W sprawie 30-krotności ZUS doszliśmy do najgorszego rozwiązania
Niepewność dotycząca przyszłych składek na ZUS pozostanie elementem podwyższonego ryzyka dla pracodawców oraz pracowników. Może to ograniczać inwestycje w Polsce czy skłaniać do innych niż etat form zatrudnienia, co w rezultacie spowoduje spadek dochodów sektora finansów publicznych - pisze Marcin Lipka, główny analityk Cinkciarz.pl.
Już od dwóch lat toczy się dyskusja dotycząca zniesienia limitu 30-krotności składek na ZUS. Przyjęta przez parlament w grudniu 2017 r. nowelizacja ustawy o systemie ubezpieczeń społecznych została skierowana do Trybunału Konstytucyjnego przez prezydenta na początku 2018 r. Po 11 miesiącach TK uznał, że ustawa jest niekonstytucyjna.
Teraz z kolei spory wewnątrz rządzącej koalicji doprowadziły do tego, że projekt zmian dotyczący limitu składek został wycofany przez jego autorów. Jednak przedstawiciele władz wcale nie rezygnują z dalszej pracy nad tą kwestią i dodatkowo zapowiadają inne zmiany systemu emerytalnego. Sekwencja ostatnich wydarzeń prowadzi więc do utrzymania niepewności w gospodarce oraz zwiększa ryzyko utraty przychodów państwa. Dlaczego?
Przede wszystkim wpływy netto dla sektora finansów publicznych (dodatkowe przychody dla Funduszu Ubezpieczeń Społecznych minus wyższe wydatki dla zatrudnionych przez państwo oraz mniejsze wpływy z innych podatków) związane ze zniesieniem 30-krotności wynoszą ok. 5 mld zł. To niewielka kwota stanowiąca niespełna 0,25 proc. PKB. To również bardzo mało, biorąc pod uwagę fakt, że wprowadzone przez ostatnie lata programy "z plusem" kosztowały ponad 10-krotnie więcej, a i wpływy wzrosły o wielokrotność tych 5 mld zł, dzięki uszczelnieniu podatków i lepszej koniunkturze.
Warto też pamiętać, że zmiany dla najlepiej zarabiających wcale nie stanowią dodatkowych wpływów do FUS w długim terminie, gdyż one zwiększają przyszłe zobowiązania emerytalne oraz rentowe Funduszu. Realizacja tych wypłat nastąpi w momencie, gdy sytuacja demograficzna będzie znacznie gorsza niż obecnie, co stanie się kolejnym obciążeniem całego sektora finansów publicznych.
Manipulowanie poziomem składek płaconych na ZUS przez pracownika ma także inny wymiar. Już teraz, według danych Komisji Europejskiej zamieszczonych w tegorocznym raporcie "Taxation Trends in the European Union", polskie gospodarstwa domowe płacą na obowiązkowe ubezpieczenie emerytalne, rentowe oraz zdrowotne ponad 36,5 mld euro (2017 r.). Stanowi to 22,9 proc. wszystkich krajowych wpływów sektora finansów publicznych (pomijając akcyzę na paliwa i podatki od nieruchomości), co daje drugi procentowo najwyższy wynik w Unii Europejskiej. W relacji do PKB jest to 7,8 proc., czwarty z najwyższych wyników w UE.
Społeczeństwo, mimo tych olbrzymich składek, ma świadomość, że emerytury relatywnie do wynagrodzeń będą znacznie niższe niż obecnie. Dlatego w kontekście niezadowalającego standardu usług medycznych oraz mglistej przyszłości świadczeń podczas jesieni życia istnieje pokusa, by szukać innych, konkurencyjnych do umowy o pracę form zatrudnienia.
Szukając na gwałt przychodów, można się zawsze zastanowić, czy zwiększyć obciążenia przedsiębiorcom, ale nie tylko tym, którzy wypłacają najwyższe wynagrodzenia (niekoniecznie to musi być tożsame z wysokimi zyskami tych firm), lecz wszystkim? Dane Komisji Europejskiej pokazują, że w przypadku składek na zabezpieczenie społeczne polscy pracodawcy płacą 5,1 proc. PKB, co przekłada się na 19. miejsce w UE.
Klasyfikacja ta nie uwzględnia jednak wpłat pracodawców na Pracownicze Plany Kapitałowe. Poza tym wprowadzenie takich obciążeń przy oczekiwanym spowolnieniu gospodarczym także nie wydaje się sensowne.
Najłatwiej, a jednocześnie najbardziej fair w stosunku do społeczeństwa, jest po prostu podnieść bezpośrednie podatki (PIT), zwiększając przynajmniej lekko ich progresywność. Programy socjalne są bardzo kosztowne (500 plus, 13. i 14. emerytura), a obciążanie PIT w Polsce jest stosunkowo niskie - według KE 21. miejsce w UE w relacji do PKB.
Na razie jednak nie ma planów, by stawki PIT zostały podniesione. Do zamrażarki poszedł pomysł likwidacji limitu 30-krotności ZUS, ale nie zrezygnowano z niego. W rezultacie zostało ryzyko nagłego zwiększenia kosztów, które np. będzie towarzyszyć przedsiębiorstwom zatrudniającym pracowników sektorów związanych z nowymi technologiami i usługami biznesowymi.
Z kolei ci zarabiający powyżej 2,5-krotności średniej krajowej prawdopodobnie będą się zastanawiać, jak uniknąć dodatkowych obciążeń fiskalnych, gdy obecny projekt zostanie wyjęty z zamrażarki lub pojawi się analogiczny pomysł.
Zarówno pracodawcy, jak i pracownicy mogą więc już szukać sposobów, by ograniczyć przyszłe obciążenia. W porównaniu do scenariusza zakładającego gwarancję niezmienności bieżących warunków prawdopodobnie mniej firm zainwestuje, natomiast większa liczba pracowników poszuka innych, podatkowo mniej ryzykownych, form zatrudnienia. Finalnie zatem ta podwyższona niepewność może spowodować zarówno ubytek tak potrzebnych obecnie inwestycji, jak i wpływów do sektora finansów publicznych.
Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze