Unia walczy ze spekulantami! Mądry Buzek po szkodzie

Komisja Przemysłu, Badań Naukowych i Energii (ITRE) Parlamentu Europejskiego przyjęła projekt wykluczenia instytucji finansowych z systemu handlu emisjami CO2 (EU ETS). Jak miło! Jak pisałem o tym w 2008 roku to byłem "oszołomem". Jak się okazuje trudno być prorokiem nie tylko w swoim własnym kraju. Za to sprawdza się po raz kolejny prawo Murphy’ego, że "ludzie postępują rozsądnie dopiero wówczas gdy wszystkie inne sposoby zawiodą".

Jak "instytucje finansowe" zorientowały się, kredyty subprime, derywaty, CDS-y (Credit Default Swap) i inne takie "instrumenty finansowe", w które wrobiły świat zaczynają szwankować, stały się zwolennikami "wolnego handlu" prawami do emisji. Ten wolny handel polegał na tym, że emitenci musieli je kupować. Popyt został zapewniony pod przymusem. O szwindlach, jakie przy tym robiono pisałem tu w październiku ubiegłego roku.  W 2016 roku cena uprawnień do emisji wynosiła 6 euro za tonę. Obecnie - ponad 80 euro.

Reklama

Konieczne zmiany w systemie ETS

Analizy różnych ekspertów pokazują, że koszt uprawnień do emisji CO2 to "niewiele ponad 20 proc." rachunku za energię. "Niewiele ponad 20 proc." - na przykład  21 proc. - to co innego niż "niewiele" w ogóle. Nie  mówiąc już o tym, że od stycznia 2022 roku średnie miesięczne rachunki za prąd wzrosły też "niewiele ponad 20 proc." w porównaniu do grudnia 2021 roku. "Niewiele" bo raptem 24 proc.

Ceny netto obejmujące i sprzedaż i dystrybucję energii w latach 2016-2018 prawie się nie zmieniły. Za 1 MWh wynosiły 480 zł. Za to w  latach 2019-2022 wzrosły już "niewiele" ponad 30 proc. - z 536 do 701 zł. Statystyczne gospodarstwo domowe zużywa rocznie 2 MWh prądu.

Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze

Miło więc usłyszeć po  latach, że system ETS należy jednak ograniczyć do tych podmiotów, które potrzebują uprawnień, by realizować swoją działalność - tak jak firmy energetyczne, ciepłownicze i przemysł energochłonny.

 "ETS - TAK, spekulacje - NIE" - napisał na Twitterze były polski premier i były przewodniczący Parlamentu Europejskiego Jerzy Buzek, który był rzecznikiem wprowadzenia tej zmiany. Lepiej późno niż jeszcze później. Później, a nie "wcale", bo od początku było  wiadomo, że kiedyś to eldorado dla spekulantów musi się skończyć z uwagi na "gniew ludu". Bo politycy gniewu ludu się boją i musieli jakoś zareagować.

Od razu przypomniało mi się jednak stare hasło: "Socjalizm - TAK, wypaczenia - NIE". Bo zawsze naprawiane socjalizmu  kończyło się kolejnymi wypaczeniami. Czy teraz nie będzie już "wypaczeń"? Czy zrobi się taniej? Nie wiem. Ale wiem, że "instytucje finansowe" przestaną zarabiać na niczym. Bo firmy energetyczne i ciepłownicze grzeją nam tyłki, a energochłonny przemysł - jak huty czy cementownie - po trosze też, bo jakieś domy możemy budować. A "instytucje finansowe" grzeją same siebie. Pieniędzmi konsumentów.

Oczywiście najwięksi dostawcy prądu i ciepła też mogą spekulować na rynku praw do emisji. Więc może lepszy byłby podatek Pigou? To podatek nakładany na działania generujące negatywne efekty zewnętrzne. Jego nazwa pochodzi od nazwiska Arthura Pigou, który jako jeden z pierwszych ekonomistów zajmował się tym problem.

Kto wyreguluje zyski instytucji finansowych?

Efekt zewnętrzny (externalities) to zjawisko polegające na przeniesieniu części kosztów wynikających z działalności gospodarczej na podmioty trzecie bez odpowiedniej rekompensaty. Najczęściej podawanym przykładem jest zanieczyszczanie środowiska. Emitent zanieczyszczeń  uzyskuje korzyść z emisji, a jej koszty w postaci zanieczyszczania środowiska rozkładają się na wszystkich. Podatek nałożony na takiego emitenta  miałby temu zapobiec. Oczywiście tutaj też pojawia się problem. Podatki są bowiem przerzucane. Wszystkie podatki. A więc podatek Pigou też. To konsumenci zapłacą ostatecznie ten podatek w cenie prądu, a nie jacyś mityczni "truciciele".

Pomagajmy Ukrainie - Ty też możesz pomóc!

Z drugiej jednak strony, nie wszystkie podatki są przerzucalne w tym samym stopniu  i w taki sam sposób. Decyduje o tym elastyczność cenowa popytu. Nawet jak on się zwiększa, nie wszystkim udaje się podwyższyć ceny. Wielu nawet nie próbuje - gdy o klienta rywalizuje się ceną. Na rynku energii elektrycznej jest jednak inna sytuacja. Bo jest on regulowany. Póki co ta regulacja dotyczy tych, którzy prąd produkują i nam go dostarczają. Im taryfy zatwierdza Urząd Regulacji Energetyki. Sprawdza, czy zysków nie mają za dużych. Jak zarobią "za dużo" to można im te taryfy obniżyć. Skoro już ten urząd  jest, to niech się do czegoś przyda. Nie ma natomiast urzędu, który regulowałby zyski "instytucji finansowych". Ten system był absurdalny. Więc dobrze, że ma zostać zmieniony. I może to już być zasługa Jerzego Buzka. Ja tradycyjnie poprzestanę na sakramentalnym: "A nie mówiłem"?

Robert Gwiazdowski, adwokat, prof. Uczelni Łazarskiego

Autor felietonu wyraża własne opinie

Felietony Interia.pl Biznes
Dowiedz się więcej na temat: Robert Gwiazdowski | EU ETS | energia | spekulacja | prawa do emisji CO2
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »