Felieton Gwiazdowskiego: Sterylizacja kredytobiorców
Był taki makabryczny dowcip o tym jak Jaś z Piotrusiem zostali sami w domu i Jaś wypadł przez okno. Na pytanie zrozpaczonej mamy co się stało, Piotruś odpowiada, że się bawili. Kto bardziej się wychyli. I Jasio wygrał.
Najpierw wychyliło się PSL. "Banki, w pierwszej kolejności państwowe, muszą odejść od pobierania marży od kredytów" - zaapelowało Stronnictwo.
Potem wychyliła się Polska 2050. Chce podwyższenia progu dochodu uprawniającego do skorzystania z Funduszu Wsparcia Kredytobiorców i podwyższenia wysokości tego wsparcia o 100 proc.
Przypomnę, że o wsparcie mogą się dziś ubiegać osoby, których miesięczny dochód po odjęciu raty kredytu nie przekracza 1552 zł dla gospodarstwa jednoosobowego lub 1200 zł na każdą osobę dla gospodarstwa wieloosobowego. Kwota wsparcia nie może być wyższa niż 2 tys. zł miesięcznie maksymalnie przez 36 miesięcy. Funduszem zarządza Bank Gospodarstwa Krajowego. Na fundusz pieniądze wpłacają banki. Banki mają pieniądze od tych, którzy spłacają raty kredytów. Pieniądze z Funduszu przekazywane są przez BGK bankowi, który udzieli kredytu osobie korzystającej ze wsparcia. Jest to de facto fundusz wspierania niepłacących przez płacących.
Następnie wychyliła się Lewica. Chce zamrozić na 12 miesięcy WIBOR i raty kredytów na poziomie sprzed 1 grudnia 2019 roku!
PiS nie pozostał bierny. - Pracujemy z głównymi osobami, które zajmują się rynkiem finansowym nad tym, żeby z Funduszu Wsparcia Kredytobiorców można było skorzystać w sposób realny - zapowiedział premier Morawiecki. - To jeden kierunek działań, ale także inne, które - mam nadzieję - doprowadzą do tego, że rosnące stopy procentowe przynajmniej częściowo będą zamortyzowane - powiedział premier.
Na to wszystko wyszedł Donald Tusk. Cały na biało. Zobowiązał parlamentarzystów i parlamentarzystki PO do przygotowania inicjatyw legislacyjnych, których efektem będzie "ustalenie maksymalnej raty kredytu na poziomie nie wyższym niż w grudniu 2021 roku". Kiepska propozycja w porównaniu z Lewicą, dość mizernie to wygląda. Ale "rynki finansowe" tego to już nie zdzierżyły i zwymyślały Tuska od populistów (jakby wcześniej nie był populistą).
Najważniejsza różnica między pochylającymi się z troską nad losem kredytobiorców politykami jest taka, że zdaniem Morawieckiego inflacja i wzrost stóp procentowych jest winą Putina, a zdaniem opozycji - Morawieckiego.
Politykom to się nie ma co dziwić. Muszą mówić wyborcom, co ci chcą usłyszeć. Inaczej, w powtarzającym się co cztery lata demokratycznym plebiscycie na to, kto będzie mógł ***** wyborców przez następne cztery lata nie mają szans. A przecież tyle dobrego chcieliby zrobić. Natomiast "rynki finansowe" chcą ***** wyborców wszystkich partii, przez cały czas bez względu na to, która z nich rządzi.
Któryś z internautów napisał, że banki manipulują WIBOR-em. No i się zaczęło. Analitycy "rynków finansowych" dostali laksacji (potocznie zwanej sraczką). Internauta był anonimowy więc łatwo go było napaść. Ale jemu dostało się stosunkowo mało. Bardziej oberwało się ludziom "z tytułami doktorów, pracownikom uczelni ekonomicznych czy think tanków" który opowiadali publicznie bzdury". Na szczęście ja nie opowiadałem, bo nie wiem czy banki manipulują, ale wiem, że mogą manipulować. Skoro manipulowały LIBOR-em (co udowodniono i za co ukarano JP Morgan, Citigroup, Barclays i RBS), to dlaczego nie mogłyby manipulować WIBOR-em?
Słyszeliście by "rynki finansowe" domagały się obniżenia podatków? Dzięki podatkom ludzie mają mniej pieniędzy i muszą więcej pożyczać na "rynkach finansowych". A słyszeliście by "rynki finansowe" sprzeciwiały się przymusowym ubezpieczeniom społecznym? Ludzie muszą płacić składki, które fundusze emerytalne działające na "rynkach finansowych" inwestują. W co inwestują? Na przykład w nieruchomości. Dzięki temu ich ceny rosną. Stopy zwrotu z inwestycji - też rosną. Ludzie będą mieć dzięki temu wyższe emerytury i dzięki temu będą mogli zapłacić więcej za czynsz za mieszkania, które wynajmują. Eldorado. Dla "rynków finansowych".
Pamiętacie euforię, jaka zapanowała na "rynkach finansowych" 10 maja 2010 roku, gdy Europejski Bank Centralny wydał elegancki komunikat, że "przeprowadzi interwencje w strefie euro na rynku długu prywatnego i publicznego, aby zapewnić głębokość i płynność w tych segmentach rynku, które są dysfunkcjonalne. Celem programu jest odtworzenie właściwego mechanizmu transmisji monetarnej (...). W celu sterylizacji wpływu powyższych interwencji zostaną podjęte specyficzne operacje, aby zaabsorbować wprowadzoną płynność" (potocznie będziemy drukować pieniądze).
Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze
"Odtwarzanie transmisji" i zapewnianie płynności udało się znakomicie. Główne indeksy giełdowe "poszybowały na północ". Indeks S&P 500 poszybował z 1100 na 4600 pkt. Dow Jones z 10 500 na 34 500 pkt. DAX z 6000 na 16 000 pkt. Analitycy "rynków finansowych", którzy wcześniej straszyli deflacją (spadkiem cen), jeszcze w marcu 2021 roku zachwycali się inflacją i wzrostem PKB, jaki ona daje. Za cały 2010 rok PKB wzrósł rok do roku o 3,8 proc., a za 2021 o 7,3 proc., z tym że w kwietniu 2021 r. w stosunku do kwietnia 2020 - o 11,2 proc. Inflacja dobiła wówczas już do 4,3 proc. ale co to jest przy takiej koniunkturze - zżymały się "rynki finansowe". Miesiąc później było już pozamiatane.
Ostrzeżenia nieśmiałe, że nie da się ciągle ćpać bez konsekwencji, na nic się zdały. Nie bez powodu po mieszkańcach amerykańskich gett najwięcej ćpają gracze z "rynków finansowych".
Ale o dziwo teraz czytam, że grozi nam "scenariusz grecki". A pomyśleć, że jeszcze rok temu nam nie groził, a ci którzy o Grecji coś wspominali byli wzniośle ignorowani, albo wprost wyszydzani.
Pomagajmy Ukrainie - Ty też możesz pomóc!
Teraz przyszła pora na ową słynną "sterylizację". Sterylizowani będą wyborcy. Z pieniędzy. Poza wsparciem dla podwyżek stóp procentowych pojawiły się na "rynkach finansowych" pomruki niezadowolenia z powodu obniżenia stawek podatkowych. Bo to "podwyższy inflację". Przypomnę, że inflacja to nadmiar pieniędzy na rynku.
A pieniądze emituje tylko bank centralny i kreują banki komercyjne. To, że wzrost cen akcji na "rynkach finansowych" nazywa się "hossą", a wzrost cen kartofli na "ryneczku Lidla" - inflacją, nie ma znaczenia. Hossa na rynku akcji firm budowlanych i deweloperskich oznacza jedno - wyższe ceny artykułów budowlanych i mieszkań.
Ale cóż - wyborcy ciągle głosują na ten system. W sumie nic dziwnego. Kiedyś zagłosowali na Barabasza - co właśnie świętujemy.
Alleluja.
Robert Gwiazdowski
Adwokat, prof. Uczelni Łazarskiego
Autor felietonu wyraża własne opinie.