielona", wybudowania sarkofagu, który zamknie to składowisko w szczelnych ścianach oraz spompowania wszystkich zanieczyszczonych wód i ich oczyszczenia - tłumaczy prof. Czop. Podkreśla przy tym, że opisywany projekt, stanowi tylko jeden z czterech etapów, które są potrzebne, aby zdezaktywować tylko jedno z ognisk zanieczyszczeń, których na Zachemie jest co najmniej kilkanaście.

- Nikt nie mówi o tych czterech etapach, ani o tym, że uruchomiony pierwszy etap, wymaga kontynuacji. Środki finansowe na kolejne etapy powinny być już zabezpieczane i to powinno być już planowane, a nie jest. Poza tym ten projekt miał być uruchomiony już w 2018 roku, bo wtedy przyszły pieniądze i trzeba było jak najszybciej rozpocząć pompowanie zanieczyszczonej wody. W projekcie oryginalnym, który ja zaplanowałem, pompowanie miało trwać cztery i pół roku. W tym projekcie zostało skrócone do półtora roku, więc nie wiem, czy efekty oczyszczenia środowiska będą możliwe do osiągnięcia - ocenia profesor. I dodaje: - Ten projekt jest prowadzony skrajnie nieodpowiedzialnie. Zespół, który nim zawiaduje, prowadzi go na manowce. Z Las Vegas zrobili budkę z hamburgerami.

Tereny po Zachemie w KPO?

Są także inne pomysły na rozbrojenie bydgoskiej "bomby ekologicznej". Trwają starania o umieszczenie terenów pozachemowskich na liście inwestycji z ramach Krajowego Planu Odbudowy. W marcu na antenie Polskiego Radia PiK mówił o tym poseł Piotr Król. W KPO przewidziano 145 mln euro na działania na rzecz wielkoobszarowych terenów zdegradowanych.

- Wielkoobszarowe ogniska zanieczyszczeń to ogniska o skali regionalnej. Zachem nie jest wielkoobszarowym ogniskiem zanieczyszczeń z punktu widzenia teorii - wskazuje prof. Czop. Zwraca przy tym uwagę, że nawet jeśli problem skażenia terenów w Bydgoszczy zostałby ujęty w rządowym planie, to i tak przewidziany w nim budżet dla terenów zdegradowanych jest mniejszy, niż środki potrzebne na oczyszczenie terenów po byłych Zakładach Chemicznych.

Zapytaliśmy Ministerstwo Klimatu i Środowiska, czy Krajowy Plan Odbudowy uwzględnia rekultywację terenów po byłych Zakładach Chemicznych Zachem. W odpowiedzi na pytanie Interii resort poinformował, że "działania związane ze wsparciem rekultywacji i remediacji terenów po dawnych Zakładach Chemicznych 'Zachem' w Bydgoszczy są jednym z obszarów wstępnie wytypowanych do wsparcia w ramach KPO. Jest to jedna z lokalizacji ujęta przez MKiŚ w projekcie programu pod nazwą "Ograniczenie wpływu na środowisko wielkoobszarowych terenów zdegradowanych oraz materiałów niebezpiecznych zalegających na dnie Morza Bałtyckiego w wybranych lokalizacjach".

Jeśli chodzi o skalę finansowania inwestycji z KPO, resort klimatu wskazał, że "w pierwszej kolejności podkreślenia wymaga, iż o podziale dostępnych środków na poziomie krajowym decyzje podejmuje Rada Ministrów w oparciu o propozycję przedłożoną przez MFiPR (Ministerstwo Funduszy i Polityki Regionalnej - red.), a ostateczny zakres inwestycji będzie dostosowany do wielkości przyznanych środków. Decydujący głos mają również organy Unii Europejskiej, które zatwierdzają zamierzenia inwestycyjne każdego państwa członkowskiego. Wobec powyższego nie jest obecnie możliwe podanie konkretnej kwoty jaka zostanie przeznaczona na komponent programu dot. terenów po dawnych Zakładach Chemicznych 'Zachem'".

W odpowiedzi przesłanej Interii ministerstwo zauważyło również, że należy zakładać, że ewentualne środki z KPO nie będą wystarczające do kompleksowego rozwiązania problemu terenów dawnych Zakładach Chemicznych "Zachem" w Bydgoszczy i będą musiały zostać uzupełnione także z innych źródeł.

Domy na sprzedaż

Działania pani Renaty w sprawie Zachemu spotykają się z niechęcią mieszkańców osiedla Łęgnowo-Wieś. - Wybrany przez mieszkańców przewodniczący Rady Osiedla - Sebastian Grysiak, publicznie stwierdza, że mieszkańcy czekają na uznanie szkody w środowisku, żeby domagać się odszkodowań. Lokalna ludność nie wspiera mnie jednak w batalii o działania naprawcze, w tym o stwierdzenie szkody w środowisku - ocenia pani Renata.

Powodem niechęci mieszkańców może być drastyczny spadek cen gruntów na osiedlu Łęgnowo-Wieś - Dużo domów jest na sprzedaż, ale i tak nikt nie chce tego kupić ze względu na informacje o skażeniu środowiska - opowiada nasza rozmówczyni.

 - Działki podobnej wielkości co ta moich rodziców, tylko po drugiej stronie miasta, są warte nawet milion złotych. Gdyby moi rodzice chcieli sprzedać teraz swój dom, to pieniądze ze sprzedaży starczyłyby co najwyżej na zakup małej kawalerki do remontu w Bydgoszczy - podsumowuje pani Renata.

Dominika Pietrzyk


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »