W Kotlinie Kłodzkiej załamują ręce. "Jakby ktoś wymazał nasz region z mapy turystycznej Polski"
Przedsiębiorcy z Kotliny Kłodzkiej zarabiający na turystyce w rozmowie z wrocławską "Gazetą Wyborczą" nie ukrywają, że są w trudnej sytuacji. Jesienią z powodu powodzi, stracili możliwość zarobku, a niektórzy i dobytek. Liczyli, że podreperują budżet podczas ferii, ale turyści nie dopisali. "Nazywam to marketingiem litości, bo może ktoś przyjedzie chcąc pomóc nam przetrwać" - powiedział właściciel kwater i smażalni ryb w miejscowości Goszów.
Na skutek powodzi, która pod koniec lata 2024 roku nawiedziła południe Polski, turystyczne miejscowości z Kotliny Kłodzkiej nie mogły przyjmować gości. Jesienią trwała odbudowa i usuwanie zniszczeń. Lokalni przedsiębiorcy byli więc pozbawieni możliwości zarobku. Liczyli na to, że ich sytuacja poprawi się zimą, gdy turyści przyjadą na ferie. Ci jednak nie dopisali.
"Na pobliskim parkingu normalnie o tej porze było około 150 aut, teraz jest 20. Po paragonach widać, że mamy spadek na poziomie 40 procent" - mówił w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" Tomasz Dutkiewicz z restauracji Przystanek na Szlaku z Kletna. Na skutek powodzi jego lokal był nieczynny przez kilka miesięcy. Otworzyli się w ferie. W jego opinii wielu przedsiębiorców zamknie swoje biznesy. "Bo ile można walczyć, będąc bitym z każdej strony" - mówi.
Czytaj też: Bon turystyczny powróci? Ujawniono pierwsze szczegóły, jest pewien warunek
Uważa, że obecna sytuacja nie wynika tylko z powodzi. "Polska nie jest tania. Koszty działalności nie pozwalają więc na niższe ceny, a i tak działamy na granicy opłacalności" - stwierdził.
Natalia Wellmann-Piotrowicz przewodniczka oprowadzająca po Jaskini Radochowskiej powiedziała, że region liczył w ferie na turystów z Wielkopolski, których w poprzednich latach było zazwyczaj sporo. Tym razem Wielkopolanie nie dopisali.
"Dolny Śląsk troszkę nas podratował, to chyba lokalny patriotyzm, że wspieramy się po powodzi. Oczywiście dla nas każdy turysta jest na wagę złota i każdemu z serca dziękujemy" - wyjaśniła. Teraz czekają na majówkę i wiosnę oraz wycieczki szkolne. "Na razie wygląda to tak, jakby ktoś wymazał nasz region z mapy turystycznej Polski" - stwierdziła.
Jak wskazuje "GW" obecnie ponad 70 proc. branży z rejonu Stronia Śląskiego i Lądka-Zdroju działa poniżej progu rentowności i to mimo utrzymania cen z poprzednich lat. Niektóre obiekty nawet je obniżyły, ale to nie pomogło. Średnie obłożenie w styczniu wyniosło 40 proc. Podobna frekwencja była w lutym.
U Dominika Gibowicza ze wsi Goszów właściciela smażalni Raj Pstrąga oraz Osady Pstrąga z domkami noclegowymi sytuacja nie jest dramatyczna, ale do optymizmu mu daleko. W jego przypadku spadki w noclegach wynoszą około 10 proc. Ma również mniejszy utarg w smażalni. Zwraca jednak uwagę na to, że dane te są obliczane w stosunku do roku poprzedniego, który był gorszy od poprzednich lat. "Mamy więc spadek w stosunku do spadku, a koszty działalności powodują, że rentowność biznesów absurdalnie spada" - wyjaśnił.
Czytaj także: Kierwiński chce wyjaśnień ws. odszkodowań za powódź. UOKiK wkracza do akcji
U Marii Łukaszewskiej z Willi Marianna w Lądku-Zdroju obroty spadły o 30 proc. w porównaniu do sytuacji sprzed powodzi. Ratują ją goście, którzy już u niej byli. "Przyjeżdżają stali klienci, którzy wiedzą, że mimo wszystko będzie smacznie i dobrze. Oferujemy noclegi ze śniadaniem, żeby mieć choć na część kosztów, ale to nie ma nic wspólnego z działalnością, jaką prowadziliśmy. Nazywam to marketingiem litości, bo może ktoś przyjedzie chcąc pomóc nam przetrwać" - powiedziała "Gazecie Wyborczej".
W innych regionach Dolnego Śląska ruch turystyczny był nieco lepszy, ale właściciele ośrodków i kwater spodziewali się większego obłożenia. Grzegorz Głód, menadżer z firmy Winterpol zarządzającej resortami w Zieleńcu i Karpaczu podkreślił, że ferie województw: dolnośląskiego, mazowieckiego, opolskiego i zachodniopomorskiego (25 stycznia - 8 lutego) "były zaskoczeniem frekwencyjnym".
"Spodziewaliśmy się, że z tych, szczególnie bliższych województw przyjedzie więcej gości, narciarzy. Było mniej, ale nie było najgorzej. Natomiast teraz z bardziej oddalonych województw np. lubelskiego, łódzkiego czy śląskiego przyjeżdża zaskakująco dużo turystów. W ostatni weekend były prawdziwe tłumy, warunki narciarskie na stokach są zresztą bardzo dobre" - wyjaśnił Głód.
Dodał, że po poprzednich dwóch mniej udanych sezonach, gdy trzeba było z powodu wysokich temperatur kończyć je w połowie marca, tym razem jest szansa na sezon nawet do końca marca lub dłuższy. "Mamy w Zieleńcu fabrykę śniegu, produkującą 300 tys. metrów sześciennych, dlatego utrzymamy go na stokach nawet wówczas, gdy nie będzie padać" - dodał Głód.
Większy ruch turystyczny w Szklarskiej Porębie potwierdziła Katarzyna Brol z Informacji Turystycznej w tej miejscowości. "Turystów, nie tylko narciarzy, jest bardzo dużo. Organizujemy wycieczki dla tych, którzy nie zjeżdżają ze stroków czy nie biegają na Polanie Jakuszyckiej. O pełnym obłożeniu bazy noclegowej trudno mówić, ale dużą frekwencję widać choćby po tym, że są duże kolejki do restauracji" - powiedziała Brol.
Dodała, że w Karkonoszach goszczą nie tylko turyści z Polski, ale też z Niemiec, gdzie zaczynają się ferie oraz z Czech. W przyszłym tygodniu rozpoczyna się na Polanie Jakuszyckiej festiwal Biegu Piastów, impreza narciarsko-biegowa, ale też wzbogacona o dodatkowe wydarzenia.