Silna słaba płeć
Do pań należy w Polsce 35 proc. firm - to chyba rekord europejski. Wartościowo nie jest już tak różowo: kobiecych przedsięwzięć ze świecą szukać na listach największych przedsiębiorstw i w portfelach funduszy private equity.
Żeby powietrze zadrżało - dedykację, którą klient Intymna.pl dołączył do prezentu dla ukochanej, Dagmara Malczewska-Grzelak przypomina sobie, ilekroć (bardzo rzadko) ogarnia ją zwątpienie, czy aby ona i rodzina nie płacą zbyt wysokiej ceny za jej zawodową pasję. Mama 15-letniej Kasi oraz dwuipółletniego Jakuba zarządza ze wspólniczką Małgorzatą Lisowską największym w Polsce internetowym sklepem z bielizną. Pięć lat temu, gdy zaczynały, e-handel jeszcze raczkował, ale były pewne, że sprzedawanie bielizny w internecie ma przyszłość. Same były "w targecie", gdyż w Koszalinie, w którym mieszkają, kupienie nietuzinkowej bielizny (np. na ślub) wciąż graniczy z cudem.
- Dlaczego miejsce zamieszkania ma wpływać na to, jak seksowne czują się kobiety? - pomyślały. Zainwestowały kilka tysięcy złotych w pierwszą partię towaru, same zbudowały sklep online i... wstrzeliły się w punkt. Gdy były pewne, że pasja zapewni im dochody, rzuciły pracę; Dagmara w firmie telekomunikacyjnej, Małgorzata - informatycznej. Spółka praktycznie od początku była rentowna, ten rok - z uwagi na zwiększone koszty reklamy - zamknie na niewielkim plusie, przy około 5 mln zł przychodów. Niedawno, po niemal roku negocjacji, pozyskały inwestora. MCI zainwestował w firmę 700 tys. zł, obejmując 33 proc. akcji. Obie strony liczą, że w ciągu trzech, pięciu lat Intymna.pl pięciokrotnie zwiększy sprzedaż.
Nareszcie jakaś normalna spółka - miała komentować piękniejsza część zespołu MCI, funduszu inwestującego głównie w przedsięwzięcia informatyczne. Jej koledzy ponoć bili się o to, kto ma wejść do rady nadzorczej Intymnej. Trudno się dziwić. W portfelach funduszy private equity biznesy zarządzane przez kobiety to rzadkość. W USA do kobiecych start-upów trafia tylko 10 proc. finansowania z venture capital, w Polsce jest jeszcze gorzej.
Intymna.pl to w portfelu MCI rodzynek. Enterprise Investors, przez lata największy fundusz PE w Polsce, zainwestował tylko w dwie firmy, wymyślone i zarządzane przez kobiety: Deni Cler oraz rumuńską firmę IT - Siveco. Nieoficjalnie wiadomo, że fundusz negocjował także z firmą Koelner, ale na przeszkodzie stanęła silna osobowość pani Koelner, głowy rodu. Ostatecznie wrocławska spółka wybrała giełdę. Co ciekawe, także na parkiecie ze świecą można szukać przedsiębiorstw założonych przez kobiety. A jednak ten tekst nie ma być o tym, że kobiety mają pod górkę, gdyż branża finansowa, historycznie zdominowana przez mężczyzn, traktuje kobiece biznesy (już w samym tym sformułowaniu kryje się element deprecjacji, prawda?) z lekką nutą szowinizmu.
Po pierwsze, akurat w Polsce private equity jest wyjątkowo - jak na ten segment - sfeminizowane (dwie partnerki w EI, jedna w MCI; w regionie cztery na 13 osób w zespole inwestycyjnym Advent International to kobiety). Po drugie, idei "MM" obce zawsze było tworzenie sztucznych podziałów - hołdujemy zasadzie, że biznes nie ma płci, są dobrzy lub źli menedżerowie.
W statystykach jest jednak coś zastanawiającego - dlaczego tylko trzy właścicielki firm podjęły udaną próbę negocjacji z funduszami PE, a w giełdowy dzwon, zwiastujący debiut kolejnej spółki, tak rzadko uderzają kobiety? Pierwszą część pytania można rozbić na dwa: czy kobiety w ogóle podejmują takie próby i jak bardzo są one udane. Odpowiedź na pierwsze pytanie jest raczej negatywna. Oczywiście, nikt w branży PE nie zdradza detali niedoszłych transakcji, ale pytanie o kobiece firmy wywołuje najczęściej uśmiech i zaciekawienie. Czyli raczej nie jest to dla zarządzających chleb powszedni.
Khai Tan, przez cztery lata szef warszawskiego biura Advent, a od kilku miesięcy partner w Bridgepoincie, dużym europejskim funduszu PE, który właśnie wszedł do Polski, mówi wprost, że nie pamięta, by kiedykolwiek negocjował z kobietą-właścicielką. - Odnoszę wrażenie, że pieniądze są u kobiet na drugim planie, mniej fascynuje je rozmach, bardziej budowanie i dopieszczanie tego, co stworzyły - zauważa Khai Tan.
I przyznaje, że żałuje, iż tak właśnie jest, ponieważ przez to wiele naprawdę ciekawych interesów kończy się na etapie jednej restauracji, przedszkola, punktu usługowego, choć wiele z nich idealnie nadawałoby się do roll-outu (to ulubione słowo branży PE), czyli inaczej - usieciowienia. - Oczywiście, że istnieje różnica pomiędzy prowadzeniem małego sklepu czy restauracji a zarządzaniem siecią takich punktów w całej Polsce - zwraca uwagę Piotr Kędra, dyrektor inwestycyjny Advent International. - Wiele właścicielek firm świadomie zatrzymuje się na pierwszym etapie, dlatego że ceni sobie właśnie możliwość bezpośredniego kontaktu z klientami.
Z drugiej strony, kobieca empatia, rozumienie potrzeb klienta to skarb w usługach, czyli branży, która będzie napędzać światową gospodarkę, a poza tym daje nieograniczone możliwości tworzenia w jej ramach nowych potrzeb. - Idą czasy dla kobiecych biznesów - uważa Piotr Kędra. W globalnym portfelu Advent International są między innymi firmy z Ameryki Łacińskiej, którym udało się skonsolidować usługi, będące zwykle domeną małych przedsiębiorstw, często prowadzonych przez kobiety, na przykład Atmosfera, sieć pralni w Brazylii, czy Gayosso, sieć zakładów pogrzebowych w Meksyku.
Kobiety, które naprawdę tworzyły i są właścicielkami firm (a nie służą za wentyl podatkowy przedsiębiorczego męża), często traktują biznes bardzo osobiście, chcą zostawić go w rodzinie i przekazać dzieciom; mężczyźni rzadziej miewają takie sentymenty - tak uważa inny zarządzający funduszu PE. Potwierdzenia nie trzeba daleko szukać. Irena Eris, bodaj najsłynniejsza z właścicielek polskich spółek, przyznaje, że odprawiła z kwitkiem już całą armię potencjalnych inwestorów. Odrzucała zapytania od funduszy PE, propozycje fuzji, przejęć, wprowadzenia spółki na giełdę. Dlaczego? Choćby dlatego, że już i tak obecna skala biznesu przerasta jej wszelkie wyobrażenia: - Nigdy nie przypuszczałam, że firma rozrośnie się do takich rozmiarów - wyznaje. - Gdybym dwadzieścia pięć lat temu wiedziała, gdzie będę dziś, nie wiem, czy odważyłabym się zrobić ten pierwszy krok. Lecz rozwój "wymuszały" potrzeby i oczekiwania klientek. Do połowy lat 90. firma nie nadążała za popytem, stąd kolejne inwestycje, wreszcie budowa nowego laboratorium i zakładu produkcyjnego w Piasecznie.
Irena Eris, osoba odpowiedzialna za kreację produktu, charakter i jakość marki, nie wyobraża sobie podzielenia się kontrolą nad swoim dziełem. - Wiem, że to podejście, które nie mieści się w kanonach współczesnego zarządzania biznesem, lecz w tej sprawie mam swoje zdanie - mówi z uśmiechem. - Ciągle najważniejsze znaczenie ma to, co fascynuje mnie niezmiennie od dwudziestu pięciu lat, czyli praca nad nowymi kosmetykami; a to, co interesuje finansowych inwestorów - wyniki, słupki, efektywność - jest dla mnie kwestią drugorzędną. Rentowność biznesu jest dla niej ważna o tyle, że pozwala zapewnić pracownikom miejsca pracy, a firmie możliwości rozwoju. Nie mówi o dofinansowaniu z zewnątrz (np. giełdy) kategorycznego "nie", ale uważa, że inwestor zawsze wymusza jakąś formę kompromisu, czy to w sferze jakości (nie wyobraża sobie, by ktoś wpływał na receptury kremów), czy strategii. - Gdy zamarzyły nam się najpierw ekskluzywne kosmetyki, a potem hotele spa, niektórzy pukali się w czoło, mówiąc, że porywamy się z motyką na słońce - wspomina. - Inwestorzy pewnie byliby podobnego zdania, woleliby wyciskać soki z podstawowej działalności. My, będąc prywatnym właścicielem, mogliśmy pozwolić sobie na luksus podjęcia ryzyka.
Coś o kompromisach wiedziała na pewno niedawno zmarła Anita Roddick, założycielka słynnej sieci The Body Shop i wojująca antyglobalistka. - Była ikoną przedsiębiorczości i o tyle ważnym przypadkiem, że założyła firmę z misją - komentuje Marta Kowalska-Marrodan, partner zarządzający Egon Zehnder International. - Może to jest właśnie klucz do kobiecej przedsiębiorczości - zakładamy firmy nie po to, by zarobić pieniądze, ale dlatego, że głęboko wierzymy w sens jakiegoś pomysłu lub działania.
The Body Shop miał być opozycją do tradycyjnego przemysłu kosmetycznego, testującego kosmetyki na zwierzętach i wmawiającego kobietom, że ideałem piękna jest - jak pisały niedawno "Wysokie Obcasy" - anorektyczna lalka. Wierne klientki nie mogły darować jej, że przed śmiercią sprzedała swój biznes... L'Oreálowi. Pytanie tylko, czy firma stałaby się światową potęgą (ponad 2 tys. sklepów), gdyby trzydzieści lat temu Anita Roddick nie sprzedała za 4 tys. funtów połowy udziałów Ianowi McGlinnowi. Dzięki tym pieniądzom mogła w jego garażu otworzyć drugi sklep. W 1984 r. podjęła decyzję o kolejnym rozwodnieniu akcjonariatu, poprzez wejście na giełdę. W 2006 r. L'Oreál zapłacił Anicie Roddick za ostatnie 18 proc. akcji 228 mln dolarów. Gdyby Irena Eris kilka lat temu zdecydowała się na mariaż z inwestorem finansowym, dzisiaj nie byłaby "tylko" potentatem w Polsce. Może deptałaby po piętach L'Oreálowi w całej Europie (mówiąc językiem emocji, a nie zysków - uszczęśliwiałaby swoimi kremami jeszcze więcej klientek).
Twórczyniom Simple o to właśnie chodziło. Lidia Kalita i Maja Palma, prywatnie siostry, zbudowały jedną z najbardziej rozpoznawalnych polskich marek odzieżowych dla zamożnych klientek. Od 1998 r. z własnych środków siostry otworzyły ponad 30 salonów w najbardziej prestiżowych lokalizacjach w całej Polsce. Pod koniec 2006 r. postanowiły sprzedać swoją firmę grupie Gino Rossi. Część płatności stanowiły akcje Gino Rossi. - To małżeństwo z rozsądku, bo jako części większej grupy modowej będzie nam łatwiej, ale i miłości... do projektowania - komentują Maja Palma i Lidia Kalita. - Z ulgą oddajemy to, co nie było naszą domeną, czyli codzienna strona biznesu, jak księgowość, biurokracja, kwestie prawne, pozostawiając sobie pieczę nad tym, co lubimy najbardziej: stroną artystyczną, projektowaniem, oprawą sklepów, dbaniem o spójność marki.
Już widać efekty synergii: w najnowszych kolekcjach Simple pojawiło się obuwie. Wejście do grupy to korzyści kosztowe, ale przede wszystkim szybszy rozwój, a więc większa dostępność kolekcji, także poza granicami Polski. Tylko w 2007 r. firma otworzyła jedenaście nowych salonów, w tym pierwszy zagraniczny, w Kolonii. Tyle teorii i haseł w prezentacjach dla inwestorów. Praktyka negocjacji, a później koegzystowania z nowym inwestorem, rzadko bywa różowa. I to także odpowiedź na drugie postawione wcześniej pytanie - na ile udane są rozmowy przedsiębiorczyń z funduszami PE/VC. W Enterprise Investors można na przykład usłyszeć, że biznes Deni Cler nabrał rumieńców dopiero po zwolnieniu założycielki. Właścicielka pewnej firmy, która ostatecznie zaniechała negocjacji z jednym z funduszy inwestycyjnych, mówi wprost, że bez armii prawników się nie obejdzie, gdyż z umowami dzieją się takie cuda, że słynne "lub czasopisma" to przy tym bułka z masłem.
- Dla Polek to wyjątkowo trudna sytuacja, bo przez lata były uczone, że kobietom nie uchodzi targować się, walczyć o swoje, raczej powinny przyjmować z pokorą to, co przynosi los - komentuje prof. Tomasz Szlendak, socjolog z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. - Zdecydowanie nie jest to zajęcie dla grzecznych dziewczynek - potwierdza Dagmara Malczewska-Grzelak. Jej zdaniem, kobiety, które w rozmowach z inwestorami dałyby odczuć, że mają cień wątpliwości co do perspektyw swojego pomysłu, deprecjonowałyby swoje osiągnięcia ("tak jakoś wyszło"), zostałyby rozjechane walcem. - Na szczęście wiemy, czego chcemy i potrafimy o to walczyć - mówi. Wiele o kobietach podczas negocjacji mogą za to powiedzieć head-hunterzy: - Kobiety są lepsze, mądrzejsze, bardziej pracowite, ale też mniej zadufane w sobie i, niestety, często zbyt pokorne, a nawet wątpiące we własne siły - ocenia Marta Kowalska-Marrodan. - Dlatego przedsiębiorczyń jest mniej, lecz jak już któraś się odważy, idzie jej na ogół lepiej niż mężczyźnie, którego ego przytłacza, a mierząc siły na zamiary, czasem za bardzo ryzykuje.
Patriarchalny model wychowania ciągle w Polsce trzyma się mocno. Dagmara Malczewska-Grzelak nie ma co do tego wątpliwości: - Wielu naszych kontrahentów nie potrafiło zaakceptować tego, że jesteśmy ostatnią instancją w firmie, wyczuwało się żal, że nie ma nad nami żadnego "faceta", z którym "można normalnie pogadać" - wspomina. - Lata kultywowania stereotypów skutkują tym, że kobiety, które odnoszą sukces, ciągle traktuje się jak rzadkie okazy w zoo. "Popatrz, to dopiero są baby z jajami!" - mówią o nas ci, którzy w końcu, z niejakimi oporami, przyznali, że znamy się na biznesie... I aż trudno uwierzyć, że kobiety są właścicielkami 35 proc. firm w Polsce.
- To jeden z najwyższych, a prawdopodobnie najlepszy wynik w Europie - komentuje dr Ewa Lisowska z SGH, w latach 1993 - 2006 szefowa Międzynarodowego Forum Kobiet. - Dla porównania, przedsiębiorstwo prowadzi 27 proc. Niemek i co czwarta mieszkanka Szwecji. Aktywne biznesowo Polki są też świetnie wykształcone. Zdaniem socjologów, tak wysoki odsetek kobiet w biznesie to efekt tego, że dzielniej zniosły one trudy transformacji i fali bankructw dużych zakładów. - Gdy ich mężowie upijali się na coraz bardziej smutno, one wzięły na siebie odpowiedzialność za utrzymanie domu - mówi prof. Tomasz Szlendak. Ma swoją teorię, dlaczego kobiece firmy wyjątkowo trafiają na pierwsze strony gazet i rzadko urastają do rozmiarów, które interesowałyby fundusze PE: - Mężczyźni realizują strategię pawia, kobiety - mrówki, a to bardzo ważne rozróżnienie - uważa socjolog i wyjaśnia, że pierwsza polega na tym, by się pokazać, a ponieważ w małym biznesie nie można zabłysnąć, faceci angażują się w duże przedsięwzięcia. Kobiety realizujące strategię mrówki częściej biorą się do pracy u podstaw, chcą coś zmienić w swoim otoczeniu.
- Nie ma nic złego w tym, że kobiety aktywnie działają w sektorze MSP, bo to ten segment tworzy tkankę gospodarek na całym świecie, generując zwykle ponad połowę produktu krajowego brutto i zatrudniając blisko 70 proc. ogółu pracowników - komentuje Piotr Kędra. - Poza tym twardo stąpają po ziemi. Cel: stworzyć największą firmę mojej branży w Europie - to dla nich rzeczywiście abstrakcja, lubią bowiem szybko zobaczyć namacalny efekt. Tomasz Szlendak podaje przykład swojej matki, która w 1988 r. założyła sklep papierniczy na osiedlu, ponieważ tam go po prostu brakowało. - Ojcu, który automatyzował ogromne zakłady, takie rzeczy jak zwykły sklep papierniczy w ogóle nie przyszłyby do głowy. I oto na początku lat 90. firma mojego ojca bankrutuje, zaś mama spokojnie rozwija najpierw pierwszy, a potem kolejne sklepy papiernicze...
Kobietom jest łatwiej, jego zdaniem, zakładać niewielkie struktury gospodarcze, zwłaszcza takie, gdzie można stworzyć mocny związek emocjonalny między klientem z osobą prowadzącą interes - sklep na rogu, zakład fryzjerski czy cukiernię. Wszystko dlatego, że dzisiejszy biznes wygląda trochę jak puszka gęsto upakowanych sardynek. Wszędzie występują ograniczenia - jak nie recesja, to biurokracja albo skomplikowane podatki. - Kobiety mają pewien olej emocjonalny, który pozwala im się w tej puszce świetnie ślizgać, a jak coś nie wyjdzie - wielokrotnie zaczynać od nowa - opowiada Tomasz Szlendak.
- Faceci są upakowani na sucho, trudno im się poruszać, ponieważ nie potrafią wielu rzeczy - od najprostszych, jak choćby się wyżalić i wypłakać. Tylko bankrutują i się wieszają. Wskaźnik samobójstw u mężczyzn jest 150 razy wyższy niż u kobiet. Tyle że kobiece sukcesy w ogóle nie są nagłaśniane. Feministki zwalą to na mężczyzn, ale przecież nie ma żadnej krucjaty mężczyzn przeciwko kobietom, nikt nie napisał książki "Jak zwalczać kobiety w biznesie". - Kłopot, moim zdaniem, polega na tym, że kobiety same nie chcą wyjść z tego getta, siedzą w nim i lubią je - uważa prof. Tomasz Szlendak.
Bywa prelegentem na damskich seminariach i z jego obserwacji wynika, że kobiety towarzyskie spędy wykorzystują zupełnie inaczej niż brzydka płeć. Otóż po szkoleniu zamieniają szybko przy szklance soku dwa, trzy konwencjonalne zdania i się rozchodzą. Facet w tym czasie ubiłby już ze trzy interesy, dlatego że w tym właśnie celu mężczyźni przede wszystkim wykorzystują tego typu wydarzenia. - Problem pań polega też na tym, że w ogóle nie porównują się z mężczyznami, tylko z kobietami, i to z reguły tymi, które mają podobne osiągnięcia - dodaje prof. Szlendak. - Hotelarka z Olsztyna jest więc szczęśliwa, mogąc porozmawiać z hotelarkami z całej Polski i pochwalić się, że się jej udało otworzyć centrum fitness. Do głowy nie przyszłoby jej porównać się z facetem, który ma sieć hoteli na całym świecie. Kobiety nigdy nie wyjdą z tego getta, jeśli nie zmienią grupy porównania.
Swój start-up w rozmiarze XXL od początku widziała Małgorzata Kotańska, prezes i jeden z właścicieli Goldenegg. Ruszali w 2004 r., kiedy rynek doradztwa finansowego dopiero łapał pierwszy wiatr w żagle. Pomysł świetny, mimo to ugrzązł - jak większość nowo podejmowanych przedsięwzięć - na etapie szukania finansowania. - Potrzebowaliśmy pieniędzy, które wtedy były "zbyt małe" dla funduszy private equity - wspomina Kotańska. I to, jej zdaniem, jest większy problem start-upów w Polsce niż podział na firmy żeńskie i męskie. Ostatecznie, pieniądze wyłożyły osoby prywatne mające doświadczenie zawodowe w private equity. Dziś Goldenegg ma 14 placówek, zatrudnia blisko 200 doradców. - Obecnie sytuacja w Polsce nieznacznie się poprawiła, ale nadal mało jest w biznesie kobiet zakładających firmy, zwłaszcza te w "poważniejszych" sektorach - uważa Małgorzata Kotańska. - Nie jest to jednak winą marzeń (czy ich braku) Polek, ale chyba większego racjonalizmu. Kobiety nie chcą się porywać na niepewny biznes lub taki, w którym one nie czują się pewne. Jak już kobieta zdecyduje się na własną firmę, to ma wszystko przemyślane od A do Z. Takie przedsięwzięcie zazwyczaj będzie więc bardziej efektywne niż rozpoczynane metodą "skoku na głęboką wodę". Z drugiej strony, wiele znakomitych interesów powstało na wariackich papierach (inaczej nie powstałyby nigdy), więc w tym szaleństwie jest metoda. Szaleństwie, którego odrobiny paniom, niestety, brakuje.
Ewa Lisowska przypomina, że jednym z priorytetów Unii jest aktywizacja zawodowa kobiet, więc o pieniądze nietrudno. Czy "specjalne traktowanie" nie jest dla ambitnych przedsiębiorczyń czy menedżerek policzkiem? - Teoretycznie, płeć nie powinna mieć znaczenia przy ocenie projektu biznesowego, lecz mogę zrozumieć zmieszanie kobiety bez ekonomicznego przygotowania - jak pani biotechnolog, która ma ciekawy pomysł na skomercjalizowanie swojej wiedzy - mającej zasiąść do negocjacji z przedstawicielami silnie zmaskulinizowanej branży finansowej - uważa Ewa Lisowska. - Właścicielki mniejszych firm potrzebują miejsca, gdzie mogłyby swobodnie porozmawiać o swoim pomyśle, gdy chcą skorzystać na przykład z funduszy venture capital.
Fundusz tylko dla kobiet? Niewykluczone - uśmiecha się tajemniczo Anna Nietyksza, prezes i największy akcjonariusz firmy EFICOM. Specjalność: doradztwo gospodarcze oraz projekty unijne, a wkrótce - między innymi dzięki debiutowi na NewConnect - inwestowanie w spółki na etapie pre-IPO i wprowadzanie innowacyjnych spółek na giełdę. Akcje EFICOM powinny trafić do obrotu jeszcze w listopadzie. Firma sprzedała papiery za 5 mln zł, choć zainteresowanie inwestorów było znacznie większe. To, że umie walczyć jak lew, Anna Nietyksza udowodniła już na początku lat 90., kiedy udało jej się sprzedać swoją agencję reklamową i PR międzynarodowej sieci Euro-RSCG, zachowując 40 proc. udziałów oraz stanowisko prezesa w Euro-RSCG Polska.
Udziałami w firmach, które zakładała, dzieli się bez problemów: - Nigdy nie miałam oporów przed ponoszeniem ryzyka; lubię stawiać sobie poprzeczkę wysoko, łamać bariery i stereotypy - mówi Anna Nietyksza. Od początku miała silną wizję tego, co chce robić i co roku dokładała kolejne klocki - nowe obszary działalności. I zawsze tworzyła spółki z myślą o tym, że kiedyś będą duże. Odnosząc się do tęsknot Ireny Eris za czasami garażowymi, komentuje: - Wielu właścicieli z nostalgią myśli o okresie, kiedy ich firmy były małe, tyle że czas zaciera te najgorsze wspomnienia: brak pieniędzy na realizowanie ciekawych pomysłów, ciągłą niepewność o przyszłość czy pracowników. Wbrew pozorom, dopiero duża firma daje realne poczucie bezpieczeństwa, odporność na wahania koniunktury. Pieniądze inwestorów są tylko narzędziem do realizowania tego celu.
Z perspektywy własnych wieloletnich doświadczeń w negocjacjach uczula: - Reguły w biznesie są nieubłagane, uśmiechem i potulnością nic się nie załatwi. Trzeba zacisnąć zęby i na czas negocjacji być dwa razy twardszym niż mężczyzna po drugiej stronie stołu.
A przede wszystkim wierzyć w siebie, a zwłaszcza - w swój biznes, dlatego że gdy człowiek w coś wierzy, stanie na głowie, aby to osiągnąć. Natomiast by dodać sobie animuszu, jedna z bohaterek tekstu radzi, żeby spojrzeć na zdjęcia Billa Gatesa i jego kolegów, które pochodzą z czasów, kiedy w garażu zakładali Microsoft: - Wyglądali tak, że chyba tylko losowi mogą dziękować, iż jakiś inwestor im zaufał. Tyle że mieli wizję. Małgorzata Remisiewicz
Małgorzata Remisiewicz