Sam zdecyduj, jaką dostaniesz emeryturę
Niech każdy pracuje tak długo, jak chce. A jeśli na emeryturze będzie głodować, to ze świadomością, że sam sobie na to (nie)zapracował - napisał w dzisiejszym wydaniu newslettera businesstoday.pl Paweł Moskalewicz, redaktor "Bloomberg Businessweek Polska".
Nie przypuszczałem, że kiedykolwiek w jakiejkolwiek sprawie zgodzę się z wicepremierem Pawlakiem. Przeciwnie, wiele wirtualnego atramentu zużyłem na udowadnianie, jak nieodpowiedzialną i szkodliwą partią jest PSL. Tymczasem muszę przyznać, że ostatnia deklaracja szefa ludowców o całkowitym braku zaufania do państwowego systemu emerytalnego jest w 100 procentach słuszna.
Trzeba sobie powiedzieć jasno: mimo kolejnych reform, stworzenia tzw. indywidualnych kont w ZUS dających iluzję gromadzenia rzeczywistych, własnych pieniędzy na starość to wszystko pic i fotomontaż. Te pieniądze nie leżą i nie procentują. Przeciwnie, w całości są wydawane na wypłaty dla dzisiejszych emerytów - a i to nie wystarcza. A z czasem będzie jeszcze gorzej. Niekorzystne zmiany demograficzne spowodują, że coraz większa rzesza emerytów będzie utrzymywana przez coraz mniejszą grupę pracujących. Wirtualny, ale coraz większy dług wobec coraz większej grupy obywateli rośnie, a katastrofa i bankructwo systemu są pewne. Prędzej czy później. Zdaje sobie z tego sprawę rząd, proponując podniesienie wieku emerytalnego - ale to tylko proteza odsuwająca nieco w czasie spektakularny upadek systemu emerytalnego.
Dlatego trzeba podjąć kroki radykalne, prowadzące do urynkowienia systemu emerytalnego w Polsce. Prawdziwa reforma powinna polegać na powiązaniu składek emerytalnych obywateli z zakupem obligacji Skarbu Państwa. Każdemu człowiekowi wchodzącemu do systemu należałoby założyć rzeczywiście indywidualne (!) konto - jak w banku czy biurze maklerskim - na którym będzie gromadzić zakupowane od państwa obligacje emerytalne (jak choćby już istniejące 10-letnie EDO dostępne dla posiadaczy kont IKE). Korzyść jest podwójna: obywatel zbiera rzeczywiste pieniądze na emeryturę w postaci konkretnych papierów wartościowych, a rząd z automatu zyskuje znakomite możliwości pożyczkowe. A uzyskane w taki - rynkowy - sposób środki można wykorzystać na wszystko, także na niezbędne wielkie inwestycje infrastrukturalne.
A co z dzisiejszymi emerytami oraz osobami już będącymi w systemie? Największym problemem są ci pierwsi, bo oni już swoje zapłacili i emerytura po prostu im się należy. Nie ma wyjścia - trzeba te zobowiązania pokryć z budżetu. Dobrym pomysłem wydają się choćby wpływy z niedokończonych prywatyzacji, szacowane wciąż na miliardy złotych. A jeśli trzeba dodatkowo się zapożyczyć, trudno. Natomiast co do osób wciąż pracujących - trzeba im przedstawić konkretny deal. Policzyć każdemu, ile już na emeryturę uzbierał, i wpłacić mu to na konto w postaci obligacji. I od tego momentu liczyć tak samo jak osobom wchodzącym do systemu, czyli za składki kupować obligacje.
Taka operacja - po koniecznej likwidacji wszelkich przywilejów emerytalnych! - czyni system prostym i przejrzystym. Obywatel za pomocą prostych obliczeń jest w stanie oszacować, po ilu latach pracy przy swoich dochodach jaką emeryturę będzie pobierał. I czy woli pracować na szybką, ale niską emeryturę, czy też popracować dłużej, ale pobierać większe świadczenie. Jednocześnie żadna decyzja obywatela nie boli budżetu - emitując obligacje, każdy minister finansów wie, że za te wykupione szybciej zapłaci mniej niż za te, które procentują dłużej. Normalna rynkowa gra. Obustronnie fair.
Reformując system emerytur, rząd tak czy inaczej podpadnie obywatelom. Uczciwa operacja, przynajmniej pokazująca wszystkim pracującym, że teraz naprawdę zbierają pieniądze dla siebie, wywoła mniej protestów niż każde inne rozwiązanie.
Opr. KM