"Interwencja". Pan Jacek czekał na pensję. Dostał wezwanie do zapłaty

Pan Jacek do pracy w Niemczech wyjechał po znalezieniu ogłoszenia polskiej agencji pracy. Na miejscu przez długi czas pracował na czarno, bo nie mógł doprosić się o legalną umowę. Gdy okazało się, że pozostali pracownicy dostają zaniżoną pensję, zrezygnował. Zupełnie nie spodziewał się tego, co stało się później. Materiał "Interwencji" Polsat.

Pan Jacek Gajda ma 52 lata, mieszka w Tarnowskich Górach. Od lat pracuje w Niemczech. W marcu 2020 roku trafił na ogłoszenie zamieszczone w sieci przez polską agencję pracy. Zawarł umowę elektronicznie i wyjechał. Miał być operatorem wózka widłowego, mieć zakwaterowanie, na miejscu podpisać umowę o pracę.

"To była praca typowo na czarno"

- W biurze w Niemczech dostałem umowę do podpisania, ale zawarłem tylko o wynajem kwatery pracowniczej z firmą. To była praca typowo na czarno. Jak się upominałem o tę umowę legalną, to właściciel cały czas mówił, że jest teraz zamieszanie spowodowane wirusem. A na drugi dzień przyjeżdżał i mówił, że ktoś tam nawalił i jakbym pojechał do pracy, to zostanie to zapisane, ile godzin przerobiłem. Zgadzałem się, bo zależało mi na pieniążkach - mówi Jacek Gajda.

Reklama

Z relacji mężczyzny wynika, że dopiero po dwóch tygodniach pracy na czarno udało mu się doprowadzić do podpisania umowy o pracę. Wtedy też dowiedział się od innych pracowników, że pracodawca może mieć problemy z wypłacalnością.

- Z kolegą liczyłam, że wychodziło 1800 euro, po odcięciu za mieszkanie 1500, a dostawał niecały 1000 euro - mówi jedna z pracownic w Niemczech.

Jak słyszymy, pracownicy musieli "upominać się o swoje pieniądze, bo np. rozliczenie było nie wiadomo skąd. Cały miesiąc przepracował, a dostał 300-400 euro".

Te relacje potwierdzają też inni pracownicy, którzy do Niemiec wyjechali za pośrednictwem tej samej agencji. Kontaktujemy się z kilkoma osobami.

"Zostałem potraktowany jak niewolnik"

- Czy jakiś dojazd, czy cokolwiek, za wszystko mieli odciągane z wypłaty. Jeden dostał 300 euro, a drugi 200 euro - mówi jedna z nich.

- Gdybym najpierw sprawdził gdzie przyjechałem, to bym powiedział: panie, zabieraj mnie pan stąd, do Polski jedziemy. Na balkonie były śmieci, bo śmietnika nie ma. Pracownicy, którzy mieszkali tam już półtora miesiąca, nie mieli praktycznie oświetlenia. Nawet lamp nie było - dodaje kolejna.

Jacek Gajda tłumaczy, że szybko zorientował się w realiach i postanowił poszukać innej pracy. W kwietniu dostał rozliczenie od pracodawcy. Okazało się, że nie zarobił nic, lecz musi... dopłacić za noclegi.

- Dostałem pasek wynagrodzenia i na tym pasku była taka kreseczka w postaci minusa i 193 euro, pamiętam. - Zostałem potraktowany jak niewolnik. Pracowałem i nie dostałem wynagrodzenia - komentuje.

Szef firmy: Ci ludzie jakieś fantazje piszą w internecie

W grudniu 2020 roku sprawa trafiła do sądu, ten przyznał panu Jackowi rację. Właściciela agencji oskarżono o niekorzystnie rozporządzenie mieniem w wysokości 1700 euro za czas pracy bez umowy. Ale ten zaskarżył wyrok i tym razem okazało się, że to pan Jacek ma oddać pracodawcy 193 euro.

Choć w sieci cały czas są aktywne ogłoszenia o pracę, ekipa "Interwencji" bezskutecznie szukała biura agencji pracy w Katowicach. Od rekruterki "Interwencja" usłyszała, że umowę należy podpisać nie z pracodawcą w Niemczech, ale z agencją. Gdy "Interwencja" ujawniła się jako dziennikarze, szef firmy temu zaprzeczył.

- My rekrutujemy jako biuro rekrutacyjne ludzi do Niemiec. Mamy kilku klientów i wysyłamy ludzi do tych klientów. Jest też często tak, że te firmy po prostu zrywają umowy z nimi i ci ludzie jakieś fantazje piszą w internecie - przekonuje właściciel.

Zgłaszają się kolejne ofiary nieuczciwej firmy

- On sobie zdaje świetnie sprawę, że pracownik, który zostanie oszukany, nie będzie jeździł 1000 kilometrów do Polski albo nawet więcej, tylko znajdzie sobie inną pracę - komentuje pan Jacek.

Mężczyzna od ostatniego wyroku złożył już apelację. Sprawa znów ma trafić do sądu. Z redakcją "Interwencji" kontaktują się kolejne osoby, które czują się poszkodowane przez agencję pracy.

- Powiem panu tak: ja tam trochę pracowałem, mi pięć dniówek nie wypłacili. Koledze też nie wypłacili. To jest po prostu niefajna firma, niezbyt uczciwa - mówi jednak z nich.

- Byłem na policji, teraz niedawno i tam jest taki plakat: jeśli ktoś pracował ze znikomym wynagrodzeniem lub bez wynagrodzenia, to taka osoba jest ofiarą handlu ludźmi. Bo to jest podstawowe prawo pracownika, otrzymywanie wynagrodzenia - zauważa Jacek Gajda.

nb/"Interwencja", Polsat News

Polsat News
Dowiedz się więcej na temat: praca za granicą | praca w Niemczech | praca na czarno
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »