Emigranci: nie ma po co wracać

Pracując w irlandzkim barze McDonalds czy przy rozwożeniu gazet w Danii młodzi, dobrze wykształceni Polacy mają więcej satysfakcji z życia niż ich koledzy w Polsce. Nie chodzi tylko o pieniądze, ale też o perspektywy na przyszłość, czyli o normalność.

Brakuje dokładnych danych, ilu Polaków wyemigrowało od maja 2004 roku. Według różnych szacunków wyjechało za pracą od 300 tysięcy do 2 milionów ludzi. Odkąd kilka krajów Unii Europejskich otworzyło rynki pracy przed nowymi członkami z możliwości wyjazdu korzysta coraz więcej osób, co widać choćby po malejącym w Polsce bezrobociu oraz po rosnącym popycie na specjalistów.

Fala wyjazdów właściwie dopiero się rozpoczyna. Według raportu "Satysfakcja pracowników 2006" opublikowanego przez Interaktywny Instytut Badań Rynkowych (IIBR), do emigracji zarobkowej skłonny jest obecnie co drugi pracownik polskich przedsiębiorstw.

Reklama

Według analiz IIBR najważniejszym bodźcem do opuszczenia Polski jest możliwość zarobienia większych pieniędzy. Choć, jak wiadomo, pieniądze to nie wszystko. Polacy chcą szlifować obce języki i zdobywać doświadczenie, jakże potrzebne, kiedy przez wiele lat w ogłoszeniach prasowych pracodawcy wymagali poza młodym wiekiem i wykształceniem minimum 3-letniego stażu na podobnym stanowisku (także w nowych zawodach).

Wysokie bezrobocie (rynek pracodawcy) wpłynęło demoralizująco na rodzimych pracodawców, którzy szukali sposobów na podniesienie konkurencyjności firm wszędzie poza inwestycjami w kapitał ludzki. Trudno się temu dziwić, gdy na jedno ogłoszenie w prasie odpowiadało kilkaset osób. Taka sytuacja rodziła patologie, przypadki dyskryminacji pracowników, nieprzestrzeganie przepisów prawa pracy (np. w sieciach handlowych), w tym pojawienie się nowych zjawisk jak mobbing czy wykorzystywanie seksualne. Problemy ze znalezieniem satysfakcjonującej pracy rodziły z kolei w Polakach frustracje.

Wielu młodych, sfrustrowanych Polaków to absolwenci szkół wyższych, którzy wchodzili na rynek pracy bez perspektyw na znalezienie ambitnego zatrudnienia za pieniądze pozwalające samodzielnie się utrzymać, rozwijać, zakładać rodziny. Media nadały 30-latkom bez szans na karierę przydomek "Pokolenie 1200 brutto"...

We wrześniu 2005 r. w jednym z portali internetowych ukazał się artykuł o zjawisku "Pokolenia 1200". W portalu rozgorzała wówczas dyskusja o rynku pracy. Jeden z dyskutantów napisał: "Z przykrością muszę stwierdzić, iż taka sytuacja dopadła także mnie. Jestem 3 lata po studiach, pracuję za 820 zł na rękę. Za te pieniądze muszę się utrzymać. Nie mieszkam z rodzicami. Człowiek mając 27 lat chce się od czasu do czasu zabawić, pójść gdzieś, pojechać, ale często na rozrywki brakuje już pieniędzy. W takiej sytuacji nie dziwi mnie, że zdecydowana większość moich rówieśników chce wyjechać z kraju. Mnie też to czeka".

Inny z internatów, piszący zza granicy, dodał na forum: "Smutna ta nasza rzeczywistość. Sam po obronie dałem dyla, nawet nie odebrałem dyplomu, bo nie w smak było mi właśnie 800-1000 na rękę. Początek za granicą jest ciężki - spałem pod kocykiem na podłodze na poddaszu z kumplem i liczyłem każdego centa. Minęło ponad 2 lata. Teraz mam dobry samochód, kupiłem mieszkanie, które będę spłacał, ale ze spłatą nie będę miał większych problemów. U nas bym nie dał rady żyć na takim poziomie. Tęsknię, ale do dziadostwa wracać nie warto".

Jednak opinie o emigracji zarobkowej są podzielone, część emigrantów jest zawiedzionych, czują się za granicą obywatelami drugiej kategorii, tęsknią za Polską. Ale wracać do Polski nie chcą lub nie mogą. W serwisie "Kafeteria" pojawiła się w maju 2006 r. (w dyskusji o emigracji) znamienna opinia internautki, która mieszka w Irlandii od 6 miesięcy i nie zamierza wracać do ojczyzny: "Wprawdzie mam 3 dyplomy uniwersyteckie i pracuje w McDonaldzie, ale wiem, że to dopiero początek, a wraz z poprawieniem się mojego angielskiego, przyjdzie lepsza praca. Bałam się pracy w takim miejscu, ale jest dobrze - przełożeni są mili, pomagają na każdym kroku i idą na rękę, np. kiedy tylko poproszę o wolne. Dlaczego nie chcę wracać?" - uprzedza pytanie internautka. "Bo chociaż pracuję tutaj za prawie najniższą stawkę, stać mnie na wyjazdy (choćby na weekend) do Szkocji, Anglii, ot tak, po prostu, bo mnie znajomy zaprosił. Bo idąc do sklepu po mój ulubiony kosmetyk, kupuję go bez patrzenia na cenę, i nie jest to obciążone półrocznymi wyrzeczeniami, jak niegdyś w Polsce, gdzie byłam m.in. nauczycielką".

Niebawem wyjedzie z mężem do Danii Maria, matka dwojga małych dzieci. Maria pracowała w Polsce w branży medialnej, odnosiła sukcesy, zarabiała więcej niż wynosi średnia krajowa pensja.

- Wyjeżdżam, bo muszę wychować dzieci w normalnym kraju, gdzie szanuje się pracę człowieka, gdzie podejmowane są logiczne decyzje, przyjazne człowiekowi - wyjaśnia. I dodaje: "W Polsce irytuje mnie ignorowanie zasad ekonomii, gospodarki wolnorynkowej, rozdawnictwo i pochwała postaw ludzi bezradnych i bezrobotnych. A ja muszę tyrać, płacić na nich podatki. Wkurzają mnie ciągłe eksperymenty, jakie władza na nas wykonuje. Dobija mnie też upadek moralności, chcę, aby moje dzieci wychowały się w innych warunkach". Maria ma też dość polskiej biurokracji i nieprzyjaznej machiny urzędniczej. Jest również przerażona perspektywą braku emerytury, patrząc na kondycję ZUS-u. Jako matka, nie kryje żalu do polskich pracodawców, którzy "nie potrafią zrozumieć, że kobieta mając dzieci nie jest w stanie siedzieć w pracy od rana do 9 wieczorem".

- W Polsce nie szanuje się pracownika, nie szanuje się jego odpoczynku, czasu wolnego, rodziny - tłumaczy Maria.

Dania skusiła ją perspektywą pracy przez 6 godzin dziennie. Może tam też liczyć na pełne ubezpieczenie i prawa emerytalne. Na początku będzie pracowała przy rozwożeniu gazet, ale już wie, że z najniższej duńskiej pensji będzie mogła utrzymać rodzinę. Wynajmie 64-metrowe mieszkanie, na którego utrzymanie zarobi przez tydzień. Kiedy jej mąż znajdzie w Danii pracę, w przyszłości zdecydują się na kredyt i kupno własnego lokum.

Dane GUS mówią, że od 2004 roku spada w Polsce liczba rejestrowanych bezrobotnych. Niewątpliwie ma to związek z rosnącą emigracją. Od tamtej pory maleje też liczba osób negatywnie postrzegających rynek pracy. Informuje o tym CBOS w raporcie "Zmiany opinii o rynku pracy i bezpieczeństwie zatrudnienia", (wrzesień 2006 r.). Nadal jednak dominują negatywne oceny rynku. Sytuację za złą uznaje 71 proc. Polaków (spadek od kwietnia do września 2006 r. o 7 punktów). Niespełna co pia?ty respondent (18 proc., wzrost o 3 punkty) uważa, z˙e sytuacja na rynku pracy jest przecie?tna, a tylko 6 proc. ocenia ją pozytywnie. Kolejni potencjalni emigranci nie widzą szans rozwoju w kraju. Nie liczą na przedsiębiorców, ani na władzę i polityków.

Adam Brzozowski

Dowiedz się więcej na temat: gazet | emigranci
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »