Piąta strona świata

Globtroterzy. Podczas wakacji mogliby pływać na luksusowych jachtach albo podziwiać zabytki z okien klimatyzowanych autokarów. Wolą niewygodę, ryzyko i dreszcz emocji. Tylko tak można zamienić zwykły urlop w przygodę życia.

Roma Sarzyńska, rzeczniczka prasowa Agencji Rozwoju Przemysłu, 13 lat temu z mężem, Krzysztofem Przeciechowskim, podjęła decyzję: koniec lenistwa, realizujemy marzenia! Pierwszym celem były Indie.

- Zamiast na wakacje z biurem podróży, postanowiliśmy się wybrać na prawdziwą wyprawę - mówi.

Pojechali z plecakami, prawie nie mając planu podróży.

- Nigdy wcześniej nie zetknęłam się z taką egzotyką - wspomina. - Ogromna dawka hałasu, zapachów, tłoku była na początku bardzo męcząca. Kilka razy powtarzałam sobie w myślach "Nie wytrzymam!". Ale wytrzymałam. Wróciłam lżejsza o osiem kilogramów, z mnóstwem wrażeń i pomysłem na następny urlop. Po tej podróży nic już nie było takie jak dawniej.

Reklama

Każdej zimy podróżnicy pakują plecaki, sprzęt do nurkowania (obydwoje są zawodowymi płetwonurkami) i ruszają w świat. Twardo trzymają się zasady "maksimum przygody, minimum wygody". Są wielbicielami wyrafinowanej kuchni i świetnego wina, jednak przez cztery tygodnie świadomie rezygnują z luksusów cywilizacji. Śpią w tanich hotelach (nigdy nie zapłacili za nocleg więcej niż pięć dolarów od osoby) oraz jedzą w ulicznych knajpach. Nie trzymają się kurczowo raz obranej trasy. Wolą się zdać na przypadek i cieszyć "poetyką drogi". Zjeździli w ten sposób prawie całą Azję. Byli m.in. w Nepalu, Bangladeszu, Birmie, Malezji, Kambodży i Indonezji. Zobaczyli też Meksyk, Honduras i Gwatemalę. Ostatnio, jako jedni z pierwszych obcokrajowców, nurkowali na wodach indonezyjskiej grupy wysp Moluki.

- Teraz nie wyobrażam już sobie wyjazdu z jakimś tour operatorem - uśmiecha się Roma Sarzyńska. - Lubię się czuć odkrywcą i poznawać świat od podszewki. Wyprawa to dla mnie najlepszy seans psychoterapeutyczny. Człowiek przekonuje się, że prawdziwe życie polega na prostocie: aby mieć gdzie spać, co zjeść. Skomplikowane zawodowe sprawy wydają się z tej perspektywy całkowicie nieistotne. Po powrocie do firmy nic nie jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi.

Co traci turysta wylegujący się podczas urlopu na plaży kurortu? Według menedżerów-podróżników traci wszystko: szansę zobaczenia świata, przeżycia autentycznych, dotykających do żywego emocji i zdobycia niesamowitych wspomnień. Ekskluzywne getta odgradzają swoich gości od tego co prawdziwe. "Pod palmą" nie ma biedy ani brudu, a zwiedzanie okolicy przypomina kartkowanie folderu. Wszystko jest sztuczne, jak w filmie "Truman Show". Po dwóch tygodniach sączenia drinków klient wraca do domu przekonany, że zobaczył kawał świata, a w rzeczywistości widział cepeliowski folklor. Globtroter sam wyznacza sobie granicę poznania. Jednak aby wyruszyć na wyprawę, potrzebna jest determinacja i odwaga.

- Podróżowanie nie wymaga szczególnych umiejętności - mówi Krzysztof Przyłucki, współwłaściciel i dyrektor firmy BTInfo, który na własną rękę zjeździł m.in. Chile, Peru, Boliwię oraz Nepal. - I nie jest ograniczeniem ani wiek, ani stan konta, bo takie wyjazdy zwykle są tańsze od zorganizowanych wakacji all inclusive. Trzeba sobie jednak zdawać sprawę z kilku rzeczy. Na przykład z tego, że nie da się wszystkiego przewidzieć. Zapalonemu wędrowcowi niespodziewane sytuacje nie pokrzyżują planów. Na tym właśnie polega przygoda. Nie każdemu to odpowiada, więc gdy ktoś nastawił się na zaliczanie atrakcji z przewodnika, biuro turystyczne dowiezie go tam szybciej.

Wyjazd do Petersburga, tuż przed puczem Janajewa, nauczył go jednego. Przewodnik "Lonely Planet" nie wystarczy. Zawsze dobrze jest mieć na miejscu "łącznika", który ułatwi nawiązanie kontaktów, wskaże atrakcyjne tanie hotele czy dobre lokalne restauracje. Krzysztof Przyłucki planowanie każdego urlopu zaczyna właśnie od rozpuszczenia wici po znajomych i szperania w internecie. Zwykle udaje mu się dzięki temu złapać kontakt do miejscowych firm, w których można liczyć na zorganizowanie raftingu, wynajęcie jeepa z przewodnikiem czy tragarzy do wysokogórskiej wędrówki. Przyznaje, że jest to czasochłonne, jednakże wielomiesięczne przygotowania tylko rozbudzają apetyt na podróż.

- Im większa jest grupa, tym trudniej o dyscyplinę. Dlatego zwykle, gdy jadę z przyjaciółmi, znajduje się ktoś, kto rozdziela zadania, pilnuje terminów i podejmuje decyzje. Poza tym towarzystwo musi być dobrze dobrane i pewne. Inaczej wszyscy będą się tylko męczyć.

Przygotowanie pierwszej wyprawy globtroterskiej, po latach urlopów spędzanych na zorganizowanych wczasach, nie jest łatwe. Podróżnicy radzą: trzeba czytać, czytać i jeszcze raz czytać. Zacząć od przewodnika, a potem docierać także do innych źródeł. Kopalnią wiedzy są globtroterskie relacje w internecie (choć przekazują osobisty punkt widzenia i zawsze trzeba je porównać z podobnymi). Lepiej też nie skakać od razu na głęboką wodę. Dżungla w Papui-Nowej Gwinei czy Syberia mogą poczekać. Na początek można wyruszyć chociażby do Turcji.

- Gdy ktoś przez całe życie był wożony autokarem i prowadzony za rękę przez pilota, przestawienie się na samodzielne wędrowanie może być trudne, a nieraz nawet niebezpieczne - ostrzega Beata Pawlikowska, podróżniczka.

- Na pierwszą wyprawę lepiej wyruszyć z kimś doświadczonym, kto potrafi dogadać się z taksówkarzem i znaleźć hotel w obcym mieście. Trzeba też wiedzieć, że najniebezpieczniejszymi miejscami w każdym mieście są dworce autobusowy i kolejowy oraz targowisko. To malownicze i ciekawe miejsca, ale należy zachować tam czujność.

Według Beaty Pawlikowskiej, początkujący globtroterzy najczęściej popełniają jeden z dwóch błędów: stylizują się na zagranicznego turystę lub na kompletnego luzaka. Typ pierwszy ubrany jest w kwiecistą koszulę i słomkowy kapelusz, na nosie ma okulary przeciwsłoneczne, na szyi aparat fotograficzny, a w tylnej kieszeni spodni wypchany portfel. Typ drugi - przeciwnie. W podróż zabiera stare, porozciągane ciuchy, a status urlopowicza podkreśla niedbałą fryzurą (dredy albo włosy niemyte od wielu dni), rzucającą się w oczy biżuterią czy tatuażami.

- Żaden nie wzbudza zaufania stałych mieszkańców - mówi Beata Pawlikowska. - Pierwszy to bogacz, którego trzeba oskubać, drugi aż prosi się o kłopoty, bo swoim wyglądem przyciąga drobnych przestępców i handlarzy narkotyków. By zostać zaakceptowanym, należy przede wszystkim zdjąć ciemne okulary, które w wielu kulturach ciągle traktowane są jako symbol luksusu. Podobnie jak białe skarpetki. Nie ma sensu inwestować w markowe ubrania. Trzeba wyglądać po prostu schludnie. Dobrze jest też nauczyć się kilku zwrotów grzecznościowych w lokalnym języku i ciągle się uśmiechać. Tubylcy będą wtedy dużo życzliwsi.

Rafał Szczepanik, wiceprezes Training Partners, podróżniczy poligon doświadczalny odbył dziewięć lat temu, podczas trzymiesięcznego stażu w Gwatemali.

- Przeżyłem wtedy absolutny szok kulturowy - wspomina.

Ale złapał bakcyla. Zwiedził z plecakiem Peru, Argentynę, Algierię, Tanzanię, Salwador, Brazylię. Sprawy bezpieczeństwa opanował do perfekcji. Uważa, że podstawowa reguła postępowania to nie kusić niepotrzebnie losu.

- Na wyprawie powinno się mieć non stop oczy dookoła głowy - przestrzega. - Dla debiutantów to może być męczące. Zamiast położyć się w wygodnym łóżku w klimatyzowanym hotelu, trzeba rozbijać codziennie namiot, sprawdzać, czy w okolicy nie ma żmij albo skorpionów. Z roku na rok jest jednak łatwiej. Człowiek jest w stanie znieść znacznie więcej i jednocześnie coraz mniej rzeczy go zaskakuje.

Radzi, by długo przed wyjazdem pomyśleć o zdrowiu. Zrobić zalecane szczepienia, zadbać o dobre ubezpieczenie - najlepiej obejmujące ekspedycję ratunkową - i skompletować apteczkę. Sam konsultuje jej wyposażenie z lekarzem-podróżnikiem. Notuje też chemiczne nazwy leków, by w razie potrzeby nie mieć wątpliwości, że dobrze zrozumiał się z lokalnym farmaceutą.

- Pieniądze mam rozłożone w kilku miejscach - wylicza Rafał Szczepanik. - Karty zawsze dwie: VISA i MasterCard. Oczywiście wypukłe i ze zdjęciami. Na wypadek kradzieży mam również kserokopie wszystkich dokumentów i regularnie zgrywam kartę od aparatu. Strata zdjęć byłaby dla mnie bardziej dotkliwa od utraty sprzętu.

Gdy przewiduje, że będzie nocował w hotelach, nie zabiera namiotu. Zawsze ma jednak w plecaku cienki sznurek i folię budowlaną, będącą ochroną przed deszczem, gdy śpi pod gołym niebem (zwykle na dachach hoteli, jeśli nie ma w nich wolnych miejsc).

- W podróży pozwalam sobie na odskocznię - wyznaje wiceprezes Training Partners. - Na co dzień nie znoszę spóźnień i wszystko mam dokładnie zaplanowane. Na wyprawie tak się nie da. Czasem trzeba cały dzień czekać na autobus, nie mając pojęcia, kiedy właściwie nadjedzie. Ale dzięki temu mam kontakt z miejscowymi ludźmi i ich kulturą. Jest adrenalina, trzeba ciągle się sprawdzać. To umacnia charakter. Po powrocie patrzy się na biznes świeżym okiem.

Globtroter, w przeciwieństwie do klientów Neckermanna czy TUI, musi mieć coś jeszcze - czas. Tydzień to naprawdę za mało, aby odkryć "piątą stronę świata". Chociaż niektórym wystarcza go na zwiedzenie czterech europejskich stolic.

Beata Pawlikowska, podróżniczka i autorka "Poradnika globtrotera":

Ludzie, którzy decydują się po raz pierwszy wyruszyć na globtroterską wyprawę, zwykle nie zdają sobie sprawy, że te kilka tygodni zmieni ich życie. Czasem dopiero na tzw. końcu świata, gdzie nie ma szumu miasta, dostępu do telefonu i internetu, mogą wsłuchać się w siebie. Zaczynają myśleć o tym, co jest naprawdę ważne. Nierzadko dochodzą do zaskakujących wniosków. Na globtroterskich wakacjach trzeba samemu pokonać słabości ciała i duszy. Walczyć ze strachem czy fizycznym wyczerpaniem. To nie jest proste. Zdarza się, że uczestnicy wypraw, które prowadzę, w środku dżungli amazońskiej dostają ataku histerii albo wściekłości. Po kilku godzinach wyczerpującego marszu czy wiosłowania w czółnie, chcą natychmiast wracać do cywilizacji. A to przecież niemożliwe. Muszą wytrzymać i wytrzymują. Do domu wracają jako inni ludzie. Szczęśliwsi, silniejsi i bardziej pewni siebie. Są zaskoczeni, jak łatwo rozwiązują problemy, z którymi przed wyjazdem nie mogli się uporać. Zdobycia takiego dystansu do życia nie zapewnia żadna luksusowa wycieczka autokarowa.

Joanna Machajska

Manager Magazin
Dowiedz się więcej na temat: życia | świata | urlop | świat
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »