Samolot do Kapsztadu. Felietony z podróży

Żyjemy w epoce nowoczesności. Tymczasem podróż, tak jak dawniej, zaczyna się na długo przed wyruszeniem w drogę. To może być decyzja, a później przygotowywanie się. Albo rozpoznawanie warunków i możliwości, po czym podejmuje się decyzję.

Podróż może się też rozpocząć od przypadku, od impulsu, zbiegu okoliczności. To, że w nocy z niedzieli na poniedziałek, na istanbulskim lotnisku wsiadłem do samolotu do Kapsztadu, wynika z tego, że miesiąc wcześniej dostałem wiadomość. Kolega, który ją wysłał, jest przedsiębiorcą. Zajmuje się budowaniem domów i sprzedawaniem ich Polakom, którzy chcą mieć jakieś pied-á-terre poza Polską. Tylko że nie ma tu mowy o Hiszpanii, Portugalii czy Włoszech. Kolega napisał, czy nie przyleciałbym w sierpniu na Madagaskar, zobaczyć jego nową inwestycję. Myśl, że mógłbym tak zrobić, wywołała jednoczesne wspomnienie Afryki Południowej. Bo to przecież tak blisko. 

Reklama

Afryka wciąga nim jeszcze się w niej znajdziemy

"W takim razie może polecę do Kapsztadu lub Johannesburga, odwiedzę ponownie te wszystkie ważne miejsca sprzed lat, o których pisałem niedawno w książce. A potem skoczę jeszcze na chwilę na ten Madagaskar, przecież to niedaleko." Po czym skupiłem się na planowaniu. Afryka wciąga nim jeszcze się w niej znajdziemy. Zatem i przystanek przed Madagaskarem zamienił się w trasę po RPA, Namibii, Zimbabwe i Botswanie. W efekcie na Madagaskar nie starczyło już czasu. Trzeba ten wyjazd przełożyć na przyszły rok. Wdzięczność wobec kolegi za to ogromna, bo impuls zaistniał dzięki niemu. I uświadomienie sobie tego, że pewne miejsca zasługują na coś więcej, niż pamięć. Trzeba je od czasu do czasu zobaczyć i przeżyć, choćby to miało być raz na dwadzieścia lat. Tyle upłynęło od mojej ostatniej wyprawy na południe Afryki.

Planowanie podróży przebiega teraz inaczej. Wszystko dzięki internetowi. Aczkolwiek coś z dawnych czasów pozostało. 

Księgowość jest na całym świecie

Rezerwacje noclegów na obozowiskach w Etoshy w Namibii, w parkach Mana Pools i w Hwange (Zimbabwe) czy w Chobe w Botswanie są, z nielicznymi wyjątkami, niemożliwa poprzez platformy rezerwacyjne. Trzeba znajdować w sieci adresy mailowe, najczęściej administracji parków narodowych, i wysyłać maile. Potem, o ile jest coś wolnego - przecież to wysoki sezon -  dostaje się link do płatności lub numer rachunku. I ten niepokój, gdy zaliczka za wypożyczenie Toyoty Hilux wraca na mój rachunek po kilku dniach, bo bank w RPA odrzucił przelew z banku, którym posługuję się wszędzie na świecie. Czyżby coś było nie tak z firmą wypożyczającą terenówki? A wyprawowy samochód jest czymś, bez czego nic nie może się powieść. Na szczęście przy drugiej próbie, tym razem nie przez przelew, lecz z użyciem karty podpiętej do rachunku w tym samym banku płatność jest wykonana. Przelewy są problematyczne także z innego powodu. Za campsite w Mana Pools mam zapłacić, za trzy noce, kwotę 510. W fakturze proforma widzę przy tej liczbie symbol podobny, ale nieidentyczny co symbol dolara amerykańskiego. Myślę, że chodzi pewnie o dolary zimbabwijskie. Zresztą kwota jest trochę zbyt duża jak na noclegi przecież nie w lodży, lecz w namiocie (w dodatku w namiocie dachowym stawianym na Hiluxie). Przeliczam tę kwotę na euro i wychodzi na to, że 510 dolarów Zimbabwe to 35 e.uro Ta kwota wydaje mi się z kolei zaskakująco niska. Przelewam ją jednak. Potem Noel - człowiek z parku narodowego - na pytanie o to, kiedy dostanę voucher, będący zarazem zezwoleniem na wjazd do Mana Pools, odpowiada że stanie się to wtedy gdy zapłacę, a na razie zapłaciłem około 40 dolarów. Aha, czyli 510 to jednak były dolary amerykańskie. Dopłacam, znowu przelewem, 475, co wraz z poprzednią wpłatą daje niewielką górkę. Noel czeka na potwierdzenie z działu księgowości. Księgowość jest bowiem na całym świecie. Jest tak powszechna jak chmury na niebie. Wreszcie wiadomość: pieniądze wpłynęły. Czekamy na drugie potwierdzenie potwierdzenie, bo informacja, że są pieniądze, nie jest jeszcze w pełni wartościowa. Musi być dokument. Dowiaduję się z niego, że teraz trzeba już tylko dopłacić jakieś 40 dolarów. Jakim cudem? Bo istnieją opłaty bankowe i wyniosły właśnie tyle. Noel dodaje wspaniałomyślnie: dopłacisz, jak zameldujesz się nad Zambezi, te opłaty mogą być bardzo wysokie.

Widok surrealistyczny, ale jednak zaaranżowany przez człowieka

Ale w gruncie rzeczy to są drobiazgi. Wszystko działa poprawnie. Miejsca do spania odpowiadają bardzo szybko. Niestety często nie ma niczego wolnego, nawet dla samochodu z namiotem dachowym. Tak jest w Etosha w Namibii. Dlatego będziemy spać w miejscu położonym kilka minut od bramy do parku, poza jego granicą. Co jednocześnie oznacza, że ominą nas wieczory przy sadzawkach przylegających do obozowisk, do których przychodzą zwierzaki. Może to i dobrze, bo już dwadzieścia lat temu był to widok cokolwiek surrealistyczny, ale jednak zaaranżowany przez człowieka. Postawiono tam nawet oświetlenie. A to było jeszcze w czasach przed Instagramem i epoką kultury obrazkowej. Pewnie dzisiaj elementów takiej scenografii jest na sawannie więcej. Trzeba będzie to posprawdzać.

Ludwik Sobolewski, adwokat, w latach 2006-2017 prezes giełd w Warszawie i w Bukareszcie, obecnie CEO funduszu Better Europe EuSEF ASI.

Autor felietonu wyraża własne opinie i poglądy

Śródtytuły pochodzą od redakcji

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Afryka | podróż
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »