Morawiecki krytykuje prace UE nad dyrektywą o pracownikach delegowanych
Nie podoba nam się sposób prac w UE nad dyrektywą o pracownikach delegowanych. Głos szerokiej koalicji państw przeciwko temu projektowi nie został do końca uwzględniony w pracach nad nim - powiedział we wtorek w Brukseli wicepremier Mateusz Morawiecki.
- Nie do końca odpowiada nam sposób procedowania tej dyrektywy przez Komisję Europejską, ponieważ głos szeroko zbudowanej przez nas koalicji (państw) nie został do końca uwzględniony w pracach nad tą dyrektywą - zapowiedział Morawiecki.
Dodał, że ta kwestia dotyczy fundamentalnej unijnej wolności, czyli swobody świadczenia usług. - Tak jak swoboda przepływu towarów, czy kapitału albo ludzi w lepszym lub gorszym stopniu jest przez Unię Europejską w większości krajów przestrzegana, (...) o tyle swoboda świadczenia usług jest w fazie początkowej - zaznaczył.
Jego zdaniem wszelkie działania, które oznaczają dalsze zamykanie się na konkurencję małych firm z Europy Środkowej, obniżają konkurencyjność całej Unii Europejskiej.
- To jest krok przeciwko Unii Europejskiej. Można oczywiście w jakiś sprytny sposób zamknąć swój rynek, mówiąc o socjalnym dumpingu, ale jest ciekawe, że ktoś po 20 latach obudził się z takim postulatem. Mówiąc wprost, polskie firmy transportowe, czeskie firmy logistyczne, rumuńskie firmy informatyczne zaczynają być coraz bardziej konkurencyjne i odnosić coraz większe sukcesy UE. W związku z tym cała nowa próba ograniczenia tej konkurencji ze strony krajów Europy Zachodniej - powiedział.
W jego opinii dla zablokowania dyrektywy trudno będzie zebrać "mniejszość blokującą". - Ale już sam nasz protest i bardzo głośne zastrzeżenia, które wysuwamy w tym przypadku, mam nadzieję powstrzymają kolejne takie protekcjonistyczne działania - podsumował.
Przewodnicząca pracom UE Malta poinformowała w marcu, że chce, by do końca czerwca państwa unijne porozumiały się w sprawie propozycji zmian w dyrektywie o pracownikach delegowanych.
Chodzi o budzący kontrowersje projekt Komisji Europejskiej z marca 2016 roku, który zakłada, że pracownik delegowany, czyli wysłany przez pracodawcę do pracy w innym kraju UE, ma otrzymywać takie samo wynagrodzenie, w tym premie i dodatki, jakie otrzymuje za tę samą pracę pracownik lokalny. Obecne przepisy przewidują, że pracownikom delegowanym przysługuje płaca minimalna kraju przyjmującego.
Gdy okres delegowania pracownika przekroczy dwa lata, powinien on być w pełni objęty przez prawo pracy kraju goszczącego, co oznacza np. konieczność odprowadzania lokalnych składek na ubezpieczenie zdrowotne - głosi propozycja KE.
Swój projekt Komisja uzasadnia przede wszystkim troską o prawa pracowników delegowanych, którzy nie powinni być traktowani gorzej, niż pracownicy lokalni w państwie goszczącym.
Wskazuje też na konieczność walki z tzw. dumpingiem socjalnym, o który zachodnioeuropejskie państwa Unii oskarżają przedsiębiorców i pracowników z Europy Wschodniej. Wielu ekspertów wskazuje jednak, że chodzi w rzeczywistości o ochronę rynków zachodnich państw przed konkurencją.
Projektowi przeciwna jest Polska i większość pozostałych państw członkowskich z regionu Europy Środkowej i Wschodniej, z wyjątkiem Słowenii. Polska wezwała KE do wycofania się z planów reformy dyrektywy, uznając ją za szkodliwą dla firm świadczących usługi za granicą.
Zdaniem polskich władz nowelizacja - jeśli wejdzie w życie - będzie miała negatywny wpływ na europejską konkurencyjność i funkcjonowanie rynku wewnętrznego. Z Polski pochodzi najwięcej pracowników delegowanych w UE; w 2014 r. było to prawie 430 tysięcy na 1,9 mln (22,3 proc).
Z Brukseli Łukasz Osiński