Defibrylator był zbędny

Wpisany przed tygodniem do rejestru sądowego zarząd Polskiej Telefonii Cyfrowej w końcu wszedł do biur operatora.

Wpisany przed tygodniem do rejestru sądowego zarząd Polskiej Telefonii Cyfrowej w końcu wszedł do biur operatora.

Około godz. 13 w piątek, pojawiły się informacje, że niedawno wybrany przez Elektrim i Deutsche Telekom zarząd Polskiej Telefonii Cyfrowej będzie próbował wejść do siedziby operatora.

- Rozwiązania siłowe nie wchodzą w grę. Mamy ponad 100 ochroniarzy, może nawet więcej. Bójka oznacza utratę koncesji przez obie agencje - mówi jeden z pracowników ochrony budynku.

Sprawa ciągnęła się już tydzień. Te siedem dni udziałowcy PTC poświęcili na wzajemne oskarżenia i donosy do prokuratury. O zgodzie nikt nie wspominał, a operatorem rządziły dwa zarządy: stary, popierany przez Vivendi i Elektrim Telekomunikację, oraz nowy, ten z namaszczenia Elektrimu i DT. Na czele pierwszego, który nie chciał wpuścić nowych władz do budynku, stał Bogusław Kułakowski. Drugim kierował Tadeusz Kubiak.

Reklama

Wejście prezesa

Około godz. 16, kiedy pracownicy PTC już kończą pracę, przy bramkach wejściowych ustawia się kilkudziesięciu ochroniarzy. Zaraz potem staje przed nimi Tadeusz Kubiak w otoczeniu całego zastępu prawników. Kilka chwil rozmowy, okazanie dowodu osobistego i... stojący murem ochroniarze rozstępują się. Wraz z nowym zarządem pojawiają się nowi pracownicy ochrony. Wszyscy jadą na szóste piętro - tam znajduje się gabinet prezesa PTC. Co się dzieje? Nakaz prokuratorski? Uprawomocnienie ostatnich wpisów w rejestrze sądowym? Nie wiadomo, choć domysłów jest wiele, łącznie z przekupieniem agencji ochrony.

Niedługo potem przed tymi samymi ochroniarzami staje Bogusław Kułakowski. - Przyszedłem zdać budynek. Proszę mnie wpuścić, nie róbcie sobie żartów - mówi ściszonym głosem.

Ochrona ani drgnie. Na liście, którą zostawił Tadeusz Kubiak, Bogusława Kułakowskiego nie ma.

- Proszę nie robić zdjęć. Jestem osobą prywatną - apeluje do fotoreporterów prezes Kułakowski. Wreszcie po kilku chwilach i on jedzie na szóste piętro.

Policja mówi: pas

Dalej wypadki toczą się bardzo szybko. Przyjeżdżają trzej policjanci, ale po kilku minutach rozmowy z prawnikami Elektrimu wychodzą. Pod siedzibę PTC podjeżdżają dwa samochody. Ktoś wysiada. Pojawia się Philippe Houdouin, prezes Elektrimu Telekomunikacji, związanej z Vivendi spółki, która kwestionuje prawidłowość ostatnich zmian w rejestrze. Nie wchodzi do siedziby PTC, nawet nie próbuje. Kiedy widzi biegnących w jego stronę fotoreporterów, odchodzi szybkim krokiem, ale potem kręci się w okolicy. Zaraz potem ochronę mija Piotr Nurowski, prezes Elektrimu.

- Oczywiście, że możemy rozmawiać z Vivendi, ale Francuzi muszą zacząć akceptować wyroki sądów - mówi.

Fałszywy alarm

W kilka chwil po tym, jak winda z Piotrem Nurowskim dojechała do szóstego piętra, z sali konferencyjnej wychodzi Bogusław Kułakowski. Zamieniają parę zdań i były prezes zjeżdża na dół. Ktoś wsiada do windy mówiąc, że musi iść do samochodu prezesa po teczkę, ktoś przynosi klucze i trzy puste kartony. Czy była przemoc, o której w depeszach prasowych mówi Philippe Houdouin? My jej nie widzieliśmy, choć na drobne przepychanki mógł wskazywać bałagan w gabinecie byłego prezesa PTC. Gdy wydaje się już, że historia właśnie dobiegła końca, z windy wychodzi trzech sanitariuszy.

"Co panowie tu robią" - pyta ochroniarz.
"Ktoś wzywał pogotowie do pana Kułakowskiego" - odpowiada pielęgniarz z defibrylatorem na ramieniu.
"Prezesa Kułakowskiego już od godziny nie ma" - mówi ktoś związany z nowym zarządem operatora.

Puls Biznesu
Dowiedz się więcej na temat: vivendi | Bogusław
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »