Jakoś nie możemy się dowiedzieć, ile zarobiły banki na "kredytach frankowych"

W ciągu ostatnich dni dłużnicy tzw. kredytów frankowych byli przedmiotem szczególnego zainteresowania ze strony resortu gospodarki oraz Związku Banków Polskich. Co prawda przedstawiono tylko "propozycje rozwiązań", bo dla banków, czyli sprawców kłopotów ponad pół miliona obywateli, nie mają one wiążącego charakteru.

Zresztą nie ma to żadnego znaczenia, bo "propozycje" te podyktowane są szczególnie troską o interesy banków. Czy mogliśmy się spodziewać czegoś innego? Jedyną ministerialną nowością, będącą zresztą poza kompetencjami resortu gospodarki, jest zwolnienie od podatku dochodowego kredytobiorców z tytułu umorzonych długów kredytowych.

Jest ona jednak bezprzedmiotowa, bo ani wicepremier Piechociński ani ZBP nie obiecali, że banki cokolwiek umorzą, bo nie mieli do tego prawa. Przyznam się, że łudziłem się, że rząd, zgodnie z zapowiedzią Pani Premier, weźmie w obronę interesy obywateli. Jak zawsze popełniłem grzech naiwności, bo kogo oni naprawdę obchodzą?

Reklama

Pozwalam sobie jednak przypomnieć politykom, że kłopoty mają dłużnicy tzw. kredytów frankowych a nie banki, a wykonanie zawartych z nimi umów grozi tylko jednej ze stron niepowetowaną stratą. Oczywiście wiem również, że nie ma to większego znaczenia, ale przynajmniej w świecie zwykłych ludzi rządy sprawuje się w interesie publicznym a nie kilku, nawet bardzo bogatych banków.

Takie tam bajeczki dla dzieci i ludzi nieznających wielkich salonów politycznych.

Ponad tydzień temu zadałem publicznie pięć pytań do banków oraz władz z prośbą aby rzetelnie poinformowano opinię publiczną o wszystkich istotnych okolicznościach i skutkach owej "akcji kredytowej".

Bo przecież:

- nikt (dosłownie) nie zwracał się do banków o udzielenie kredytów w walucie obcej,

- nigdy nikomu tych walut nie wypłacono,

- oferta tego "produktu" pochodziła wyłącznie od banków, które jakoś dziwnym trafem przyjęły go w tym samym czasie do swojego portfela,

- urzędnicy bankowi oraz powiązani z nimi "niezależni analitycy" przekonywali, że jest to najkorzystniejsza oferta kredytowa,

- nikt nigdy nie powiedział dzisiejszym dłużnikom, że dług może być indeksowany na złote przy kursie franka przekraczającym 4 zł; gdyby to ktoś zasugerował, to ani jeden "kredyt frankowy" nie zostałby przecież wypłacony.

Jeżeli ktoś twierdzi, że było inaczej, proszę o dowody, a jeżeli ich nie ma, to owa "akcja kredytowa" była działaniem ze strony banków pod wpływem błędu, potwierdzającym fakt, że nie znają się na tym co robią, albo działaniem w złej wierze, w celu wprowadzenia w błąd owych "kredytobiorców". Nie dowiedzieliśmy się ani od resortu gospodarki ani od ZBP:

- czy banki zaciągnęły kredyty frankowe w celu udzielenia tychże kredytów naiwnym konsumentom, a jeżeli tak, to na jaką kwotę?

- ile zarobiły banki na tej akcji?

Nawet na pytanie dziennikarki przedstawiciel ZBP uchylił się od odpowiedzi na ten temat, co się stało z zyskami pochodzącymi z tego operacji?

- w jakiej wysokości wypłacono gratyfikacje za ten "sukces" szefom i bankowcom?

Skoro nie chcą udzielić nam informacji ludzie zwołujący w tym celu konferencje prasowe, niniejszym zwracam się do Komisji Nadzoru Finansowego o dane na ten temat. Prędzej czy później opinia publiczna uzyska te informacje, bo dziś ich ujawnienie jest chyba wielce kłopotliwe.

W wypowiedziach przedstawicieli ZBP pojawił się dość agresywny passus negujący hazardowe cechy owych "kredytów". Oczywiście skończyło się na połajankach pod adresem krytyków bez jakiejkolwiek merytorycznej argumentacji.

Wyjaśnijmy więc na czym z grubsza polegały owe "kredyty frankowe":

1)"kredytobiorca" otrzymywał określoną kwotę w złotych stanowiącą (jakoby) równowartość iluś tam franków,

2)jednocześnie zobowiązywał się on do zapłaty w określonych ratach nieznanej w chwili zawarcia umowy kwoty w złotych, która była zależna od dwóch przyszłych zmiennych: bieżącego kursu złotego wobec franka, który ustalała jedna ze stron umowy (bank), wielkości tzw. spreada, czyli prowizji za fikcyjną sprzedaż tychże franków drugiej stronie, również ustalonego jednostronnie przez bank, 3)do umowy tej miał zastosowanie bezpośrednio jakiś "regulamin", który mógł jednostronnie zmienić bank.

Czyli wielkość długu zależała od zdarzeń przyszłych o charakterze losowym oraz od woli jednej ze stron.

W żadnym kasynie czy biurze bukmacherskim nikt nie odważyłby się zaoferować tak ryzykownych warunków: tam jest uczciwy hazard, zależny wyłącznie od losu. Zgodnie z ustawą hazardową obowiązującą w naszym kraju, takiej samowoli nie mają ani bukmacherzy ani właściciele kasyn.

Tak więc problem "kredytobiorców frankowych" rozwiążą polskie sądy (cywilne i karne). W umowach tych zamieszczono wiele niedozwolonych klauzul, które są sprzeczne z prawem.

Będzie to bardzo kosztowne dla wszystkich, a przede wszystkim dla banków a także rządu, który powinien działać w interesie publicznym. Jest wciąż czas, aby wycofać się z błędów.

Przede wszystkim trzeba sprawić, aby resort finansów wykonywał swoje obowiązki w interesie naszego kraju oraz jego obywateli, a przestał być niemym obrońcą interesów tzw. instytucji finansowych.

Witold Modzelewski

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego

Instytut Studiów Podatkowych

Instytut Studiów Podatkowych
Dowiedz się więcej na temat: bank | kredyt hipoteczny | kredyt we frankach | kredyt walutowy | KNF | kredyt
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »