W ciepłownictwie wielka niewiadoma. Co dalej z mrożeniem cen i taryfami?
Ile będziemy płacić za centralne ogrzewanie w 2024 roku - dokładna odpowiedź na to pytanie wciąż nie jest znana. Regulacje dotyczące mrożenia cen ciepła obowiązują tylko do końca roku. Chociaż ceny surowców wykorzystywanych w ciepłowniach mocno spadły w porównaniu z ubiegłym rokiem, niektórych od odbiorców i tak mogą czekać podwyżki. Chyba, że zareaguje rząd.
Jakie będą koszty ogrzewania zimą - to pytanie, które będziemy zadawać sobie coraz częściej wraz z końcem lata i zbliżającym się sezonem grzewczym. Tymczasem ceny ciepła systemowego są znane, ale tylko do końca roku - zwraca uwagę na łamach "Rzeczpospolitej" Jacek Szymczak, prezes Izby Gospodarczej Ciepłownictwo Polskie (IGCP). Dziennik zwraca uwagę, że wciąż nie jest jasne, ile będziemy płacić za ciepło systemowe od przyszłego roku.
A ciepło sieciowe jest najważniejszym źródłem ogrzewania w kraju. W 2021 roku, według najnowszych danych GUS, do sieci było podłączonych 52,5 proc. mieszkań. Sprawa dotyczy więc znaczącej części mieszkańców kraju.
Ciepło z sieci w Polsce w dużej mierze pochodzi ze spalania paliw kopalnych, chociaż jest to zróżnicowane w poszczególnych województwach. Jak podaje Urząd Regulacji Energetyki (URE), w ostatnich latach największe zróżnicowanie paliw zużywanych do produkcji ciepła obserwuje się w województwie mazowieckim. W trzech innych województwach widać znaczący udział źródeł odnawialnych (kujawsko-pomorskie, podlaskie i pomorskie). W 2020 roku w województwie lubuskim ponad 95 proc. ciepła wytwarzane było z gazu ziemnego. W dziewięciu województwach zdecydowanie dominował węgiel kamienny - udział w zużyciu wynosił powyżej 80 proc., w tym najwięcej w dolnośląskim (blisko 90,4 proc.).
Ubiegłoroczny kryzys energetyczny i wysokie ceny węgla oraz gazu wzbudzały więc obawy o ceny ogrzewania na 2023 rok. W styczniu okazało się, że rachunki rzeczywiście dla niektórych znacząco wzrosły. Odbiorców ciepła sieciowego objęła jednak specjalna ustawa o wsparciu, zamrażająca ceny. Zgodnie z nią ciepłownie w rozliczeniach muszą stosować jeden z trzech sposobów rozliczenia, najkorzystniejszy dla odbiorcy.
W pierwszym cena wytwarzania ciepła (bez kosztów dystrybucji) nie może przekroczyć 150,95 zł za gigadżul ciepła wytwarzanego z gazu oraz 103,82 zł za gigadżul ciepła z pozostałych źródeł - przypomina "Rzeczpospolita". W drugim ceny ciepła (netto) nie mogą wzrosnąć o więcej niż 40 proc. w stosunku do cen z 30 września 2022 roku. W trzecim z kolei można stosować zatwierdzoną przez prezesa URE taryfę.
Ale te regulacje obowiązują tylko do końca tego roku. Nie jest jasne, czy system mrożenia cen ciepła będzie przedłużony - zwracają uwagę dziennikarze gazety. I wskazują, że jeśli nowego systemu wsparcia nie będzie, klienci od stycznia zapłacą pełną kwotę.
Do tego kształt obecnych rozwiązań jest takich, że w wielu miastach w Polsce - w zależności jaki sposób rozliczenia stosują tam ciepłownie - może się okazać, że cena ciepła na rachunku wzrośnie nie tylko o dopuszczalne przepisami 40 proc., ale także o kwotę powiększoną o różnicę między taryfą a ceną dotychczas zamrożoną. Chyba że rząd zdecyduje się również zamrozić w przyszłym roku ceny. Na ten temat nie ma jednak jednoznacznych zapowiedzi.
Ceny ciepła sieciowego w dużej mierze zależeć będą od cen surowców. Węgiel i gaz, najczęściej stosowane w polskim ciepłownictwie, są obecnie dużo tańsze niż w 2022 roku. Dzięki temu firmy mogą nie być zmuszone do zastosowania dużych podwyżek.
Ale cytowany przez "Rzeczpospolitą" Szymczak z IGCP wskazuje, że "stabilizacja, z którą mamy obecnie do czynienia, nie jest dana nam na zawsze". Przypomina, że zdaniem analityków, po okresie spowolnienia gospodarczego, którego szczyt przypadnie w 2023 roku, “powinniśmy obserwować ożywienie, a wraz z nim zwiększone zapotrzebowanie na paliwa kopalne i wzrost ich cen".
Według eksperta potrzebna jest transformacja branży ceny ciepła systemowego, w tym całościowa ustawa oraz odpowiednia strategia, a także poprawa rentowności przedsiębiorstw.