Podwyżki cen prądu za niskie dla sprzedawców energii
Enea, podobnie jak wcześniej Tauron, zapowiedziała utworzenie w czwartym kwartale rezerwy na "rodzące obciążenia" umowy w segmencie obrotu. Oznacza to, że spółki oceniają, iż taryfa zaakceptowana właśnie przez URE jest zbyt niska.
Enea zawiąże rezerwę na poziomie od 70 do 147 mln zł. Z kolei kilkanaście dni wcześniej Tauron informował, że utworzy rezerwę w wysokości 230-280 mln zł.
Skoro firmy muszą zawiązać rezerwy, oznacza, że wnioskowały o zbyt niską podwyżkę. Dlaczego więc zdecydowały się na taki krok?
Otóż gdyby nie przedstawiły mniej ambitnych oczekiwań, Urząd mógłby nie zatwierdzić im taryfy, a to oznaczałoby, że w 2020 obowiązywałby je cennik z 2018 roku. A więc zupełnie nieprzystający do dzisiejszej rzeczywistości. Jak szacował Paweł Puchalski, analityk Santander BM, pozostawienie cen z 2018 roku oznaczałoby dla firm "wiele setek milionów złotych" strat na poziomie wyniku EBITDA.
Teoretycznie jeśli taryfa nie pokrywa kosztów uzasadnionych i spółki są tego pewne, powinny zaskarżyć decyzję URE w sądzie, dochodząc swoich praw w postępowaniu odwoławczym. Ale odwołanie oznaczałoby stosowanie w przyszłym roku cen z 2018 roku. A na wyrok mogłyby czekać nawet kilka lat.
Jak wskazuje rozmówca Interii ze środowiska prawniczego, innym rozwiązaniem jest wnioskowanie o 20-proc. podwyżkę, by jak najszybciej wprowadzić korzystniejszy cennik, a następnie szukanie alternatywnych metod dochodzenia swoich praw. Wydaje się, że spółki mogły wybrać ten właśnie scenariusz. Bo z kolei wyjście naprzeciw oczekiwaniom URE i po prostu pogodzenie się z 20-proc. podwyżką mogłoby rodzić ryzyko oskarżeń zarządu o działanie na szkodę spółki.
Jakie działania planują podjąć firmy i czy w ogóle? Tego jeszcze nie wiadomo.
W pierwszym rozdaniu, 17 grudnia, Urząd zatwierdził taryfę dystrybucyjną, czyli na przesył energii, ta nie budziła bowiem kontrowersji. Ma ona wzrosnąć od początku stycznia o kwotę od 0,6 do 1,8 zł miesięcznie. Jednak w przypadku obrotu energią tak łatwo już nie było. Zatwierdzona została jedynie taryfa sprzedażowa Tauronu. Pozostałe firmy - Enea, Energa i PGE - nie dostały zielonego światła. A to oznaczało dla nich konieczność rozliczania się od 1 stycznia 2020 r. po cenach z 2018 r.
Wzrost rachunku dla odbiorców taryfy G11 będących klientami Tauronu wyniesie od 1 stycznia ok. 7 zł, a łącznie z dystrybucją - ok. 9 zł miesięcznie. Oznacza to procentowy wzrost cen w sumie o ok. 12 proc., a jeśli chodzi o same ceny energii - o 20 proc.
Prezes URE Rafał Gawin podkreślał na konferencji 17 grudnia, że tylko koszty przedstawione przez Tauron mógł uznać za uzasadnione. I informował, że oczekuje wniosków o podobną skalę podwyżek od pozostałych firm. Koszty przedstawione przez pozostałe trzy podmioty nie przekonały go. Spółki oczekiwały podwyżek w segmencie sprzedaży większych niż 20 proc. - Kierujemy się równoważeniem interesów firm energetycznych i odbiorców - podkreślał wtedy Gawin.
W odpowiedzi na to Enea i Energa przedstawiły do Urzędu mniej ambitne niż w pierwszym rozdaniu taryfy. Zostały one zatwierdzone w poniedziałek, 30 grudnia. W efekcie wzrost rachunków w grupie G11, obejmujący łącznie sprzedaż i dystrybucję, wyniesie w przypadku Enei 12,2 proc., a Energi 11,3 proc.
Spółki, które skorygowały swoje oczekiwania, będą mogły wprowadzić nową taryfę od 13 stycznia 2020 roku. W przypadku Enei taryfa została zatwierdzona do 31 marca (zgodnie z wnioskiem spółki), a w przypadku Energi - podobnie jak Tauronu - do końca przyszłego roku.
Zatwierdzonej taryfy wciąż nie ma natomiast czwarta firma, PGE.
Monika Borkowska
Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze