Ubezpieczyłeś kredyt? To nic, Twoja rodzina i tak może skończyć na bruku

Ubezpieczenie kredytu - pustym i bardzo kosztownym zapisem. Nie ma bowiem gwarancji, że jeśli kredytobiorca zachoruje lub umrze, to ubezpieczyciel spłaci za niego kredyt. Jest coraz więcej przypadków, w których bank i tak domaga się pieniędzy od rodziny kredytobiorcy - ujawnia dziennikarka RMF FM Agnieszka Witkowicz. W trójkącie bank - ubezpieczyciel - klient, to ten ostatni ponosi największe koszty i ma zarazem najmniej praw.

Klient podpisując umowę o kredyt musi się również ubezpieczyć i zapłacić wysoką składkę. Wydaje mu się, że gdyby stało się coś złego, on i jego rodzina będą bezpieczni. Nic bardziej mylnego.

Umowy ubezpieczenia skonstruowane są tak, że jedynym upoważnionym do wystąpienia o odszkodowanie jest bank. Może to zrobić, ale nie musi. Podobnie w sytuacji, gdy ubezpieczyciel odmówi wypłaty odszkodowania z jakiegoś powodu. Klient ma związane ręce, bo nie ma prawa, by pozwać ubezpieczyciela do sądu. Takie możliwości ma tylko bank, któremu łatwiej niż procesować się z ubezpieczalnią jest ściągnąć należność z chorego kredytobiorcy lub spadkobierców. Gdy nie mają pieniędzy, zawsze można ich zlicytować.

Reklama

"Mój jedyny majątek to mieszkanie, które chcą mi zabrać"

To grozi pani Krystynie, która w 2008 roku z mężem pożyczyła pieniądze. Obydwoje jednocześnie ubezpieczyli się na życie. Kredyt był konsolidacyjny - 130 tysięcy złotych. Zabezpieczeniem była hipoteka wspólnego mieszkania. Składka ubezpieczenia na życie za pięć lat wyniosła 4700 złotych.

Niestety, po ośmiu miesiącach mąż pani Krystyny zmarł. Ponieważ wykupili ubezpieczenie kobieta liczyła, że z powodu śmierci męża ubezpieczalnia z odszkodowania spłaci kredyt.

- Myśmy tylko tyle wiedzieli odnośnie tego ubezpieczenia, co było napisane w umowie kredytowej. A w umowie było napisane, że jeśli umrze człowiek, to firma ubezpieczeniowa spłaci ten kredyt. Pani w banku nam tłumaczyła, że jeśli coś się stanie nie daj Bóg, to firma ubezpieczeniowa spłaci ten kredyt - mówi w rozmowie z RMF FM pani Krystyna. Towarzystwo odmówiło wypłaty pieniędzy.

- Ich lekarz orzekł, że mój mąż zataił chorobę serca. Problem w tym, że on w ogóle nie chorował, raz w życiu leżał w szpitalu. A zmarł nie na chorobę serca, a na sepsę. Robiłam sekcję zwłok i sekcja pokazała, że to była sepsa. A sepsa, jak tłumaczyła mi pani doktór, to jest taka choroba, która w ciągu doby zabija człowieka. Rzadko kiedy daje się uratować - tłumaczyła.

Pani Krystyna zebrała wszystkie dokumenty, ale nie może się odwołać od decyzji ubezpieczyciela, bo jedyną instytucją, która może to zrobić jest bank. Przez dwa i pół roku bank nie dał też klientce prawa do tego, by to ona mogła dochodzić swoich racji przed sądem. Kobieta jest w patowej sytuacji, bo nie ma z czego spłacać rat.

- Jakby mąż żył to byśmy to spłacali, bo nigdy nie było problemów, a teraz ja nie mam z czego. Płacę tylko 300 złotych. Nawet prosiłam, żeby obniżyli mi raty, bo ja dostaję na rękę 1213 złotych, z czego 800 złotych wydaję na podstawowe opłaty, mieszkanie światło, gaz. Zostaje mi na życie 136 złotych i utrzymuje mnie moja mama, która ma 83 lata. Aż jest mi przykro. Nie mam więcej pieniędzy, po prostu nie mam. A oni w ogóle nawet nie odpisują na pisma, tylko czekają aż sprawa spadkowa się skończy i mi to mieszkanie zabiorą. Ja nie mam żadnego spadku, żadnej sumy na koncie, ja mam tylko to mieszkanie. To mój jedyny majątek. I to mieszkanie chcą mi zabrać - wyznała.

Ponad 160 takich spraw w biurze rzecznika ubezpieczonych

Do biura rzecznika ubezpieczonych tylko tym roku wpłynęło już ponad 300 skarg na ubezpieczenia oferowane przez banki. Na same ubezpieczenia na życie dołączane do kredytów klienci poskarżyli się ponad 160 razy.

Wiele spraw jest podobnych. Bank albo blokuje możliwość odwołania się do ubezpieczyciela, albo w ogóle nie wnioskuje o odszkodowanie.

Przykład z jednej ze skarg Kredyt był ubezpieczony. Kredytobiorca zmarł. Gdy bank się o tym dowiedział, wystąpił do spadkobierców o spłatę długów. Ci niezwłocznie oddali pieniądze. Gdy ochłonęli, zwrócili się do rzecznika ubezpieczonych z pytaniem, czy kredyt nie był przypadkiem ubezpieczony. Okazało się, że był, ale bank w ogóle nie zadał sobie trudu, by uruchomić umowę ubezpieczenia.

Dlaczego banki wolą ściągać pieniądze od spadkobierców?

- Wygląda na to, że tak jest po prostu taniej i łatwiej. Wystąpienie na drogę sądową przeciwko ubezpieczycielowi wiąże się z kosztami sądowymi. Bank zwracając się bezpośrednio do dłużnika lub jego spadkobierców nie ponosi aż takich kosztów. Tu wystarczy tylko bankowy tytuł egzekucyjny i nadanie klauzuli wykonalności - tłumaczy Cezary Orłowski z biura rzecznika ubezpieczonych.

Ale - jak ustaliliśmy - to nie jedyny powód. Kolejnym są umowy, które banki zawierają z ubezpieczycielami. Wynika z nich, że do ubezpieczyciela trafia tylko bardzo mała część składki. Reszta to ukryta opłata bankowa.

- Bank z reguły otrzymuje ok 90-95 procent tej składki w formie wynagrodzenia. Ta prowizja jest też często uzależniona od szkodowości, czyli od ilości egzekwowanych roszczeń. Im większa jest ilość egzekwowanych roszczeń, wypłaconych świadczeń, tym ta prowizja będzie mniejsza. Być może w tym tkwi przyczyna niechęci po stronie banków do egzekucji świadczeń należnych osobom ubezpieczonym - mówi Orłowski.

A wszystko dzieje się w majestacie prawa. Nieoficjalnie prawnicy mówią, ze gdyby istniał nobel w dziedzinie wykorzystywania kruczków prawnych, to osoba, która to wymyśliła powinna go dostać i to natychmiast.

Agnieszka Witkowicz

ZOBACZ AUTORSKĄ GALERIĘ ANDRZEJA MLECZKI

RMF
Dowiedz się więcej na temat: bank | RMF FM | kredyt | rodziny | rodzina | ubezpieczony
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »