Nadużycia podatkowe
Wbrew pozorom nadużycia podatkowe nie są wyłącznie domeną podatnika. W dużym stopniu dopuszcza się ich rząd i państwo.
Polskie prawo podatkowe jest nie tylko niestabilne, skomplikowane i niejednoznaczne, ono jest przede wszystkim w dużym stopniu niesprawiedliwe, a więc i nielegalne. Przykład pierwszy z brzegu. Co prawda podatek VAT jest dziś w Europie standardem, ale Polska jest bodaj jedynym krajem Unii, w którym za prawo płacenia podatku trzeba... zapłacić. Aby stać się podatnikiem VAT, musiałem wpierw uiścić opłatę w wysokości 152 zł.
Niewiele jest krajów, w których - w takim stopniu jak w Polsce - płaci się podatek od podatku. Zapłacone w postaci akcyzy podatki paliwowe, drogowe, alkoholowe, od psów, nieruchomości, VAT, opłaty cywilno-prawne, skarbowe, od gier i setki innych tytułów podatkowych nie podlegają odliczeniu od dochodu do opodatkowania; dochód, od którego płacimy PIT nie jest o ten podatek pomniejszony. Płacenie podatku od podatku to płacenie podatku od dochodu, którego się nie osiągnęło.
Dochód wolny od opodatkowania (w roku 2010 będzie to kwota 3091 zł) jest w Polsce za niski, by pokryć chociażby straty podatnika z tytułu podatku od podatku, nie mówiąc o inflacji będącej skutkiem istnienia państwowego monopolu na emisję pieniądza. W Stanach Zjednoczonych dochód wolny od podatku jest od 8 do 10 razy wyższy (zob. http://en.wikipedia.org/wiki/Income_tax z 2 października 2010), a w słynącej z represyjnego opodatkowania Holandii pięciokrotnie wyższy niż w Polsce. Różnice w kwotach wolnych od opodatkowania nie uzasadniają wcale różnic w wysokości dochodów. W USA średnia pensja jest od polskiej średniej wyższa 4-5-krotnie, w Holandii zaś 2,5-3-krotnie.
Przypadków płacenia podatku, nawet gdy nie osiągnęliśmy dochodu, jest więcej. Jednym z nich jest opłata adiacencka, czyli haracz nałożony na posiadacza ziemi przez gminę z tytułu jej podziału na mniejsze kawałki.
Bez względu na to, czy podział zaowocował zyskiem, czy stratą, należy "domniemany" podatek zapłacić, na wypadek gdyby posiadacz ziemi na podziale jednak zarobił. Podatek ten nie daje prawa odliczenia od dochodu do opodatkowania kosztów uzyskania dochodu, ani nawet odliczenia ich w przypadku ewidentnej straty. Jest to jawne nadużycie.
Opłata adiacencka to nie podatek, to grzywna. Podatkiem od dochodu, którego się nie osiągnęło, jest obowiązek płacenia zobowiązań podatkowych z chwilą wystawienia faktury sprzedaży, nawet gdy do transakcji sprzedaży z jakichś - niezależnych od stron - okoliczności nie doszło.
Murray N. Rothbard (Interwencjonizm, czyli władza a rynek, tłum. R. Rudowski, Fijorr Publishing 2009) pisał, że podatek może być legalny tylko wtedy, gdy jest sprawiedliwy. Aby prawo podatkowe było sprawiedliwe, musi istnieć równość podmiotów wobec prawa. Innymi słowy, zarówno fiskus przez podatnika, jak i podatnik przez fiskusa muszą być traktowane identycznie. Niestety, w Polsce taka zasada najczęściej nie obowiązuje.
Obywatel za swoje zaległości podatkowe czy opóźnienia płaci odsetki karne, fiskus za przetrzymywanie pieniędzy podatnika, np. z tytułu zwrotu należnego podatku VAT czy innych opóźnień w realizowaniu swoich zobowiązań, odszkodowania podatnikowi nie płaci. Nie płaci też premii (odsetek) w przypadku nadpłaty rat podatku dochodowego (PIT) w ramach tzw. potrąceń podatkowych. W 2007 r. polscy podatnicy nadpłacili fiskusowi ponad 8 mld zł, co stanowiło ponad 22 proc. wolumenu podatku dochodowego. Państwo korzystało z tych pieniędzy, nie ponosząc za nie żadnych opłat. Gdyby podatnicy byli winni urzędom skarbowym taką kwotę, zapłaciliby od niej nie tylko odsetki, lecz także karę. A przecież koszt pożyczki w kwocie 8 mld to, skromnie licząc, ponad 450 mln zł.
Równie niesprawiedliwa jest procedura rozstrzygania sporów w kwestiach podatkowych. W przypadku rozbieżności stanowisk między podatnikiem a urzędem skarbowym stroną rozjemczą jest sąd powszechny, który przecież jest organem państwa, podobnie jak i fiskus. Naruszona tym samym zostaje jedna z fundamentalnych zasad prawa, że nie można być sędzią we własnej sprawie.
Wprawdzie dochody pasywne są w Polsce opodatkowane łaskawiej niż dochody z pracy, mimo to ustawodawstwo podatkowe przekracza granice rozsądku, a kto wie, może i zasady sprawiedliwości. Nazywanie niektórych podatków "składką" czy "opłatą cywilno-prawną" jest karygodnym eufemizmem, żeby nie powiedzieć nadużyciem. Dopóki obywatel nie ma wyboru i musi wnieść opłatę, która nie jest ceną jakiejś usługi lub towaru, lecz haraczem płaconym przy jej okazji, mamy do czynienia z podatkiem. Przymus płacenia świadczenia wbrew woli płacącego - takiego jak opłata notarialna, skarbowa, czy składka na ZUS - to przecież PODATEK. Co gorsza, płaci się go bez względu na to, czy podatnik osiągnął zysk, czy nie.
W Stanach Zjednoczonych składkę na ubezpieczenie "socjalne" płaci podatnik tylko wtedy, gdy uzyskał dochód. W Polsce obowiązek płacenia składki na ZUS, bez względu na to czy się osiągnęło zysk, czy stratę, odstrasza od podjęcia legalnej działalności gospodarczej (lub spycha w szarą strefę) kilka milionów potencjalnych "samozatrudniających się". Nie mówiąc o tym, że właściciel kilku interesów płaci składkę ubezpieczenia zdrowotnego od każdego z nich, tak jakby miał kilka żywotów.
Równie oburzające jest opodatkowanie znane jako czynności cywilno-prawne np. przy kupnie weksla, przy założeniu spółki czy udzieleniu przyjacielowi pożyczki. Każda z czynności towarzyszących tym aktom jest i tak oddzielnie opłacona: płacimy za weksel, za pracę adwokata i notariusza, za sporządzenie dokumentów pożyczki czy za opracowanie hipoteki. Administracja utrzymywana jest ponadto z innych podatków.
"Opłata za czynności cywilno-prawne" to nic innego, tylko podatek zabierany człowiekowi w momencie, kiedy ujawnił wolę działania, kiedy stał się przedsiębiorcą; jest to więc podatek od przedsiębiorczości. Podobnie jak wymuszane ustawowo opłaty notarialne nałożone pod przymusem. Nie ma żadnego uzasadnienia na pobieranie przez notariusza opłaty stanowiącej procent wartości transakcji, którą ten notaryzuje.
Amerykański czy niemiecki podatnik, jeśli nie jest winien fiskusowi centa, nie ma obowiązku wypełniania zeznania podatkowego. W Polsce płaci się karę za niewypełnienie zeznania podatkowego nawet w przypadku, gdy dochód do opodatkowania wynosi...zero! Obowiązek podatkowy interpretowany jest jako obowiązek wypełniania zeznań podatkowych. Płatnik VAT, któremu państwo jest winne zwrot, ma obowiązek (pod karą grzywny) wypełnić podanie o zwrot nie później niż 25 dni po zakończeniu kwartału rozrachunkowego. Gdyby się spóźnił, zapłaci karę, a przecież zwłoka w żądaniu zwrotu podatku przynosi państwu wymierną korzyść.
Oszczędności Polaków opodatkowane są co najmniej dwukrotnie - raz jako dochód, którego nie skonsumowali, drugi raz jako kapitał, który zarobił odsetki. Podobnie ma się rzecz z podatkiem od wzbogacenia. Wyjątkowo szkodliwa gospodarczo jest zasada opodatkowania środków inwestycyjnych zanim zostaną użyte na cele produkcyjne czy rozwojowe.
Karygodne są podatki nakładane przez ludzi (urzędników) niepochodzących z wyboru. Przykładem są tutaj tzw. płatne parkingi uliczne, podatek od psów czy inne opłaty lokalne. Ustawowo prawo do nakładania podatku mają tylko organy wybieralne, w myśl zasady: nie ma taksacji bez reprezentacji. Nie ma podstaw do tego, aby podatek nakładany był w ramach delegacji ustawowej. To nie jest demokratycznie.
Szczytem bestialstwa ze strony państwa jest wsadzanie ludzi za podatki do więzienia. Czy w takiej sytuacji trudno zrozumieć, dlaczego - mimo stosunkowo łagodnych progów podatkowych, umiarkowanych płac czy stosunkowo tanich gruntów - tak niewielu inwestorów zagranicznych decyduje się ulokować swoje pieniądze w Polsce? A przecież takie inwestycje są źródłem dobrobytu Polaków.
Minister finansów tłumaczący obywatelom, że obniżenie akcyzy na paliwa spowoduje uszczuplenie budżetu państwa, nie zastanawia się zupełnie, że akcyza, jak każdy inny podatek, to podwójne zło: najpierw uszczupla budżet rodzin, a następnie zwiększa potrzeby budżetowe państwa.
Zapomina też, że nadmierne obciążenie podatkowe nie tylko obywateli degraduje i wyniszcza, ale i demoralizuje, pozbawiając ich inicjatywy i motywacji do wysiłku, który jest źródłem bogactwa. Nie mówiąc o marnotrawstwie pieniędzy podatnika przez urzędników, którzy nie musieli przecież na powierzone im środki pracować.
Jan M. Fijor