Amerykańskie fantazje lewicowego publicysty
W swoich tekstach na temat USA w ogóle i Trumpa w szczególe, Rafał Woś jest fundamentalnie nieuczciwy - i nie inaczej jest w jego ostatnim "amerykanistycznym" artykule, dla Interii - piszą Piotr Tarczyński i Łukasz Pawłowski.
Nie ma chyba w Polsce gorliwszego obrońcy Donalda Trumpa, niż nominalnie lewicowy redaktor Rafał Woś, który - nie kłaniając się faktom - od pewnego czasu konsekwentnie pisuje o Stanach Zjednoczonych. Tuż po wyborach prezydenckich w listopadzie 2020 roku biadał nad przegraną Trumpa, porównując ją do zdławienia populistycznej Rebelii przez złowrogie Imperium. W styczniu załamywał ręce nad "zaszczutym" Trumpem, któremu źli Demokraci urządzili "pokazową próbę impeachmentu na podstawie dość niejasnych opinii, że «zagraża narodowemu bezpieczeństwu»". Było to już po ataku zwolenników ówczesnego prezydenta na Kapitol, w którym życie straciło pięć osób. Tłum domagał się wówczas odmowy zatwierdzenia wyniku wyborów prezydenckich. Sam Trump zaś od miesięcy kłamał, że wyniki zostały sfałszowane i próbował zastraszać urzędników stanowych, domagając się, aby ci dorzucili mu brakujące głosy. Ale o tym redaktor Woś już nie wspomniał. "Nie dajmy się (...) omamić krzywdzącym i naznaczonym moralną paniką ocenom jego rządów", pisał, wzywając do oceny "uczciwej". Problem w tym, że w swoich tekstach na temat USA w ogóle i Trumpa w szczególe, Woś jest fundamentalnie nieuczciwy - i nie inaczej jest w jego ostatnim "amerykanistycznym" artykule, dla Interii.
Tym razem na celownik wziął Woś politykę Joe Bidena i jego - zaskakującą nawet dla części amerykańskich komentatorów - odwagę w proponowaniu progresywnych rozwiązań. Przypomnijmy: z inicjatywy Bidena Kongres już uchwalił American Rescue Plan, wart 1,9 biliona dolarów "pakiet ratunkowy" zawierający między innymi bezpośrednie przelewy dla większości Amerykanów, wyższe zasiłki dla bezrobotnych, pieniądze na przystosowanie szkół do pracy w pandemii, szczepionki czy amerykańską wersję programu 500 plus. Racjonalnie myślący czytelnik mógłby uznać, że takie pomysły zyskają w oczach lewicowego - przynajmniej z nazwy - publicysty jako takie uznanie.
Niestety, czytelnik byłby w błędzie. Woś bowiem zarzuca mediom głównego nurtu ślepy zachwyt Bidenem, który nie wywiązuje się z obietnic. A jeśli już coś dobrego zrobi to tylko dzięki... Trumpowi.
Wybiórcze podejście Wosia dobrze pokazuje sposób, w jaki opisuje kwestię podwyżki minimalnej stawki godzinowej do 15 dolarów, która ostatecznie nie znalazła się w American Rescue Plan. Autor narzeka, że obietnica wprowadzenia owych 15 dolarów za godzinę została - jak to ujmuje- "wstrzymana", co ma (jak wynika z kontekstu) świadczyć o nieuczciwości Demokratów. Z tekstu nie dowiemy się jednak dlaczego tak się stało: niezależne biuro prawne Kongresu z powodów formalnych usunęło ją z pierwotnej wersji ustawy - gdzie zapis znalazł się tylko dlatego, że Demokraci nie mają w Senacie 60 głosów potrzebnych do zatwierdzenia nowych regulacji zwykłym trybem i muszą korzystać z furtki, która wybrane akty pozwala głosować 50 głosami. A dlaczego są w stanie zdobyć jedynie 50 głosów poparcia? Bo przeciwko planowi Bidena głosują wszyscy Republikanie, czyli członkowie partii Donalda Trumpa.
Woś namiętnie upomina się o kontekst, więc dodajmy go: kiedy w 2019 roku w Izbie Reprezentantów Demokraci przyjęli ustawę podwyższającą stawkę minimalną do owych 15 dolarów, rządzący Republikanie byli przeciw, a Trump groził prezydenckim wetem. Rok później, kiedy w czasie debaty wyborczej kandydatów zapytano o to, czy popierają 15 dolarów, Biden bez wahania potwierdził - Trump zaczął się wić, że lepiej zostawić takie rzeczy stanom. No, ale tego od redaktora Wosia też się nie dowiemy.
