Masz dziecko - masz problem
W całym kraju w przedszkolach brakuje miejsc. Rodzice odchodzą z kwitkiem, a opiekunki do dzieci zacierają ręce i życzą już sobie nawet 2 tys. zł miesięcznie - pisze gazeta "Metro".
Sezon zapisów do przedszkoli trwa w najlepsze, ale niewielu ma szansę, że ich pociecha zostanie przyjęta. W większości miast w Polsce rodzice bliscy są staczania bitew, a i tak odchodzą od drzwi przedszkoli z kwitkiem.
- Wszędzie mówią, że na liście rezerwowej czeka od kilkunastu do kilkudziesięciu chętnych. Co mam więc zrobić z synem? - skarży się Krzysztof Twarowski z Dąbrowy Górniczej, tata trzyletniego Oskara.
Tłok jest nie tylko w Katowicach, miejsc brakuje prawie we wszystkich miastach, np. w Bydgoszczy, Olsztynie czy Krakowie.
- W naszej okolicy jest co najmniej jedno przedszkole za mało, a dzielnica cały czas się rozbudowuje i przybywa młodych małżeństw z dziećmi - mówi Halina Hincmann, wicedyrektora Przedszkola nr 29 w Radomiu, gdzie wpłynęło ponad 250 podań na 150 wolnych miejsc.
Urzędnicy próbują problem rozwiązać. Często przenoszą zerówki z przedszkoli do podstawówek. Ale to wciąż mało. Niestety, o budowach nowych placówek można na razie pomarzyć.
- Miasto zaplanowało w budżecie budowę nowego przedszkola, ale to zajmie co najmniej dwa lata - mówi Teresa Wiśniewska, dyrektor wydziału edukacji w olsztyńskim ratuszu.
Kto ma niedaleko babcię lub dziadka, kłopot ma mniejszy. Ale wielu młodych rodziców skazanych jest na wynajęcie opiekunki. Te w ostatnich latach na brak pracy narzekać nie mogą.
- Dostają minimum 10 zł za godzinę pracy - mówi Joanna Wrzosek, psycholog z firmy JPB Doradztwo Personalne. Zdarza się, że niania kasuje nawet 2 tys. zł miesięcznie.
- Moimi jedynymi kwalifikacjami było to, że studiowałam na pedagogice, a dostałam pracę bez problemu - śmieje się Karolina z Warszawy, która dorabiała, niańcząc dzieci.
- Zarabiałam 50 zł dziennie, do tego pełne wyżywienie. Moje koleżanki dostają nawet dwa razy tyle...