Poradnik dla zadłużonych (odc. 12): Dłużniku, powstań z kolan! Nie pozwól, aby bankowiec pluł ci w twarz!
Rad jestem wielce, że kolejne odcinki Poradnika cieszą się niemalejącym zainteresowaniem Internautów. Tym bardziej tworzenie kolejnych części sprawia mi satysfakcję, że w 8 na 10 przypadków osób trafiających do Kancelarii po poradę - jesteśmy w stanie skutecznie pomóc. Lub też, przynajmniej wskazać właściwy kierunek zagubionemu kredytobiorcy.
Dla tych osób, które znają niektóre poprzednie odcinki Poradnika, nie będzie tajemnicą, że w sytuacjach spornych pomiędzy bankiem a dłużnikiem optuję niemal w każdym przypadku za podjęciem walki. Zazwyczaj będzie to forma walki partyzanckiej, a nie zaś otwartej wojny. Jeśli więc z bankiem nie idzie się dogadać w kwestii obsługi kredytu, zaczynamy od prostego NIE.
Pierwszym krokiem, kiedy bank wymusza spłatę przekraczającą Twoje bieżące możliwości, będzie nauczenie się bezwzględnego stosowania wobec kredytodawcy poniższej zasady:
Bowiem jedną z najgorszych metod ratowania kredytu, jest pożyczanie kasy na spłatę kolejnych rat gdzie popadnie. To jest u bliższej lub dalszej rodziny, znajomych, czy też biorąc "chwilówkę" w jednej z lichwiarskich firm.
Oczywiste jest dla mnie, że rada pod hasłem "nie spłacaj kredytu, jeśli nie jesteś w stanie tego robić z bieżących dochodów" budzi wiele kontrowersji.
Głównie jest to spowodowane przepotężnym wpływem lobby bankowego na wszelkie treści ukazujące się w mediach. Ale nie tylko.
To także efekty chorego i bardzo często absurdalnego wymuszania na nas dostosowania się do tzw. politycznej poprawności, która to np. na każdego spotkanego Murzyna, każe nam mówić "Afroamerykanin". Nie zawsze to się sprawdza, bo ponoć przed laty, jeden "Afroamerykanin" (widzicie jaki jestem porządny, nie napisałem Murzyn! - przyp. aut.) pałętał się z niewiadomych przyczyn po Afryce, a w Ameryce nigdy nie był, przez co piekielnie utrudnił swoją identyfikację.
Wróćmy jednak do mej poradnikowej "tfurczości". Niechybnie mojemu działaniu, czyli namawianiu klientów do zaprzestania spłaty zobowiązań - oczywiście nie w każdym przypadku takich rad udzielam - łatwo zarzucić można amoralność. Wszak jest to czynienie szkody po stronie wierzycieli.
Szanowny Czytelniku, jeśli i Ty tak uważasz, to powiem Ci jedną ważną rzecz. Otóż miałem w swoich rękach dziesiątki tysięcy umów, zawartych przez klientów z instytucjami finansowymi. Biorę tu pod uwagę nie tylko banki, ale także parabanki (czytaj: lichwiarze - przyp. aut.) oraz firmy leasingowe. Okazuje się, że wszystkie te umowy miały jedną wspólną cechę. Nie wiesz jaką? No to Cię pewnie bardzo zaskoczę:
Co, wiedziałeś o tym? Zarzucasz mi, że robię sobie żarty? Że każdy to wie?
Zgadza się. No więc dlaczego, szanowny Czytelniku, akceptujesz narzucony przez lobbystów bankowych pogląd, ze całą odpowiedzialność za problemy ze spłatą zobowiązania ponosi tylko jedna ze stron? Konkretnie: nabywca danego produktu. A nie - sprzedawca, będący wszak profesjonalistą!
Ale zostawmy na boku suche dyskusje. Zamiast przekonywać się nawzajem, kto ma rację, opowiem Wam dziś o sprawach, które do mnie trafiły. Wiele z nich to pokłosie lektury Poradnika, czyli tematy z ostatnich dni lub miesięcy. Wybrałem do tej krótkiej prezentacji przypadki, jakie spotykam niejednokroć w działaniach Kancelarii, a więc - powtarzalne.
Takich sytuacji znam dziesiątki. Jedną z nich opisywałem w Odcinku 10. To historia schorowanej, 60-letniej kobiety, której sąd w Białymstoku oddalił wniosek o upadłość konsumencką. To przykład, jak firmy pożyczkowe, w pełni zgodnie z prawem doprowadzają życie takich ludzi do ruiny. Pierwsza część pracy lichwiarzy to szukanie ofiar, którym można wcisnąć chwilówkę z kosztami czasem ponad 30 proc. miesięcznie (od marca tego roku, nieco mniej - do 27.5 proc. miesięcznie - przyp. aut.).
Starszy Pan (Pani) widzi pieniądze, nie czyta umowy i nie jest w stanie ocenić jakie stwarza ona zagrożenia dla egzystencji pożyczkobiorcy. Jak przychodzi termin spłaty - często szuka następnej pożyczki, potem następnej, itd. Aż uzbiera się tak wiele (na przykład ponad 50 - miałem takie przypadki), że osoba biorąca te pożyczki zupełnie traci kontrolę: nie tylko nad ich spłatą, ale także nad swoim życiem. Pojawiają się wtedy - niczym drapieżne sępy - bezwzględni windykatorzy, którzy wręcz terroryzują biedaka, aby wycisnąć od niego każdy grosz. Oczywiście bardzo często łamią przy tym prawo. Ale kto wziąłby w naszym kraju pod ochronę schorowanego dziadka, zadłużonego po uszy?
Wyobraź sobie, że miałeś kiedyś - grubo ponad 10 lat temu - jakiś dług. Już dawno o nim zapomniałeś. Bo ... być może przed laty został on spłacony! A może jednak coś tam zostało do spłaty (np. kilka tysięcy złotych), ale nikt się o tę kwotę przez lata nie upominał. Nagle pojawia się jakiś nieznany ci "Fundusz Sekurytyzacyjny" z niezbyt dobrą informacją, że jesteś firmie tej winny ... prawie 100 tys. zł. Takich spraw prowadzę wiele. Fundusz taki ma w ręku tytuł wykonawczy, bo pisma z sądu przychodziły na adres, pod którym od dawna nie mieszkasz. W takiej sytuacji sąd orzekł (wobec braku sprzeciwu strony pozwanej), że faktycznie jesteś dłużnikiem tegoż Funduszu. Jeśli nie masz tej kwoty pod ręką, Twój wierzyciel nie zostawia Cię w potrzebie samego, gwarantując towarzystwo komornika. Na najbliższe 20 lat...
To sprawa sprzed miesiąca, którą prowadzę. Napisał do Kancelarii, w bardzo "ciepłym" tonie Pan Janusz P. Jest posiadaczem kredytu frankowego, ma też inne zadłużenia, są to niezabezpieczone pożyczki (w kilku bankach). Poprosił, abyśmy spotkali się - wraz z nim i jego Żoną - w kawiarni, ze względu, że jest tam placyk zabaw i będzie można spokojnie porozmawiać (Państwo P. nie mieli zostawić z kim dzieci). Pan Janusz przedstawia mi swoją żonę - to urocza, pewnie góra 22- lub 23-letnia kobieta, obecnie nie pracująca. Jedno dziecko ma kilka miesięcy i słodko śpi w stojącym obok wózku. Drugie dziecko to na oko 3-letni chłopczyk, który z zaangażowaniem coś "gotuje" - placyk zabaw to niby kuchnia, w której właśnie urzęduje mały Piotruś. Pan Janusz zaczyna rozmowę tymi słowy: "Panie Krzysztofie, mamy kredyty na blisko 3 mln zł, na szczęście są tylko na mnie."
Pytam ile jest warte mieszkanie, na którym jest kredyt frankowy. "Pewnie z 700 lub 800 tysięcy złotych, kupowałem znacznie drożej, ale ceny spadły. A kredyt to obecnie, w złotówkach licząc, sporo ponad 2 mln zł". "Dużo Pan zarabia?" - pytam dalej. "Kiedyś - tak, ale ostatnio - nie bardzo" - słyszę w odpowiedzi.
Jeśli w opisanej sytuacji, przychodzi ci do głowy refleksja "jak był głupi, to niech spłaca" to prosiłbym Cię, abyś nie psuł mi nastroju i nie czytał dalej tej publikacji. Ani kolejnych odcinków Poradnika. Przypomnę tylko, że większość Polaków to katolicy, dlatego też, tak często wraca dyskusja nad koniecznością ochrony życia nienarodzonych. Ja z kolei, zawsze w swoich działaniach i publikacjach, będę bronił godnego życia naszych rodaków - już tych narodzonych; nie ma znaczenia, czy są to dzieci, czy dorosłe osoby. W tym wypadku jest to obrona tej rodziny przed czekającą ich pacyfikacją (przez komorników - na zlecenie banków) oraz życiem do ostatnich dni w skrajnym ubóstwie.
Jak więc widzę tak przerażający efekt "pracy" bankowców, którzy zowią się "doradcami" klienta, to zawsze wzbiera we mnie wściekłość. Jak do tak koszmarnego zadłużenia, tak młodego człowieka, może dojść? "Doradca" ma plan, więc musi go wykonać - bo inaczej mało zarobi, albo straci robotę, a klient "mieści się w procedurach" i może pożyczkę na daną kwotę uzyskać. Nie ma przy tym znaczenia, że ów klient ma już sporo ponad 2,5 mln zł innych zobowiązań, więc niemal pewne jest, że udzielonej pożyczki nie spłaci. Zadajmy sobie pytanie: kto w tym gronie ewidentnie działa na szkodę banku?
Dlaczego takich "doradców" zaliczam do gatunku o wiele mówiącej nazwie "bankowych bezmózgowców"? Tak bowiem zarządy wielu banków kierują swoimi podwładnymi. Pracowniku: czytaj procedury, wykonuj je nie zadając zbędnych pytań, a nade wszystko - masz zrobić plan! Niestety, podobne - i jeszcze bardziej niebezpieczne dla kredytobiorców zasady - obowiązują przy ewentualnej restrukturyzacji. Pracownik banku, prowadzący dany temat zamienia się często w bezdusznego kata kredytobiorcy i jego rodziny. Ma to miejsce także w sytuacji, kiedy sugerowana przez klienta zmiana harmonogramu może nie tylko uratować kredytobiorcę, ale również spłatę kredytu.
Czy znając obecną sytuację finansową Janusza P. i jego rodziny, można im pomóc? Czy można wyzwolić ich z tak gigantycznych długów? Oczywiście! I zrobię to z największą przyjemnością.
To tylko niektóre przypadki, w których staję murem po stronie klientów, jeśli tylko taka jest ich wola. Ze zgrozą obserwuję coraz większą patologizację sektora bankowego. Następuje to przy niemal pełnej akceptacji, lub braku reakcji, zarówno naszych władz, jak i odpowiednich instytucji, których celem jest ochrona praw konsumenta, lub nadzór nad sektorem finansowym.
Przypatruję się, także z przerażeniem, relacjom na linii pracownik działu windykacji - kredytobiorca. Ci pierwsi coraz częściej wczuwają się z lubością w rolę ciemiężcy wobec słabszej strony, co kropka w kropkę przypomina mi efekty eksperymentu więziennego z 1971 roku, przeprowadzonego pod przewodnictwem prof. Philipa Zimbardo. Zacytuję tu, za Wikipedią, główny wniosek z tych niezwykle ciekawych (i równie niebezpiecznych) badań:
"Amerykański psycholog udowodnił, że ludzie zdrowi psychicznie, w specyficznych warunkach wcielają się w role oprawców i ofiar.
Jaka jest najlepsza strategia obrony, jeśli znajdziesz się w takiej sytuacji? Pamiętaj: za nic na świecie nie możesz wejść w rolę więźnia! Bo wtedy zostaniesz spacyfikowany. Na dodatek dasz satysfakcję swojemu oprawcy.
I na koniec tego akapitu jeszcze jeden cytat z Wikipedii, w którym mowa o przedwczesnym zakończeniu eksperymentu Zimbardo:
"Zaplanowany na dwa tygodnie eksperyment przerwany został już po sześciu dniach ze względu na brutalne zachowania osób, które przyjęły role strażników."
I Ciebie to czeka kredytobiorco, jeśli poddasz się bez walki i nie zrzucisz z siebie jarzma winy za niespłacony kredyt. Każdy może się omylić i czegoś tam nie przewidzieć. Przecież nie jesteś żadnym oszustem! A`propos pomyłki: już za tydzień opiszę, jak jeden Pan, w ubiegłym roku, mocno się omylił przy ratowaniu spółki przed bankructwem. Uważał, że podmiot ten da się uchronić i dostał na ten cel drobne ... 500 mln zł. Akcja się nie powiodła, niecałe 3 miesiące po uzyskaniu kredytu, spółka ta ogłosiła upadłość.
Obecnie zarówno osoby kierujące upadłą spółką, jak i te, które wydały zgodę na kredyt, nie czując do siebie urazy - świetnie sobie żyją i wcale się nie przejmują tą drobną wpadką. Czego i tobie życzę! Szczególnie, że pewnie twój kredyt to trochę mniej niż pięćset baniek...
Na koniec, jak zwykle - zapraszam do dyskusji w komentarzach pod tekstem publikacji. I do sondy: zielona łapka - za kredyt odpowiedzialny jest przede wszystkim bank, czerwona - widziały gały co brały!
-----
Krzysztof Oppenheim
Autor to ekspert finansowy od kredytów hipotecznych, restrukturyzacji i konsolidacji zobowiązań, związany z bankowością od 1993 r. Specjalizuje się także w upadłości konsumenckiej oraz w doradztwie przy oddłużaniu. Założyciel Fundacji Praw Dłużnika "Dłużnik też Człowiek". Obecnie także Prezes Zarządu "Nieruchomości Boża Krówka"
Kolejne odcinki "Poradnika dla zadłużonych", autorstwa Krzysztofa Oppenheim, będą się ukazywać w Interii w każdy piątek. Zapraszamy do lektury!