Znajdziemy w nim za to kpiny z "Bidenomiki", którą sławią "probidenowskie media", zachwycone tą jedną, niedoskonałą ustawą. Autor "zapomina" jednak wspomnieć o prawdziwym "planie odbudowy", czyli American Jobs Plan, jeszcze większej inicjatywie ustawodawczej Bidena, zakładającej 2,5 biliona dolarów inwestycji w infrastrukturę, budownictwo, zieloną transformację gospodarki i wiele innych celów. W jakiej ostatecznie formie ustawa przejdzie przez Kongres, jeszcze nie wiadomo, bowiem sprzeciwiają się jej - tak właśnie - Republikanie. Tymczasem w kolejce czeka jeszcze American Family Plan, przewidujący inwestycje w darmową opiekę nad dziećmi, opiekę nad osobami starszymi czy poszerzenie dostępu do ochrony zdrowia. Mało tego, Biden nie dość, że chce finansować politykę społeczną i inwestycje infrastrukturalne, to jeszcze chce za nie zapłacić walcząc z rajami podatkowymi, a także podnosząc podatki dla korporacji i najbogatszych Amerykanów. Plany nowego prezydenta na pewno mają swoje słabości, ale wyraźnie widać, że "bidenomika" to wyraźne zerwanie z "reaganomiką" i jej szkodliwą wiarą, że państwo to zawsze szkodnik, który powinien trzymać się od gospodarki z daleka.
Komu zawdzięczamy odejście od tego paradygmatu? Bidenowi? Aktywistom Partii Demokratycznej wywierającym nacisk na liderów? A może chociaż Berniemu Sandersowi i Elizabeth Warren, czyli dwójce progresywnych senatorów, od dawna upominających się o rzeczy, które obecnie chce realizować Biden? Skąd! Wszystko to zasługa Donalda Trumpa i jego populizmu, który Woś wychwalał już wielokrotnie. Trump "zakrzyknął, że demokracja jest naga", "był niczym lekarz przynoszący złe nowiny na temat stanu współczesnej demokracji", "mówił rzeczy, których - [zdaniem elit] - mówić nie wolno" itd. To dzięki niemu Biden z "robiącemu dobrze bankom i biznesowi" przedzierzgnął się w nieszczerego "zwolennika państwa dobrobytu". Brawo pan Trump! "Bogu za niego dzięki!"
"Trzeba zwalczyć stereotyp w myśl którego Trump to taki nowy Ronald Reagan - zwolennik wolnego rynku i przeciwnik państwa interweniującego w gospodarkę. Nic bardziej mylnego", pisze Woś w ostatnim tekście dla Interii. Byłby zatem Trump był zwolennikiem państwowego interwencjonizmu? Dlaczego więc swoje urzędowanie zaczął od usuwania wprowadzonych przez Obamę regulacji klimatycznych, a potem konsekwentnie cofał inne: antydyskryminacyjne, chroniące konsumentów, finansowe? Dlaczego zmniejszył nadzór Rezerwy Federalnej nad sektorem bankowym, ułatwił bankom ryzykowne inwestycje, poluzował regulacje kredytów-chwilówek itp.? Dlaczego za swoje największe osiągnięcie uznaje do dziś obniżkę podatków - w tym podatku korporacyjnego z 35 do 21 procent?
Kiedy redaktor Woś skończy chwalić Trumpa za utorowanie drogi planowi Bidena, czy mógłby nam przypomnieć, co takiego Trump o tymże planie mówił? Jak skrytykował podwyżki podatków dla korporacji i najbogatszych, a American Jobs Plan nazwał "potwornością" i "jedną z największych w historii krzywd ekonomicznych zadanych samemu sobie"? Niestety, w tych sprawach autor milczy.
A może wyjaśniłby nam dlaczego w styczniu wymienił "reformę podatkową" Trumpa z 2017 roku jako jedno z jego "osiągnięć"? Jak policzył bezpartyjny think tank Tax Policy Center, na reformie tej najwięcej zyskali najbogatsi; najbiedniejsi nie dostali prawie nic. Obniżki podatków dla korporacji i miliarderów to niezbyt zaskakująca propozycja ze strony miliardera, który sam unikał płacenia fiskusowi, ale trudno zrozumieć, dlaczego za coś dobrego uważa je lewicowy publicysta, którego teraz cieszą zapowiedziane przez Bidena podwyżki podatków.
W trakcie kampanii wyborczej 2016 roku Trump faktycznie mówił czasem językiem innym, niż republikańska ortodoksja - zapowiadał inwestycje infrastrukturalne i "osuszenie waszyngtońskiego bagna". Sęk w tym, że praktyka jego rządów niczym nie różniła się od pozostałych republikańskich prezydentów: obniżki podatków dla najbogatszych i - parafrazując Wosia - "robienie dobrze bankom i biznesowi". Woś nie musi wierzyć nam, ale mógłby posłuchać wspomnianego już Sandersa, który ustawę podatkową Trumpa nazwał "opartą na kłamliwej teorii skapywania" "bardzo hojną nagrodą dla bogatych darczyńców Partii Republikańskiej".
Jeśli za zmianę kursu Partii Demokratycznej odpowiada jedna osoba (a nie jesteśmy przekonani, że to stwierdzenie prawdziwe), to byłby nią właśnie Sanders, którego prawyborcze kampanie w latach 2016 i 2020 zdecydowanie pchnęły partię w lewo. Biden całą swoją karierę polityczną spędził w samym centrum swojej partii i jest tam nadal: różnica jest taka, że owo centrum jest gdzie indziej, niż trzydzieści, dwadzieścia czy nawet dziesięć lat temu. Zamiast docenić Sandersa, Woś woli jego zasługę przypisać Trumpowi, bo tak jest bardziej kontrowersyjnie i pasuje mu to do przyjętej z góry tezy.
To, co Woś pisze na temat Stanów Zjednoczonych jest fantazją, w której Demokraci to niegodziwe "libki" wysługujące się korporacjom i gardzące ludem, zaś Donald Trump to trybun ludowy, orędownik zwykłych Amerykanów, umęczonych pod jarzmem neoliberalizmu. Tak jak w Polsce Woś jest gotów PiS-owi wybaczyć wszystko, bo "zmiana paradygmatu" i "prospołeczność" (mniejsza o to, na ile to prawda), tak i w Stanach wybacza wszystko Trumpowi, bowiem w swojej fantazji obsadził go w roli amerykańskiego PiS-u. Trumpa osobiście, a nie Republikanów, bo z tajemniczych przyczyn nieustannie oddziela ich od siebie - usiłuje wmówić sobie i innym, że mamy do czynienia z sytuacją typu "źli bojarzy i dobry car".
W jednym ze swoich poprzednich tekstów "amerykanistycznych" pisał nawet, że były prezydent chciał rozbić establishmentowy układ, ale, niestety, spotykał się z oporem we własnego ugrupowania. To prawda, że w 2016 roku Trump wygrał prawybory wbrew woli kierownictwa partii, ale Republikanie bardzo szybko poddali się Trumpowi całkowicie, a jego kontrola nad partią nie ma precedensu we współczesnej historii USA. Taka właśnie, ztrumpizowana Partia Republikańska przez cztery lata wspierała wszystkie inicjatywy swojego prezydenta, a dziś - wciąż mu posłuszna - kategorycznie sprzeciwia się jakimkolwiek próbom "wymuszonych korekt neoliberalnych niesprawiedliwości", niewzruszenie stojąc na straży wolnorynkowej ortodoksji.
To prawda, że wśród polityków Partii Demokratycznej nie brakuje byłych lobbystów, pracowników korporacji z Doliny Krzemowej, czy zamożnych przedstawicieli klasy średniej. Ale jednocześnie to właśnie to ugrupowanie wychodzi z propozycjami ustaw, które mogą pomóc w zmniejszaniu nierówności, poprawić jakość usług publicznych i infrastruktury, dać biedniejszym dostęp do opieki zdrowotnej czy opieki nad dziećmi. Szanse na realizację tych propozycji byłyby większe, gdyby spotykały się z poparciem lub choćby życzliwym zainteresowaniem Partii Republikańskiej. Partii, której nieformalnym liderem jest wciąż Donald Trump.
Piotr Tarczyński i Łukasz Pawłowski, amerykanista i socjolog, wspólnie prowadzą "Podkast amerykański".